Strach wywoływany za pomocą literatury dziecięcej działa jak szczepionka. Wzmacnia naszą konstrukcję psychiczną. Dzięki książkom dzieci uczą się, jak radzić sobie z tym uczuciem w dorosłym życiu – mówi prof. Grzegorz Leszczyński.
Prof. Grzegorz Leszczyński to kierownik Zakładu Literatury Popularnej, Dziecięcej i Młodzieżowej UW, dyrektor Centrum Języka Polskiego i Kultury Polskiej dla Cudzoziemców Polonicum. Kieruje studiami podyplomowymi „Literatura i książka dla dzieci i młodzieży wobec wyzwań nowoczesności”. W latach 1994–2000 pracował jako zastępca dyrektora Redakcji Dziecięcej w TVP. Opublikował wiele książek, m.in. Wielkie małe książki. Lektury dzieci. I nie tylko, Książka i młody czytelnik. Zbliżenia, oddalenia, dialogi (razem z Michałem Zającem), Książki pierwsze – książki ostatnie?, Bunt czytelników. Proza inicjacyjna netgeneracji czy Magiczna biblioteka. Zbójeckie księgi młodego wieku. Jest orędownikiem strasznych bajek i opowieści, przeciwnikiem ostrego cenzurowania starych baśni, ale też wielkim propagatorem czytania wśród dzieci. Nam opowiada, dlaczego strach jest pożyteczny, czego najbardziej boimy się w Buce z Doliny Muminków, i tłumaczy, dlaczego książki przerażają znacznie bardziej niż filmy i gry wideo.
Bartosz Janiszewski: Poprzednie pokolenie zajadało życiowe rozterki prozakiem, dzisiejsze aplikuje sobie xanax. Już przed pandemią zupełnie nie radziliśmy sobie z lękiem, teraz sytuacja jest nieporównywalnie gorsza, a Pan Profesor jeszcze każe straszyć dzieci bajkami!
Grzegorz Leszczyński: Polecam tylko, żeby tego strachu nie unikać. Izolujemy od niego dzieci, bo skoro nam samym nie bardzo idzie radzenie sobie z lękiem, nie chcemy, żeby dziecko musiało go doświadczać. Ale strach jest niesłychanie ważnym elementem budującym konstrukcję psychiczną. Czym jest szczepionka, o której tyle teraz – w czasie pandemii – mówimy? To trucizna podana do organizmu, by nauczył się obrony. Od 200 lat stosujemy tę truciznę, ratując miliony istnień, nie tylko ludzkich. Lęk, groza, śmierć, choroba, samotność – to są w literaturze dziecięcej takie właśnie szczepionki. Nie ustrzeżemy dziecka czy nastolatka przed tym, co złe, ale możemy uodpornić.
Odporność wystarcza na długo?
Czasem na całe życie, czasem na trochę. Ale i to trochę jest ważne. W ubiegłym roku popełniło samobójstwo ośmioletnie dziecko. Najmłodsze z grona 116 ubiegłorocznych nieletnich samobójców. To cztery szkolne klasy wypełnione uczniami. Ilu próbowało się zabić? Ilu uratowano? Ilu nie miało sił, by wyskoczyć z wysokiego piętra albo rzucić się pod pociąg? Jedną z przyczyn dramatu jest postawa dorosłych – dzieci trzyma się w sztucznym środowisku, w różowo-błękitnym getcie, żeby nie wiedziały, że istnieją śmierć i cierpienie, samotność i smutek, że życie zadaje ból, który czasem jest nie do zniesienia. Jedną ręką chronimy dziecko przed światem dorosłych, nie chcemy, żeby stykało się z tym, co nieuchronnie je spotka: lękiem, bezinteresownym złem, przemocą, nienawiścią, rozpaczą. Walczymy w obronie tego dzieciństwa, chcemy z niego uczynić rodzaj lukrowanej klatki.
To źle?
