
Weź do jednej ręki kamień, a do drugiej jakieś małe zwierzątko, np. myszkę. Zaciśnij ostrożnie palce i zamknij oczy. Różnica między materią nieożywioną a ożywioną jest oczywista, prawda? A co, gdybym powiedział, że dalekim przodkiem tej myszki jest żyjący… kamień?
Ziemia, 4 mld lat temu. Na dnie płytkiego bajorka z mulistego dna leniwie unoszą się bąbelki gazu. Przyglądamy się z bliska powierzchni błota, która okazuje się trochę pienista, a trochę włóknista. Gdybyśmy skorzystali z mikroskopu, dojrzelibyśmy splątaną gmatwaninę nitek, płytek, rurek i kuleczek, naprzemiennie rosnących i malejących, puchnących i więdnących, rozdwajających się i łączących. To pierwszy organizm na naszej planecie. Ożywione błoto. Niewiarygodne? Nie dla dwóch ekscentrycznych panów ze Szkocji, którzy od kilkudziesięciu lat pracowicie wywracają fundamenty biologii do góry nogami.
Tchnął w jego nozdrza
To pomysł stary jak świat: materia sama w sobie jest martwa, głupia, bezwolna, pasywna. Aby była aktywna, miała wolę, cel i błysk w oku, potrzebny jest element Ducha – szepnięte w ucho materii Słowo. Ile kultur, tyle sposobów na wyrażenie tej pierwotnej intuicji. Starożytni Grecy flirtowali z ideą Wielkiego Artysty, który wlewa w świat formę jak rzemieślnik przemieniający bezkształtną bryłę gliny w dzban. Starożytni Indowie