Zanim w polszczyźnie na dobre zagościły znane nam dziś kreseczki, kropki i ogonki, pojawiały się różne pomysły, jak zapisywać specyficzne polskie dźwięki. Używano m.in. greckiej litery fi (φ), „rogatego o” czy podwójnej kropki nad y. Próbowano też wprowadzać daszki i zawijasy.
Czytamy w anglojęzycznej Wikipedii „the ogonek” i rozpiera nas duma narodowa, bo dostrzegamy polski wkład do światowej typografii. Cieszymy się więc ciągiem „zażółć gęślą jaźń” oraz w pełni prezentującym abecadło nasze „Pójdź, kińże tę chmurność w głąb flaszy”. Lubimy także opowiadać o wyjątkowości naszego języka, która rzuca się w oczy użytkownikom bezogonkowej i bezdiakrytycznej angielszczyzny – chrzęści, trzeszczy, syczy i śpiewa.
Gdy polszczyzna była całkiem młoda, władze dokonały zwrotu ku Zachodowi i łacinie, nie wybierając fonetycznego zasadniczo pisma słowiańskiego (dość oryginalnej głagolicy i alfabetu cyrylickiego, znacznie bliższego kształtem literom greckim). Język polski konfrontował się więc oczywiście