Tak, bo drugą ręką odbieramy mu to dzieciństwo. Od najmłodszych lat uczymy dzieci obcych języków, posyłamy je na lekcje szermierki, pływania, dżudo, tańców azjatyckich i Bóg wie czego jeszcze. Jest taka bliska mi scena z Chatki Puchatka – Kubuś Puchatek pyta Krzysia, co lubi robić najbardziej na świecie, na co Krzyś odpowiada: „Nic”. Puchatek nie wie jednak, jak się robi to „nic”. I Krzyś mu wyjaśnia: „Więc to jest tak: kiedy się idzie, żeby to robić, a właśnie akurat pytają mnie: »Co będziesz teraz robił, Krzysiu?«, odpowiadam: »Ach, nic…« i wtedy idę i to właśnie robię” [fragment w tłumaczeniu Ireny Tuwim – przyp. red.].
Niszczymy powolność dziecięcego czasu, a przecież nie dojrzewa się w biegu. Szymborska pisała: „charakter jak płaszcz w biegu dopinany –/oto żałosne skutki tej nagłości”. Jeżeli zabieramy czas na dojrzewanie, to mamy potem niedojrzałe pokolenie.
Strach jest nieodłącznym elementem dojrzewania?
Søren Kierkegaard pisał o „słodkim strachu”, o tym, że dziecko lubi się bać. Istotą „słodkiego strachu” jest to, że czujemy się bezpiecznie. Wtedy możemy zmagać się z horrorem i zapanować nad naszymi wewnętrznymi demonami. W przeciwnym razie demony, spuszczone nagle ze smyczy, zrobią z nami, co będą chciały. Lepiej kontrolować je w bezpiecznych warunkach – stąd w literaturze dziecięcej zapotrzebowanie na potwory, zjawy czy duchy. Świetnym przykładem jest słynna Księga cmentarna Neila Gaimana, w której małym, osieroconym chłopcem opiekują się duchy na cmentarzu. Dziecko trafia w sam środek symbolicznej przestrzeni wywołującej skojarzenia ze śmiercią. Uświadomienie sobie przez dziecko własnej śmiertelności jest doświadczeniem traumatycznym. Dzięki tej opowieści może jednak ten lęk okiełznać, oswoić. Kiedyś Stephen King pytany, dlaczego jest tak dużo grozy w jego powieściach, powiedział, że młode pokolenie żyje w złudnym przekonaniu, iż każdy problem można rozwiązać w aptece. Masz pryszcz na policzku – idź do apteki, masz depresję – idź do apteki. Ale w żadnej aptece nie ma leku na drzemiące w nas demony, z którymi musimy się zmierzyć. Usuwamy dzieciom spod nóg wszystko to, co mogłoby wywołać w nich lęk, więc jako nastolatki chcą przeżywać ten lęk w zastępczej formie – literackiej albo filmowej.
Jako dziecko uwielbiałem 101 dalmatyńczyków. Ostatnio chciałem pokazać ten film swojemu pięcioletniemu synowi. Zacząłem się jednak zastanawiać, czy to na pewno dobry pomysł. Fabuła opiera się na zagrożeniu, że te małe, niewinne pieski zostaną zamordowane i oskórowane!
To był także mój ukochany film dzieciństwa. Dostałem go kiedyś nawet na taśmie wideo od moich dzieci, które – podobnie jak ja – oglądały go pasjami. Cruella de Mon, ucieleśnienie zła, kiedy stawała za drzwiami, a jej upiorny cień pojawiał się na zamglonej szybie… – jaki słodki to był strach! Cruella w gruncie rzeczy jest zabawna, bezustannie się złości, nie może zrealizować żadnego ze swoich planów, a jej pomocnicy, Nochal i Baryła, wydają się prześmieszni w swojej głupocie. Na dodatek te małe pieski, bezbronne i naiwne, ciągle ich oszukują. Dzieci nie wyobrażają sobie tego oskórowania, o którym pan mówi, ono przecież jest neutralizowane przez humor.
TOPOR – rysunek z archiwum, nr 1158/1967 r.
