Problem formy Problem formy
i
Pomnik Pomordowanych Żydów Europy w Berlinie (2007)/ fot. Jonay CP (Wikimedia Commons)
Wiedza i niewiedza

Problem formy

Łukasz Stępnik
Czyta się 5 minut

Jest sierpień 2015 roku. Do Berlina przyleciał właśnie crossfitowy guru Dave Driskell. Dbający o własną popularność sportowiec co chwila publikuje na Instagramie zdjęcia dokumentujące najróżniejsze akrobacje. Do jednego z nich pozuje beztrosko, stojąc na rękach. Dodaje też krótki, ale treściwy komentarz: „Halo Berlin, Niemcy. 15 godzin postoju. Sprawdzanie okolicy. Picie piwa. Jedzenie kiełbasek”.

Ten niepozorny zapis porannego treningu wywołuje jednak lawinę negatywnych komentarzy i głosów oburzenia ze strony fanów, którzy domagają się natychmiastowego usunięcia fotografii. Dlaczego? Miejscem, w którym ćwiczył Driskell, był Pomnik Pomordowanych Żydów Europy – przestrzenna kompozycja, autorstwa amerykańskiego architekta Petera Eisenmana, składająca się z 2711 ustawionych w jednakowym rytmie betonowych bloków kilkumetrowej wysokości. W założeniu autora monument miał wywoływać poczucie bezsilności i zagubienia w mechanicznie powtarzającej się, anonimowej strukturze, ale po drodze coś poszło nie tak. Pośród szarych prostopadłościanów jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się śmiejące się, skaczące dzieci i zakochane pary szukające ciekawej scenerii dla romantycznych sesji ślubnych. Na nic zdały się akcje społeczne uświadamiające turystom i mieszkańcom Berlina powagę sytuacji – Internet do dzisiaj zalewany jest niestosownymi zdjęciami wykonanymi wewnątrz pomnika.

Kto jest temu winny? Krytyczka architektury Sarah Williams Goldhagen w swojej książce Welcome to Your World: How the Built Environment Shapes Our Lives odpowiada, że problem nie leży w użytkownikach, ale w samej formie monumentu, która niezgodnie z intencją autora prowokuje ludzi do przyjemnego spędzania czasu. Nie jest to w końcu jedyny znany ludzkości przypadek rozminięcia się pierwotnej wizji projektanta i osób korzystających z jego twórczości. W architekturze spędzamy prawie 90% czasu, a mimo to nadal bardzo mało wiemy o tym, jak przestrzeń wpływa na nasze zachowania. Goldhagen, korzystając z wiedzy zawartej w neurobiologii poznawczej i psychologii środowiskowej, udowadnia, że jest to oddziaływanie, którego nie można po prostu zignorować.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Badania przeprowadzone wśród amerykańskich studentów udowodniły na przykład, że wyniki zdawanych przez nich testów są znacząco lepsze, jeżeli egzamin odbywa się w wysokim pomieszczeniu. Efekt jest jeszcze silniejszy, jeżeli jego sufit ma błękitną barwę, co jest bezpośrednim skutkiem specyficznych przyzwyczajeń ewolucyjnych zapisanych w naszych mózgach. Dla własnego dobra warto zacząć je zgłębiać. Wiedza tego typu pozwala bowiem uniknąć wielu neurobiologicznych katastrof, takich jak dotknięcie chropowatej powierzchni na pierwszej randce, co w dużym stopniu obniża szansę jej powodzenia.

Znajomość reakcji organizmu na określone cechy środowiska można oczywiście wykorzystać też w bardziej niecny sposób – tak jak zrobił to trener futbolowej drużyny Iowa Hawkeyes Haden Fry, który w 1979 roku nakazał przemalowanie szatni gości na różowo. Ten złośliwy i szowinistyczny postępek miał jednak drugie dno – będący absolwentem wydziału psychologii Fry wiedział, że jest to kolor sprzyjający uspokojeniu i obniżeniu poziomu adrenaliny wśród przeciwników i że kontakt z nim zwiększa szansę jego zespołu na wygraną.

