Konsumpcja ubrań z roku na rok rośnie, dlatego jednym z najbardziej palących problemów w branży odzieżowej jest dziś recykling. A jak on wyglądał w swoim naturalnym środowisku – nie nadmiaru, lecz niedoboru tkanin?
Zgodnie z modną ostatnio zasadą radzenia sobie w życiu z nadmiarem powinniśmy pozbywać się tych przedmiotów – w tym ubrań – które nie sprawiają nam już radości. „Jeśli coś nie wiąże się z pozytywnymi emocjami, wyrzuć to” – mówi Marie Kondo, konsultantka i osobowość medialna. Ta prosta reguła, która jednych rozbawia, a innym pomaga przywrócić porządek w życiu, stanowi jednocześnie olbrzymi problem. Dlatego największe sklepy sieciowe proponują odwrotne rozwiązanie: nie wyrzucaj, oddaj nam. Przechwycenie ubrania wiąże się z przedłużeniem jego życia, a raczej z powrotem do jego źródła – włókna i powstającej z niego tkaniny.
Powojenny recykling
Jak pokazuje historia, ograniczanie się przychodziło zazwyczaj z konieczności, nie z wyboru. Pod koniec drugiej wojny światowej „Nowy Kurier Warszawski” zastanawiał się nad potencjałem ziemniaków w produkcji włókien, z których w przyszłości powstaną ubrania. Zaraz po wojnie każdy skrawek tkaniny krył w sobie potencjał – haftowany lniany obrus wykorzystywano na bluzkę, w tym samym celu w ostateczności z okien ściągano batystową firankę, sukienkę szyto z adamaszku na poszewki. Beata Tyszkiewicz