Porusza pan jednak ważną kwestię. Nie możemy patrzeć jedynie z dorosłej perspektywy na utwory literackie czy filmowe. Literatura czy filmy adresowane do dzieci operują skrótami myślowymi. W niejednej baśni królewna rzuca się w ramiona królewicza, który „wpadł jej w oko”, i całuje go. Całowanie napotkanego mężczyzny nie jest ani higieniczne, ani moralne. Z kolei królewicz, który pocałował Śpiącą Królewnę, zrobił to w sposób wyjątkowo perfidny, bo przecież ona nie wyraziła zgody na pocałunek. W jednej z pierwotnych wersji Śpiącej Królewny królewicz nie poprzestał na całowaniu – zgwałcił królewnę, a ona obudziła się dziewięć miesięcy później, rodząc bliźnięta. Wilk z Czerwonego Kapturka skonsumował babcię, gdy była naga – najlepszy dowód, że Czerwony Kapturek, wchodząc do chatki, widzi zwinięte, rzucone w kąt ubrania, dopiero potem łóżko. Nie powinniśmy jednak tych motywów interpretować dosłownie. Niosą one sensy symboliczne, a czytanie symboli w sposób racjonalny prowadzi na manowce. Dzieci czytają emocjami, intuicją, wyobraźnią i sercem. Uczą się prawideł życia, poznają prawdy moralne, przeżywają lęk o los bohaterów – i same przekonują się, jak radzić sobie ze strachem.
Aspekt wychowawczy jest jednak ważny. Dzieci uczą się z bajek również wzorców zachowań, w tym wypadku tego, że całowanie bez zgody jest w porządku, a przecież nie jest. Jak powinniśmy traktować takie problemy w bajkach i opowieściach dla dzieci?
Gdybyśmy mieli z lektur dziecięcych wyeliminować książki, w których ktoś dopatrzył się promocji niewłaściwych zachowań, musielibyśmy spalić Kubusia Puchatka – bo pochwala łakomstwo, Małego Księcia – bo aprobuje samobójstwo, Akademię Pana Kleksa – bo nauczyciel aplikuje wychowankom zawartość podręczników przez „wsączalnik domózgowy”, zamiast zmusić ich do nauki. Mamy za sobą czas, gdy przyczyn istnienia krematoriów w obozach śmierci doszukiwano się w destrukcyjnym wpływie Jasia i Małgosi na umysłowość niemieckich dzieci. Jakoś nie cenzurujemy opisu męki i śmierci Chrystusa, gdy prowadzimy dzieci do kościołów. A to dopiero jest groza, przejmująca do szpiku kości! Szczegółowy opis kaźni, uzupełniony serią obrazów wiszących w każdym kościele i wizualizujących tragedię. Idąc tropem pańskiego pytania, można by posunąć się jeszcze dalej i powiedzieć, że opis historii Jezusa jest niemoralny – jak wpajać dziecku, że „trzeba być dobrym jak chleb”, skoro właśnie dobro zaprowadziło Chrystusa na krzyż? Lepiej zostawmy na boku zapędy cenzorskie i nasze, dorosłe lęki o to, że książki zdemoralizują dzieci. Nie przekraczajmy granic absurdu. Oddajmy się sztuce. Pozwólmy książce, by nas uwiodła – nas dużych i nas małych. Nie książki demoralizują dzieci, tylko my, dorośli. Osiągnęliśmy w tym perfekcję.
Czego dzieci boją się najbardziej?
Dziecięce lęki znakomicie oddają książki norweskiego duetu Gro Dahle i Svein Nyhus. Grzeczna opowiada o dziewczynce, która zachowuje się tak, jak chcą tego dorośli, i w końcu… znika. To bardzo powszechny lęk dzieciństwa. Nie lęk przed tym, że fizycznie zniknę, tylko przed tym, że nikt mnie nie dostrzeże. Dzieci, nawet za cenę dotkliwej kary, są w stanie zachowywać się w sposób niewłaściwy, byle zwrócić na siebie uwagę. Z kolei Włosy mamy to opowieść o dziewczynce, która musi zmierzyć się z postępującą depresją matki. Zostaje sama z wielkim problemem dorosłego człowieka, milknącego, zapadającego się w sobie. Dziewczynka wchodzi we włosy matki, znajduje w nich budzące grozę burze, wichry, oceaniczne fale. Z trudem zaczyna te włosy prostować. Dziecko często jest zbyt małe, by rozumieć problemy ludzi dorosłych. Nie możemy od niego oczekiwać, że pomoże je rozwiązać, ale nie wolno nam udawać, że problemy rodziców, ich dramaty, ich samotność, ich cierpienie – nie stają się problemami dzieci. I dzieci muszą sobie z tym wszystkim, na swój dziecięcy sposób, poradzić.
Dla mojego pokolenia największym bajkowym strachem była chyba Buka z serii książek o Muminkach, chociaż trudno tak naprawdę powiedzieć, dlaczego wywoływała w nas lęk. Była jak naczynie na strachy, które każdy napełniał czymś innym.
