Wiedza i niewiedza

Sen pod kontrolą

Aleksandra Przegalińska
Czyta się 3 minuty

Sen do niedawna traktowany był jako (być może ostatni) obszar wolny od kontroli. Podlegał jedynie reżimowi czasu, ale w jego trakcie mogły dziać się rzeczy dowolne, najdziksze, najdziwniejsze i najbardziej irracjonalne. W tym sensie był najbardziej wyjątkowym z obszarów czasu wolnego. Dzisiaj jednak – wraz z rozwojem neuronauki, metod zbierania danych o użytkownikach oraz konsumenckich technologii ubieralnych (wearable technologies) – również sen stał się dziedziną, którą możemy mierzyć, a także nią zarządzać.

Niewesoła to nowina dla tych, którzy walczą o życie analogowe w coraz bardziej cyfrowym świecie i o możliwość niezostawiania cyfrowych śladów. Wesoła natomiast dla wszystkich tych, którzy nie chcą, by jakakolwiek rzeczywistość (w tym oniryczna) była przed nimi zakryta. Wychodząc naprzeciw ich potrzebom i marzeniom, pilni technolodzy konstruują dające wgląd w sen narzędzia i aplikacje. Na przykład takie neurotrackery, którymi zajmuje się mój zespół badawczy. Zaliczyć do nich można opaski i maski do precyzyjnego pomiaru snu, a także urządzenia do mierzenia poziomu koncentracji. Niektóre wyglądają jak okulary do rozszerzonej rzeczywistości – przenoszą wyobraźnię użytkownika w świat technoutopii, w którym sen miesza się z grą wideo. Pierwsze zetknięcie z nimi powoduje najczęściej pytania o to, czy pozwalają projektować sny i na ile te sny mogą być realistyczne. Pewnie dlatego, kiedy tylko pojawiają się na rynku jako wczesne i niekoniecznie sprawnie jeszcze funkcjonujące prototypy, gromadzą tysiące dolarów na platformach crowd­fundingowych i w krótkim czasie zdobywają środki na rozpoczęcie produkcji na masową skalę.

Trackery snu karmią nas także innymi, równie zachęcającymi obietnicami – np. radykalnego skrócenia czasu niezbędnego na sen i regenerację. Maksymalny wypoczynek w minimalnym czasie to niewątpliwe marzenie wszelkiej maści pracoholików z generacji X oraz neoliberalnych fanów maksymalnej efektywności. Na przykład maski do snu polifazowego mają sprawić, że ich nabywca będzie mógł „zarządzać” swoim snem. Takie maski są już w sprzedaży, będąc obiektem zainteresowania zwłaszcza osób zapracowanych oraz tych, które często podróżują i zmagają się z jet lagiem. W prasie branżowej pojawiły się jednak także głosy krytyki podważające ideę wyeliminowania tzw. głębokiego snu i wytrenowania organizmu, aby „na zawołanie” wchodził w fazę senną zwaną REM. Problem bowiem w tym, czy da się tak funkcjonować na dłuższą metę i czy nie wywoła to poważnych zaburzeń neurologicznych. Nie doczekaliśmy się jeszcze szczegółowych i pogłębionych odpowiedzi na te pytania.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W międzyczasie nastąpił zaś wysyp innych sprzętów do pomiaru snu. Wśród nich są aplikacje mobilne, które pomagają ograniczyć występowanie koszmarów. Nie wymagają żadnych dodatkowych urządzeń oprócz smartfona. Przed zaśnięciem ich użytkownik lub użytkowniczka oglądają krótki, relaksujący film wideo, który uspokaja i wycisza. Następnie kładą smartfona na materacu w pobliżu poduszki. Aplikacja wykrywa poruszenia materaca i w ten sposób rozpoznaje fazy snu. Gdy śpiący zaczyna być pobudzony, reaguje za pomocą relaksujących dźwięków, by zapewnić mu spokojne śnienie.

Obserwując rozwój tej egzotycznej skądinąd dziedziny, jaką jest zarządzanie snem, warto zadać sobie kilka pytań. Czy jeśli raz nauczymy się zarządzać sobą w ich asyście, będziemy potrafili robić to bez nich? I jakie będą tego skutki? Czy bez trackerów snu będziemy w ogóle w stanie śnić o elektrycznych owcach?
 

Czytaj również:

Przemyślenia

Zakochajmy się jak uczniacy

Natalia Mętrak-Ruda

Kiedy kilka lat temu odczytałam studentom fragment XII-wiecznego traktatu Andreasa Capellanusa De Amore, który kodyfikuje to, co przywykliśmy nazywać „miłością dworną”, i spytałam, jaką wizję miłości przedstawia średniowieczny autor, pierwsza odpowiedź brzmiała: „gimnazjalną”.

Przyspieszony puls, kołatanie serca i bladość lica, które towarzyszyć miały rycerzowi na widok ukochanej, wydały się im przejawem emocjonalnej niedojrzałości, nie do pomyślenia w wieku XXI i w wieku lat 20+. Dalej nie było o wiele lepiej. Werter? Wariat. Anna Karenina? Histeryczka. Wokulski? Jak można dać się tak traktować! To znaczy: w poetyce epoki oczywiście wszystkie te fabuły były dla młodych adeptów kulturoznawstwa w pełni zrozumiałe, ale dzisiaj? Zabić się z miłości? No chyba nie.

Czytaj dalej