Rocznica miesiąca – 2 maja 1519
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Rocznica miesiąca – 2 maja 1519

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

500 lat temu w pałacu Cloux we francuskim Amboise zmarł Leonardo da Vinci. Miał 67 lat. Ostatnie miesiące spędził schorowany na garnuszku francuskiego króla, walcząc ze zniedołężnieniem po udarze mózgu, porządkując notatki i sporadycznie tylko biorąc się za szkice. Na pewno nie była to starość na miarę jego marzeń, a tym bardziej na miarę naszych wyobrażeń o geniuszu z Toskanii i szacunku, jakim darzymy go dzisiaj. Owszem, już za życia uważany był za giganta. Podziwiano jego obrazy i plany, stał się inspiracją dla całych pokoleń artystów i wynalazców. Daleko jednak temu było do bałwochwalczego wręcz uwielbienia, jakim darzymy Leonarda dzisiaj.

Narastające szaleństwo

Weźmy Mona Lizę. Traktowano ją kiedyś tylko jako jeden z wielu obrazów Leonarda da Vinci, nie jak najwspanialsze dzieło świata. Gioconda zdobyła sławę i nabrała blasku dopiero po kradzieży z Luwru w sierpniu roku 1911. Dziwne okoliczności zniknięcia dzieła, śledztwo, podejrzenia – to wszystko nakręcało zainteresowanie. „Kompozytorzy pisali muzykę na cześć Mony Lisy i urody modelki; prasowi rysownicy satyryczni wykpiwali wysiłki policji zmierzające do jej odnalezienia; kabaretowe szansonistki występowały jako jej wersja topless – pisze w książce Muzeum zaginionych dzieł: historia kradzieży dzieł sztuki publicysta Simon Houpt. – W Luwrze tłoczyły się tłumy, gapiąc się na puste miejsce na ścianie. Ludzie przybywali o wiele liczniej niż wtedy, kiedy tam była”. A gdy okazało się, że obraz ukradł nie żaden żądny sławy lub zbuntowany artysta, lecz zatrudniony w muzeum włoski stolarz Vincenzo Peruggia, aby dzieło włoskiego mistrza wróciło do ojczystego kraju, dodało to jeszcze sprawie politycznego posmaku.

"Mona Lisa", Leonardo da Vinci, 1503 - 1519 r. /Luwr
„Mona Lisa”, Leonardo da Vinci, 1503 – 1519 r. /Luwr

Podobnie daleka od dzisiejszej sławy była Dama z gronostajem. Gdyby nie fakt, że znalazła się po wiekach w muzeum, pozostałaby szerszej publiczności nieznana. A fresk Ostatnia Wieczerza? Zaczął blaknąć już za życia mistrza, co nie przysparzało mu sławy i nie świadczyło dobrze o jego rzemiośle. Niezbyt poważana, w XVIII i XIX w. Ostatnia Wieczerza cudem przetrwała towarzystwo żołdaków, więźniów, a nawet koni. Właściwie stawała się tym sławniejsza, im bardziej była zagrożona zniszczeniem. Apogeum stało się bombardowanie Mediolanu przez aliantów podczas drugiej wojny światowej. Malowidło było o krok od zagłady – przed odłamkami ochroniło je rusztowanie i worki z piaskiem.

"Dama z gronostajem", Leonardo da Vinci, 1489 - 1490 r. /zbiory Muzeum Książąt Czartoryskich
„Dama z gronostajem”, Leonardo da Vinci, 1489 – 1490 r. /zbiory Muzeum Książąt Czartoryskich

Podobnie rosła sława zapisków geniusza. Musiały jednak wyjść poza zaklęty krąg mecenasów sztuki, znajomych i znawców Leonarda. I poza grupę moli książkowych, którzy chcieliby się przebijać przez zapisane szyfrem notatki. Optyka, inżynieria czy anatomia były przecież początkowo w orbicie zainteresowań tylko wąskiej grupy specjalistów. Czy szary człowiek zachwycałby się 500 lat temu Człowiekiem witruwiańskim?!

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Człowiek witruwiański”, Leonardo da Vinci, 1492 r. /Gallerie dell’Accademia

W czasach Leonarda nikt nie formułował podejrzeń, jakoby przewodził tajemniczym organizacjom, przechowywał tajemnice dotyczące żywotu Jezusa i Świętego Graala. Takie chwytliwe motywy pojawiły się całkiem niedawno, a utrwalone zostały kilkanaście lat temu w równie bestsellerowym, co bałamutnym Kodzie Leonarda da Vinci Dana Browna. Co najwyżej współcześni Leonardowi mogli podejrzewać go o homoseksualizm – i miałby wtedy z tego powodu poważne kłopoty.

