Są książki, które z każdym rokiem tracą na aktualności, są też takie, które jej nabierają. Wydana w 2008 r. Sea Sick. The Global Ocean in Crisis (Choroba morska. Globalny ocean w kryzysie) Alanny Mitchell należy do tej drugiej kategorii – niestety. Właśnie ta książka uświadomiła światu, że z morzami jest bardzo źle – a będzie jeszcze gorzej. Oto fragment.
Gdyby pewnego dnia wyginęły wszystkie istoty lądowe, życie w oceanach nadal by kwitło. Gdyby natomiast wyginęło życie w oceanach, istoty lądowe czekałaby zagłada. Wszystko musiałoby się zacząć od początku.
Przez większość dziejów Ziemi, trwających 4,5 miliarda lat, nie było życia poza oceanami. Pierwsze organizmy, podobne nieco do bakterii, pojawiły się w pierwotnej zupie około 3,3 miliarda lat temu. Najwcześniejsze formy życia lądowego – rośliny, takie jak paprocie czy mchy – powstały przed zaledwie 400 milionami lat.
Ludziom trudno to sobie wyobrazić. Homo sapiens żyje na planecie mniej więcej 200 tysięcy lat, lecz wmawia sobie, że świat należy do niego właśnie i może nim rozporządzać jak tylko uzna za stosowne.
Jednak z biologicznego punktu widzenia jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę oceanu. Ocean daje nam życie. Dwa fakty z zakresu medycyny ukazują jego metaforyczne znaczenie. Po pierwsze, ludzkie wody płodowe na wczesnym etapie nie różnią się zbytnio od wody morskiej. Po drugie, pod względem składu chemicznego wodę morską przypomina też nasza plazma krwi.
Mimo to, kiedy myślimy o oceanie, skupiamy się na innych kwestiach. Odkąd ujrzeliśmy go pierwszy raz, stał się dla nas niewyczerpanym źródłem pożywienia, potem zaś drogą, prowadzącą ku dalekim krainom. Poznaliśmy rozmaite jego pożytki, lecz dopiero w kilku ostatnich pokoleniach okazało się, że ocean to także najważniejszy system podtrzymywania życia. Kontroluje temperaturę planety, jej klimat i podstawowe cykle chemiczne.
Do niedawna nie było szczególnie istotne, co ludzie sobie myślą albo jakie sobie powtarzają opowieści. Nie odgrywaliśmy większej roli. Nasze uczynki czy zaniechania nie liczyły się ani dla planety, ani dla mórz i oceanów. Ziemia była zbyt ogromna, potężna, odporna na nasze wpływy.
Ludzkie myśli i czyny nabrały znaczenia, odkąd zaczęły przyczyniać się do niszczenia oceanu. Stanowimy teraz zagrożenie dla samych siebie i dla milionów innych żywych istot. Nie chodzi tylko o niszczenie fragmentów mórz i oceanów przez fatalne wycieki ropy naftowej, o erozję wybrzeży, o masowe wymieranie ryb, lecz także o skomplikowany system globalnych oceanów, stanowiący podstawę życia na ziemi.
Nie będzie oceanu, nie będzie nas. Pycha nie pozwala nam dostrzec tego faktu.
Uważaliśmy dotąd, że ocean jest tajemniczy, a zarazem niezmienny. Przyszła jednak pora, byśmy poznali jego funkcjonowanie i dzięki temu lepiej zrozumieli, w jaki sposób mu szkodzimy. Wówczas będziemy w stanie zapobiec dalszym zniszczeniom. Pozwolimy mu wrócić do równowagi. Zdaniem wielu naukowców to jedyna szansa na przetrwanie gatunku ludzkiego.
Jeśli pragniemy przekonać się, jak powinien funkcjonować ocean, jednym z najlepszych po temu miejsc jest Wielka Rafa Koralowa, rozciągająca się wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii. Dlatego właśnie stoję teraz na pokładzie chyboczącego się katamarana w towarzystwie kilkudziesięciu turystów nękanych chorobą morską. Mimo wichru i potężnych fal płyniemy ujrzeć rafę.
Wielka Rafa Koralowa to ekosystem matka, cudownie dziewiczy fragment oceanu, współczesny odpowiednik zakątka, w którym powstało niegdyś życie. Przejechałam cały świat, by się nacieszyć tym