Buka to rzeczywiście uniwersalny nośnik lęków, każdy widzi w niej to, co najbardziej go przeraża – zasysa różne indywidualne lęki. Zdjął pan z półki arcydzieło nad arcydziełami, absolutne mistrzostwo. Muminki są kopalnią wielu trudnych tematów. Kometa nad Doliną Muminków mówi o lęku przed niecodziennym zdarzeniem, czymś, co wisi w powietrzu i zagraża. W Dolinie Muminków w listopadzie mamy lęk przed smutkiem i utratą, jedyny tom, w którym oczekiwanie na przybycie Muminków przypomina czekanie na Godota – teatr absurdu Samuela Becketta. W Zimie Muminków umiera wiewiórka – motyw ten odwołuje się do dziecięcego lęku przed umieraniem. Tove Jansson wspaniale ten dylemat – mówić dziecku o śmierci czy nie mówić – rozwiązała, zwracając się do czytelnika, że jeśli zrobiło mu się smutno, powinien otworzyć książkę na jednej z dalszych stron – a tam jest już wiosna, wiewiórka radośnie biega po drzewie. Może to ta sama wiewiórka? Mówi pan, że wszyscy bali się Buki. Ale proszę sobie wyobrazić Muminki bez niej. Cenzurowanie motywów wywołujących reakcje lęku sprawia, że świat zostaje pozbawiony czegoś niezbędnego. Tove Jansson w pięknym eseju Bezpieczeństwo i strach w książkach dla dzieci napisała: „Wydaje mi się, że w każdej książce przeznaczonej naprawdę dla dzieci spotykamy zarówno poczucie bezpieczeństwa, jak i strach, i jestem przekonana, że taka książka – jeżeli szukać najgłębszych przyczyn jej powstania – pisana jest co najmniej w równym stopniu dla jej autora, co dla dzieci. Bo inaczej by się im nie podobała” [fragment w tłumaczeniu Teresy Chłapowskiej – przyp. red.]. Wszyscy musimy stawać twarzą w twarz z własnymi lękami: i dorośli pisarze, i mali czytelnicy.
Mój syn nie boi się potworów z filmów czy gier wideo. Kiedy jednak czytam mu o tym, że zapadła ciemność, zatyka uszy. Dlaczego książki przerażają bardziej niż gry czy filmy?
Może dlatego, że świat przedstawiony w filmie czy grze komputerowej jest cudzy, domknięty, zgodny z czyimiś wyobrażeniami. Malutko tu miejsca dla wyobraźni odbiorcy, często w ogóle tego miejsca nie ma. Zupełnie inaczej jest z książką. Czytelnik sam buduje całą rzeczywistość. Litery przecież nic nie znaczą, są martwe, dopóki czytelnik nie powoła ich do życia. Przestrzeń książki, bohaterowie, emocje, ich świat wewnętrzny – to wszystko jest w nas. Przeżywamy zupełnie inaczej to, co jest na zewnątrz nas, niż to, co wewnątrz. Film można oglądać jednym okiem, w kuchni, w czasie gotowania zupy albo pogawędki z rodziną. Książki nie da się czytać w ten sposób. Kontakt z literaturą wymaga wysiłku dekodowania i rozumienia. Każe nam spojrzeć na samych siebie, własne problemy, miejsca bolesne, także lęki. Mierzenie się z nimi jest niesłychanie ważne dla naszej psychiki. W Niekończącej się historii Michaela Endego pełen kompleksów, prześladowany przez kolegów Bastian ukryty na szkolnym strychu czyta książkę o przygodach młodego wojownika Atreyu. Najtrudniejsze wyzwanie dla tego bohatera to spojrzenie w zwierciadło, które pokaże mu jego największe słabości. Człowiek boi się i unika tego przez całe życie. Misja Atreyu jest jednak bardzo ważna, więc młodziutki wojownik podejmuje ten trud. Patrzy w zwierciadło swoich słabości – i co widzi? Zakompleksionego, wyśmiewanego Bastiana czytającego książkę! To przepiękna metafora funkcji lektury. Kiedy czytamy, zaczynamy rozumieć siebie i swoje emocje, a także drugiego człowieka, jego emocje, jego przeżycia. Odkrywamy własne i cudze lęki. Literatura zapewnia nam katharsis przez to, że pozwala w czytanych dziełach dostrzec nas samych, doznać, jak chciał Arystoteles, litości i trwogi.
