Wojewoda wołoski Józek Michałek wchodzi z aparatem fotograficznym w środek pędzącego stada owiec. Jest 29 września, góra Ochodzita w Beskidzie Śląskim. Silny wiatr, niebo błękitne. Z jednej strony widok na Koniaków, z drugiej – otwarta przestrzeń hali i ściana gór zasłaniająca horyzont.
Gazdowie (właściele owiec – przyp. red) opierają się o niski płot z długich drewnianych bali. Juhas (pomocnik bacy – przyp. red) – stary Hucuł z kijkiem narciarskim i ze skrętem w ustach – kieruje owce do koszoru (przenośna zagroda – przyp. red.) i zamyka za nimi furtkę. Reszta juhasów czeka już przy strundze (otwór w koszorze, przez który przechodzą owce do dojenia – przyp. red.). Obok nich na ławce siedzi baca (główny pasterz – przyp. red) Piotr Kohut (szeroki góralski pas, druciane okulary, w ręku arkusze z imionami i numerami owiec) razem z gazdą Damianem.
– Jacka dajmy na niebiesko, Damiana na fioletowo, Marka na zielono.
– A Piotra?
– Na czerwono?
– Dobra, niech będzie.
Przez strągę przechodzi pierwsza owca.
– To Bera! – śmieje się młody juhas w dżinsach i w góralskim kapeluszu. – Dawaj czerwony.
– Oj, pomyliłem się, na zielono zrobiłem!
Baca Kohut wyjmuje z kieszeni składany nóż i pewną ręką ścina zieloną wełnę z głowy Bery. Przez płot przeskakuje siwy gazda z butelką gruszkówki i jednym kieliszkiem. Muszą policzyć około 500 owiec. Trzeba zaznaczyć, która do kogo należy, zanim zwierzęta wrócą do swoich właścicieli.
Rozważania przy liczeniu owiec
– Pasterstwo – mówi wojewoda Michałek – to wypas wspólnotowy. Ten, kto pasie, czyli baca, nie jest właścicielem owiec. Kilkunastu gazdów dało mu swoje owce, a on zajmuje się resztą. Wybiera sobie juhasów, pilnuje, żeby owce były bezpieczne, zdrowe, miały co jeść, robi sery. I wypasa na ziemi, która do niego nie należy. Ty myślisz, że Hala Barania albo Magurka, gdzie Piotr wypasa, należą do niego? A skąd! One mogą mieć nawet kilkunastu właścicieli. Więc na czym to wszystko się opiera? Na tym, że baca rozmawia z ludźmi. To jest istota naszego wołoskiego dziedzictwa. Jeżeli potrafię dogadać się z gazdami, a oni obdarzą mnie zaufaniem, to dadzą mi swoje owce. Jeżeli potrafię się dogadać z właścicielami – pozwolą mi wypasać. Do tego muszę być zaradny i produkować ser, żeby przeżyć resztę roku. I to wszystko właśnie jest pasterstwem. Tak to funkcjonowało od tysięcy lat. Nie zasoby się liczą, ale właściwe relacje międzyludzkie. Pasterstwo mówi nam, że lepiej być, niż mieć. Lepiej spędzać czas w dobrym towarzystwie, niż gromadzić złudne dobra.
zdjęcie: Berenika Steinberg
Baca Kohut zaznacza