Do świadomości człowieka dociera tylko kilkanaście procent bodźców środowiskowych, które w bezpośredni sposób wpływają na jego decyzje. Pozostałe z nich, odbierane za pomocą zmysłów, pozostają poza jego bezpośrednią kontrolą. Co ciekawe, większość przetwarzanych przez organizm informacji dociera do nas przez dłonie, język i nos, a nie oczy. Dane o zapachu i smaku są gromadzone w ciele migdałowatym i okolicach hipokampu – ośrodkach mózgu odpowiedzialnych także za emocje i pamięć. To właśnie z tego powodu bohater Prousta przypomniał sobie obrazy z przeszłości po zjedzeniu magdalenki, a nie po obejrzeniu rodzinnego portretu.

Ryc. Homunculus sensoryczny – neurobiologiczne przedstawienie wpływu poszczególnych zmysłów na nasz odbiór rzeczywistości. Im większa część ciała, tym większe znaczenie przekazywanych przez nią bodźców dla mózgu (Wikimedia Commons)
Ryc. Homunculus sensoryczny – neurobiologiczne przedstawienie wpływu poszczególnych zmysłów na nasz odbiór rzeczywistości. Im większa część ciała, tym większe znaczenie przekazywanych przez nią bodźców dla mózgu (Wikimedia Commons)

Wiedza z zakresu neurobiologii poznawczej dostarcza projektantom przestrzeni narzędzia, dzięki którym kształtowanie przyjaznej architektury może odbywać się w mniej przypadkowy sposób. Ostatnie lata przyniosły wzmożone zainteresowanie wpływem środowiska na zachowanie człowieka, co potwierdza powstanie takich instytucji, jak Academy of Neuroscience for Architecture w San Diego. Dobra architektura pomaga nie tylko psychicznie – w niektórych przypadkach potrafi też pomóc fizycznie, przyspieszając czas pooperacyjnej rekonwalescencji czy, jak chciałby architektoniczny duet Arakawa+Gins, bezpośrednio przedłużając życie przez prowokowanie do podejmowania określonych aktywności. Źle zaprojektowane budynki mogą z kolei zwiększać naszą podatność na stres, zabijać naszą kreatywność i w pewnym sensie nas samych. Ciągnące się w nieskończoność płaskie i pozbawione detalu elewacje magazynów czy centrów handlowych są nie tylko nudne, ale i niebezpieczne dla zdrowia. Brak różnorodności i punktów odniesienia w środowisku zewnętrznym zwiększa poziom kortyzolu w organizmie i pogarsza nasze samopoczucie. Dlatego właśnie większość osób woli atmosferę gęsto zabudowanych, starych miast od modernistycznych, wielkoskalowych blokowisk. Część informacji o ludzkim mózgu, których architekturze dostarczają neurobiologia i psychologia, wydaje się oczywistością, a jednak ciągle nie jest wykorzystywana przez projektantów. Najwyższy czas, aby je przyswoić.

Czytaj również:

Architektoniczne  dowody zbrodni Architektoniczne  dowody zbrodni
Ziemia

Architektoniczne dowody zbrodni

Zygmunt Borawski

W 1996 r. brytyjski historyk David Irving, znany z upartych prób negowania nazistowskich zbrodni, wytoczył proces Deborah Lipstadt, autorce książki Denying the Holocaust. W książce tej Lipstadt zaliczyła Irvinga do grona apologetów Hitlera, którzy starają się nie tylko zmniejszyć skalę morderstw popełnionych w obozach koncentracyjnych, ale wręcz kwestionują istnienie komór gazowych, a tym samym także Holokaustu.

Irving uznał, że książka Lipstadt znieważa go i stawia w złym świetle, dlatego postanowił walczyć o swoje dobre imię w sądzie. W brytyjskim systemie prawnym to nie poszkodowany ma dowieść, że padł ofiarą pomówienia, lecz pozwany musi udowodnić, że nie znieważył powoda. Przed Deborah Lipstadt i jej obrońcami stało więc trudne zadanie. Na szczęście wpadli na pomysł, by powołać na świadka Roberta Jan van Pelta, holenderskiego historyka architektury.

Czytaj dalej