Czy lęk, który złapał nas i nie puszcza od ponad roku – ten pandemiczny – też da się pokonać sztuką? Boimy się w jakiś inny, wyjątkowy sposób?
Powiedziałbym, że to lęk podobny do tego, którego doświadczano w późnym renesansie. Przejście od renesansu do baroku wiązało się z kulturowym wstrząsem. Człowiek poczuł się nagle pyłem we wszechświecie. Konsekwencje mentalne tego faktu były bolesne. Wcześniej wszystko, cały wszechświat obracał się wokół Ziemi, ona była centrum; z kolei na Ziemi wszystko obracało się dookoła człowieka: rośliny, zwierzęta, świat nieożywiony. I nagle okazaliśmy się maleńcy. Podobnie było z wybuchem pierwszej wojny światowej – jeszcze chwilę wcześniej mieliśmy cudowny wiek XIX, epokę pary oraz wielkich odkryć, aż nagle ten „nowy wspaniały świat” runął. Doświadczenie pandemii, które dziś przeżywamy, jest dla nas podobnie destrukcyjne. Jeszcze niedawno wydawało się, że świat to miejsce bezpieczne, opanowaliśmy odrę, ospę, cholerę… I nagle takie źdźbło, którego nie sposób dostrzec, zagraża nam wszystkim. Nie wiadomo nawet, czy to źdźbło, rozwleczone po świecie z malutkiego bazaru na krańcu świata, jest formą życia. Czujemy się bezbronni. Śmierć czyha już nie na progu, tylko na koniuszkach moich palców. To jest doświadczenie dewastujące na miarę wojen i przewrotu kopernikańskiego.
Literatura dziecięca pomaga sobie z tym poradzić?
W literaturze dziecięcej z czasów pierwszej i drugiej wojny światowej można odnaleźć sporo tropów, chociaż pod wieloma względami bardzo się one od siebie różniły. Jeszcze podczas pierwszej wojny światowej pojawiały się książki dla dzieci podejmujące tematykę wojenną. Maszyny poligraficzne były wtedy na znacznie niższym poziomie niż dzisiaj, wymagało to więc ogromnej determinacji. Tuż po wojnie ukazała się słynna opowieść Bohaterski miś Bronisławy Ostrowskiej o przygodach pluszowego niedźwiadka, który – podawany przez żołnierzy z rąk do rąk – był obecny na wszystkich frontach. Po drugiej wojnie światowej niewiele mówiło się o traumie, tematyka wojenna służyła w literaturze dla dzieci głównie realizowaniu zadań ideologicznych. Dopiero współcześni twórcy wrócili do tego tematu. Sięgnięto np. po przerażającą historię „Wielkiej Szpery”, która wydarzyła się w łódzkim getcie. Niemcy zażądali od żydowskiej administracji wydania 20 tys. mieszkańców getta – osób starszych, chorych i dzieci. Policjantom z getta i tzw. białym tragarzom obiecano, że w zamian ocalą swoje dzieci. Przeszukiwano piwnice, szafy, wyrywano dzieci matkom z rąk, dochodziło do straszliwych scen. Bezsenność Jutki Doroty Combrzyńskiej-Nogali i Joanny Rusinek to skierowana do dzieci opowieść o tych wydarzeniach. Oto dziadek opowiada wnuczce na dobranoc historie mitologiczne, m.in. o labiryncie, przerażającym Minotaurze, odważnym Tezeuszu i nici Ariadny. Gdy zaczyna się „Wielka Szpera”, czyli przeszukiwanie łódzkiego getta w celu wymordowania wszystkich dzieci, kalek i starców, ukryta w piwnicy dziewczynka widzi w przerażającej rzeczywistości podobieństwa do „bajek dziadka”. Jak sama mówi, „odrobinę straszne są te jego bajki, ale dzięki nim prawdziwy świat wydaje się mniej straszny”. Są różne sposoby łagodzenia lęku, oswajania go w literaturze. Najgorsze, co można zrobić ze strachem, to udawać, że go nie ma, i skazywać dziecko na bezbronne zmaganie się z nim.