Przebudzenie budy Przebudzenie budy
i
ilustracja: Daniel Mróz, archiwum „Przekroju”
Edukacja

Przebudzenie budy

Julia Pańków
Czyta się 12 minut

Szkoła zmieni się dopiero wtedy, gdy dorośli – sami wychowani w pruskim stylu – uwierzą, że oceny i presja tylko przeszkadzają na lekcjach. Rozmowa Julii Pańków z neurodydaktyczką Marzeną Żylińską.

Jeśli będziemy oczekiwać od dzieci jedynie reprodukowania informacji, to jak mają w przyszłości radzić sobie z problemami, o których dzisiaj nikt nawet nie słyszał? Zamiast nauki na pamięć – umiejętność rozwiązywania problemów, zamiast posłuszeństwa – odpowiedzialność, zamiast nauczania – uczenie się, zamiast konkurencji – współpraca. Coraz więcej szkół w Polsce wprowadza nową kulturę edukacji opartą na neurodydaktyce.

Julia Pańków: Dzisiejszy świat daleki jest od stabilności. Jakiej szkoły potrzebujemy w czasach niepewności?

Marzena Żylińska: Potrzebujemy nowego modelu nauczania, bo ten obecny powstał na potrzeby świata, którego już nie ma. Chociaż wciąż jest wielu zwolenników tego systemu, nie warto go bronić; za bardzo odbiega od potrzeb dzieci i młodzieży w XXI w. Za niedostosowanie szkoły do współczesnego świata ogromną cenę płacą dziś i uczniowie, i nauczyciele. To jeden z powodów erozji autorytetu tych ostatnich. Dlatego tak często podkreślam, że chociaż to nie dzisiejsi nauczyciele wymyślili funkcjonujący powszechnie model szkoły, tylko oni mogą go zmienić.Fundament, na którym stoi ta instytucja, stworzyli mniej więcej 200 lat temu pruscy urzędnicy. Jego celem nie było wspieranie indywidualnego rozwoju dzieci, ale kontrola i formatowanie przyszłych obywateli według potrzeb rządzących. Nauczyciele mieli kontrolować uczniów, dyrektorzy – nauczycieli, a urzędnicy – dyrektorów i całe szkoły.

Co nie działa we współczesnej szkole?

Rozdźwięk między modelem szkoły a realnym światem, w którym żyjemy, jest coraz większy. Wyobraźmy sobie, że w naszym domu pojawia się ktoś sprzed 200 lat i słyszy, że trzeba zrobić pranie. Co by sobie pomyślał? Do głowy by mu nie przyszło, że potrzeba na to tylko kilku minut – włożyć ubranie do pralki i wcisnąć przycisk. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nasze mamy i babcie brały dwa dni urlopu „na pranie”. Gdyby ten gość, który żył 200 lat temu, zobaczył pralkę, telefon czy odkurzacz, który sam jeździ po domu, nie miałby pojęcia, do czego te urządzenia służą. Świat zmienił się radykalnie. Jeśli jednak wszedłby do szkoły, od razu zrozumiałby sytuację. Zobaczyłby to, co sam dobrze znał: siedzące w ławkach dzieci, które patrzą na czyjeś plecy, tablicę na ścianie i wyjaśniającego nowy materiał nauczyciela; książki i zeszyty z podkreś­lonymi na czerwono błędami i ocenione stopniami klasówki.

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Emocjonalny atlas świata Emocjonalny atlas świata
i
„Sunlit Breakfast”, Carl Holsøe (domena publiczna)
Pogoda ducha

Emocjonalny atlas świata

Anna Kowalczyk

Istnieje znacznie więcej emocji niż emotikonów – niektóre z nich są tak złożone, że nie sposób przełożyć je na obce języki. O tym, dlaczego warto te emocje poznawać, opowiada brytyjska historyczka Tiffany Watt Smith, autorka książki Alfabet ludzkich uczuć.

Trzeba być Koreańczykiem, żeby odczuwać han, czyli zbiorową akceptację cierpienia połączoną z milczącym pragnieniem odmiany sytuacji, albo Portugalczykiem, żeby rozumieć, czym jest saudade ‒ melancholijna tęsknota za kimś lub za czymś, co znajduje się daleko. W książce Alfabet ludzkich uczuć Tiffany Watt Smith skatalogowała ponad 160 takich emocji.

Czytaj dalej