Geniusz paradoksalny

W epoce Leonarda da Vinci na pewno najdroższym obrazem świata nie stałby się jego Zbawiciel świata – niezbyt udany wizerunek Jezusa trzymającego w dłoni szklaną kulę (ziemski glob?) i błogosławiącego ludzkości. A już na pewno nie kupiliby go arabscy książęta, tak jak w 2017 r. (płacąc prawie pół miliarda dolarów!). Nikt też nie szukałby w czasach Leonarda szczątków Lisy Gherardini, by się przekonać, czy to ona pozowała do Mona Lizy.

"Zbawiciel świata", Leonardo da Vici, 1506–1513 r. /kolekcja prywatna, WikiArt
„Zbawiciel świata”, Leonardo da Vici, 1506–1513 r. /kolekcja prywatna, WikiArt

W rzeczy samej wydawać by się mogło, że za życia Leonardo przegrał wyścig o sławę ze swoim wielkim konkurentem Michelangelem Buonarrotim. Tamten tworzył dzieła, które mogła podziwiać szersza publiczność, np. posąg Dawida we Florencji. Nawet watykańska Pieta i freski z Kaplicy Sykstyńskiej miały wtedy większe audytorium niż Mona Liza. Tymczasem większość monumentalnych projektów Leonarda spaliła na panewce. Jego wielki fresk Bitwa pod Anghiari okazał się jeszcze bardziej spektakularną porażką niż Ostatnia Wieczerza i przepadł. Wymarzony gigantyczny spiżowy pomnik jeźdźca nigdy nie doczekał się realizacji. Podobno z tego właśnie powodu Michał Anioł bezlitośnie wyszydził rywala (być może stało się to wskutek nieporozumienia, niemniej jednak anegdota poszła w świat). Oto kilku florentczyków prowadzących uliczną dyskusję o twórczości Dantego poprosiło przechodzącego Leonarda o wyjaśnienie pewnego fragmentu. Ów odparł, by lepiej zapytali Michała Anioła, który też właśnie się zbliżał. Buonarroti uznał to za policzek. Rzucił więc w gniewie: „Sam im ją wyłóż – ty, który obmyśliłeś konia do odlania w brązie, a nie mogąc go odlać, ze wstydu go porzuciłeś”.

"Ostatnia wieczerza",  Leonardo da Vici, 1495–1498 r. /Kościół Santa Maria delle Grazie
„Ostatnia wieczerza”, Leonardo da Vici, 1495–1498 r. /Kościół Santa Maria delle Grazie

Fakt, że wielkie przedsięwzięcia Leonarda nie wypaliły, a portrety, zabawki, roboty i projekty wynalazków cieszyły tylko oczy możnych sponsorów, to nie jedyny problem. Na dodatek do niektórych marzeń geniusza – np. tych o lataniu – nie przystawała ówczesna technologia. Projektowane przez niego machiny latające nazbyt wyprzedzały swoją epokę. Świadczyły o znajomości aerodynamiki, ale na owe czasy były po prostu niewykonalne. Możemy je docenić dopiero teraz. I m.in. dlatego sława Toskańczyka wciąż rośnie, choć zmarł pięć wieków temu!

Projekt latającej maszyny, Leonardo da Vinci, 1488 r. /WikiArt
Projekt latającej maszyny, Leonardo da Vinci, 1488 r. /WikiArt

Trzeba też przyznać Leonardowi, że na pewno nie było mu łatwo radzić sobie z niepowodzeniami, złośliwościami i oporem materii. Na dodatek, by móc pracować, musiał zmieniać miejsce zamieszkania i sponsorów. Uciekał przed wojnami, szykanami, inkwizycją. Lawirował. Król Francji Franciszek I, w którego posiadłości zmarł włoski geniusz, stwierdził, że nie było nigdy wcześniej na świecie człowieka, który wiedziałby tyle, co Leonardo da Vinci o architekturze, rzeźbie, malarstwie, a także filozofii. Bo renesansowy twórca był dla niego również wielkim filozofem. Może to nawet lepsze, niż być gwiazdą popkultury, jak dzisiaj?

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

 

Czytaj również:

Wszystkie Święte Graale świata
i
Ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Wszystkie Święte Graale świata

Adam Węgłowski

Wszystkie Święte Graale świata

Przed podjęciem wędrówki w poszukiwaniu Graala warto ustalić… czego właściwie szukamy! Sięgnijmy więc do początków jego legendy. W VII w. pielgrzymujący do Ziemi Świętej mnich Arculf napisał, że w kaplicy nieopodal jerozolimskiej Golgoty chrześcijanie czczą święty kielich z dwoma rączkami. Zakonnik pozostawił domyślności swoich czytelników, co to za relikwia, jednakowoż sam dotknął jej z wielką czcią…

Czytaj dalej