
Czy zdobywanie wiedzy może być łatwe i przyjemne? Czy są do pomyślenia szkoła bez stresu i nauczanie bez wysiłku? To nie takie proste. Ludzki mózg lubi trud, nawet jeśli bardzo się przed nim broni.
Nastolatek wraca ze szkoły po południu, pochłania obiad, po czym siada do lekcji. Lampka na biurku świeci do późna, długopis skrobie o papier: trwa rozwiązywanie równań, wypisywanie dat, uzupełnianie luk, kucie słówek i powtarzanie materiału. Taki obraz szkoły mamy głęboko wdrukowany. Nazywamy ją z przekąsem „pruską szkołą”, bo to Prusy w 1819 r. pierwsze w Europie (co prawda po wcześniejszych regionalnych próbach) wprowadziły powszechny obowiązek nauki. Przymus – mówimy dzisiaj z odrazą i coraz rzadziej chcemy w tym widzieć przywilej.
Egzaminy, testy, rekrutacje, matura i studia – w szkolnej kulturze każdy z tych etapów jest uznawany za niezwykle istotny. Tym samym uczeń zostaje zobligowany do nieustannych przygotowań, czyli do wysiłku. Przeciętnie trwa to 12 lat. Utarło się też, że szkoła przekazuje wiedzę, którą należy utrwalić w domu. Po lekcjach trzeba „nadgonić” niezrealizowany materiał, bo bardzo poważnie traktowany jest kolejny tradycyjny obowiązek – sprawdzanie postępów. Rodzice z jednej strony wymagają od swoich pociech dobrych wyników i pilności, z drugiej zaś pragną zapewnić im szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Coraz większą popularnością cieszą się wolnościowe poglądy: znieść przymus szkolny, zakazać prac domowych. Chętnie również powtarzamy, że szkoła to nie praca, a uczniowie harują nierzadko ciężej niż przeciętnie robotnicy, bo po kilku – najczęściej sześciu czy siedmiu – godzinach spędzonych w ławkach wypełniają jeszcze ćwiczenia, rozwiązują słupki czy biorą korepetycje.
Zostawmy jednak na chwilę instytucję szkoły z jej