Las jest moim przyjacielem
Śpiewał mi dziecięce piosenki, gdy mnie ojciec prowadził jeszcze za rękę. Potem był nad Ivahy w Paranie. Potem uczył kochać grozę nad Ukajali. Potem pachniał żywicą w Kanadzie. Las jest mi więcej niż przyjacielem: wszedł w moje życie jak życzliwy, stanowczy doradca i kieruje losem. Moje ścieżki prowadzą przez las.
Puszcza, otaczająca nas w Ambinanitelo, rośnie na wszystkich górach i schodzi do samej doliny, by zatrzymać się dopiero na skraju błotnych ryżowisk. Jest to puszcza żywa, parna, bojowa, natłoczona zielenią zachłannych roślin i zgiełkiem zwierząt: co dzień słyszymy w naszej chacie o wschodzie słońca chóry lemurów, przed wieczorem śpiew leśnego ptactwa, w nocy – tajemnicze okrzyki i nieodgadnione łoskoty. Puszczę widzimy o każdej porze dnia, także w gwiezdne noce; natomiast ginie nam zupełnie z oczu co dzień punktualnie o pierwszej godzinie po południu, gdy na dolinę spada gorący, huraganowy deszcz. Po deszczu wyrastają tęcze.
Nie chodzę na razie do puszczy. Mam w domu wiele pracy, piszę. Zresztą wieś pochłania całą moją uwagę, wieś, która wypowiedziała nam cichą, uporczywą walkę. A jednak poznaję puszczę; wiele przybywa od niej do mej chaty.
Bogdan Kreczmer, mój towarzysz – zoolog, przynosi nowiny o swych żyznych odkryciach. W południe, w czasie wspólnego obiadu, zdaje