35-letni francuski pisarz Juliusz Verne wydaje swoją debiutancką powieść „Pięć tygodni w balonie”. To będzie bestseller, który zmieni świat.
Ta historia podróży trzech Brytyjczyków nad niezbadanymi rejonami Afryki nie była zwykłą opowieścią przygodową. Verne, wcześniej piszący opowiadania, sztuki i nowele, chciał zmaterializować w niej swój pomysł na – jak to nazywał – „romans naukowy”. Podobno zachęcał go do tego sam Aleksander Dumas, „ojciec” trzech muszkieterów. Verne nic by jednak nie osiągnął, gdyby nie wsparcie ze strony ustosunkowanego wydawcy Pierre’a-Jules’a Hetzela. Jemu też wydawało się, że w dobie niezwykłego rozwoju techniki „romans naukowy” dla czytelników spragnionych wiedzy musi chwycić. Nawet jednak nie podejrzewał, jak gigantyczny sukces odniesie z Verne’em.
Umowę podpisali rankiem 23 października 1862 r. w… sypialni na tyłach księgarni Hetzela, w której wydawca zwykł podejmować porannych gości. Panowie wiele ze sobą nie rozmawiali: pisarz był speszony, a wydawcy się spieszyło. Czasu na druk było tak mało, że Hetzel nawet nic nie zmienił w maszynopisie. Niemniej przeczucie miał słuszne. Książka okazała się strzałem w dziesiątkę. Pierwszy nakład liczył wprawdzie tylko 2 tys. egzemplarzy, jednakże od tego czasu uzbierałyby się ich miliony. A wszystkich powieści Verne’a – ponad 100 mln.
Kariera jak rakieta
Pięć tygodni w balonie momentalnie zyskało uznanie. Recenzenci doceniali, że powieść Verne’a uczy, bawiąc. Podkreślali, że chociaż dużo w niej o odkryciach naukowych i o technice, nie brakuje też przygód, emocji i humoru. Porównywano ją z perypetiami Robinsona Crusoe i Guliwera. Nic dziwnego, że jeszcze w tym samym 1863 r. przekład Pięciu tygodni w balonie pojawi się w odcinkach w publikowanej w Warszawie „Gazecie Polskiej”. W kraju, w którym toczyło się właśnie powstanie styczniowe, mieszkańcy mieli jednak na głowie problemy większego kalibru niż zapanowanie nad aerostatem! Co innego na przykład w Wielkiej Brytanii. Tam w tym czasie rozwijało się już pierwsze metro! Zachodnie mocarstwa inwestowały w przemysł. Powstawały kolejne cuda techniki. Obywateli Zachodu stać było na podróże po całym świecie, a cały świat kłaniał im się w pas. Nie było dla nich granic – i w wyobraźni, i w rzeczywistości.
Po publikacji Pięciu tygodni w balonie jeden z recenzentów wyraził żal, że powieści nie zaopatrzono w mapę obrazującą trasę przelotu balonu głównych bohaterów. W przyszłości Verne już takiego błędu nie popełni. Mapy będą obowiązkowym uzupełnieniem tomów wydawanych w serii Niezwykłe podróże – bo taką nazwę otrzyma cykl pisany przez Verne’a dla Hetzela. Francuski pisarz opublikuje w nim ponad 50 książek. A nawet po śmierci autora w 1905 r. wychodzić będą kolejne, pogrobowe dzieła. To dowód jak przez kilkadziesiąt lat Verne zarządzał fantazjami i aspiracjami milionów czytelników.
Wysyłał ich pociskiem wystrzelonym z gigantycznej armaty na Księżyc. Prowadził na bieguny, przez oceany lodu. Opisywał cudowne i tajemnicze wyspy, na które trafiali przeróżni rozbitkowie. Pokazywał okręty dalekomorskie, łodzie podwodne, statki powietrzne, gigantyczne i dziwaczne maszyny parowe. Zabierał przez krater wulkanu do wnętrza Ziemi, gdzie żyć mogły przedpotopowe stwory. Przybliżał dalekie i zaginione cywilizacje, plemiona zagubione w dżungli, jednego z bohaterów wysłał nawet do zatopionej Atlantydy. Szukał ze swoimi bohaterami złóż szlachetnych kruszców i niezwykłych minerałów. Potykał się z morskimi i lądowymi potworami. Tropił meteory. Opowiadał o ogromnych odziedziczonych spadkach, które lepiej przeznaczyć na badania naukowe i podróże niż na nowe, bardziej śmiercionośne bronie.
Czasem zahaczał o politykę, lecz nigdy nie grała ona w powieściach głównej roli. Verne bazował zresztą na ówczesnych stereotypach narodowościowych i rasowych – z naszego punktu widzenia czasem szokujących, jednak wówczas normalnych (a często nawet występował z pozycji bardziej postępowych niż konserwatywnych). Wśród szwarccharakterów pojawiali się u niego handlarze niewolników, piraci, chciwcy, okrutnicy i milionerzy chcący zapanować nad światem. Niestety, nie zajrzał w swoich powieściach do Polski, najbliżej był w Inflantach. Niemniej jednak Polakiem nieomal został kapitan Nemo (patrz: artykuł na stronach „Przekroju”).
Mol w balonie
Skąd Francuz czerpał pomysły? Z książek, z rozmów ze znajomymi i z pasjonatami, a przede wszystkim z gazet. Verne był książkowym molem, z gazet wycinał najciekawsze artykuły i umieszczał w swoim archiwum. Nawet u szczytu sławy, po napisaniu dziesiątków książek, miał w swojej bazie jeszcze 20 tys. wycinków, których nie wykorzystał.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Dziś proza Verne’a na tyle się zestarzała i wydaje się tak anachroniczna, że dorosłych już nudzi i śmieszy. Kiedyś ich inspirowała, teraz trafia głównie do najmłodszych. Lecz jeśli chociaż w nich jest w stanie wykrzesać zachwyt nauką i perspektywami postępu, to wysiłek Verne’a i tak nieźle oparł się próbie czasu.
A wystarczyło, żeby Hetzel odesłał mu rękopis ze zdaniem „Damy panu znać…”. I nie mielibyśmy ani Pięciu tygodni w balonie, ani W osiemdziesiąt dni dookoła świata, ani Dwóch lat wakacji, ani Dwudziestu tysięcy mil podmorskiej żeglugi (żeby wymienić tylko najsłynniejsze bestsellery z liczebnikami w tytule). Nie byłoby książek, komiksów, gier i filmów na ich podstawie. A także pisarzy, reżyserów i artystów, których inspirowały. Oraz pokoleń naukowców, które na Vernie się wychowały, a potem zabrały gatunek ludzki na dno oceanów i w kosmos.
Wydając Pięć tygodni w balonie, Verne nawet nie śnił o nieśmiertelności, jaką osiągnął. Był człowiekiem racjonalnym i ostrożnym. Nawet swój pierwszy lot balonem odbył dopiero 10 lat po publikacji bestsellera, który stał się jego biletem do sławy. Trwał 24 minuty. I był to jego jedyny lot.