Służba duchom Służba duchom
i
Hector Hyppolite, „Damballah La Flambeau”, ok. 1945–1948; źródło: Wikipedia; domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Służba duchom

Pierwsza część cyklu o haitańskim systemie religijnym
Tomasz Wiśniewski
Czyta się 16 minut

W kulturze zachodniej opętanie postrzegamy raczej w kategoriach psychopatologicznych. Tymczasem w społeczności Haitańczyków to fundamentalny element życia społecznego.

Według badań etnograficznych – prowadzonych przez Erikę Bourguignon w latach 70. XX w. – obejmujących 488 społeczeństw z całego globu 437 spośród nich miało zinstytucjonalizowane wzorce osiągania odmiennych stanów świadomości. Z tego aż 252 przypadki polegały na opętaniu: nawiedzeniu przez bóstwo, duchy, duchy zmarłych czy zwierząt. Rezultaty tych badań dają do myślenia, bo wskazują na pewną stałą, uniwersalną psychobiologiczną skłonność człowieka. Z porównań wynika, że to raczej nasza kultura, w której podobne zjawiska zostały zanegowane i zmarginalizowane – przynajmniej statystycznie rzecz biorąc – wyłamuje się z normy.

Jednym z najbardziej znanych na świecie kultów opętania jest haitańskie voodoo – religia, której istotę groteskowo przeinaczono w kulturze popularnej. Na jej temat panuje mnóstwo stereotypowych i błędnych wyobrażeń, w dużym stopniu wywodzących się z uprzedzeń rasistowskich, strachu przed nierozumianymi tradycjami afrykańskimi, a także interesów politycznych. Przypisywanie tym zjawiskom religijnym charakteru orgiastycznego, kanibalistycznego czy też sprowadzanie ich sensu do „czarnej magii”, składania ofiary z ludzi, satanizmu to jawna nieprawda.

Nieprzypadkowo prawdziwy wysyp popularnych powieści oczerniających kulturę Haiti i ukazujących ten kraj jako pełen mrocznych, lubieżnych fanatyków organizujących sekretne rytualne mordy nastąpił w latach 1915–1934, czyli w okresie amerykańskiej okupacji. Etnografowie zauważali, że gdyby zapytać Haitańczyków o słynne laleczki voodoo, wielu z nich prawdopodobnie nie wiedziałoby, o co chodzi. Jednakże dziś, po kilkudziesięciu latach pracy kilku pokoleń badaczy i badaczek możemy lepiej zrozumieć tę kulturę, a przy okazji uświadomić sobie, jak nieprzekonujące są najpopularniejsze zachodnie teorie „wyjaśniające” zjawisko opętania.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Duchy

Zdaniem specjalistów sam termin voodoo jest dość mylący; ukuli go zewnętrzni obserwatorzy, a nie sami wyznawcy. Jeśli już bywa używany na Haiti, to w bardzo ograniczonym stopniu i najczęściej na określenie szkodliwego czarownictwa. Jego początki wiąże się ze słowem vodu, które pochodzi z języka Fonów – grupy etnicznej z terenów dzisiejszego Beninu – i oznacza „ducha” bądź „bóstwo”, ale samo voodoo to już twór języka kreolskiego. Sprawę dodatkowo komplikuje popkultura, która doprowadziła do tego, że sami Haitańczycy z własnych tradycji uczynili atrakcję turystyczną, skomercjalizowali pewne obrzędy i zaczęli sprzedawać turystom przedmioty o określonej symbolice. Wyeksponowali jednocześnie te wątki, które najbardziej zdumiewają zachodnich obserwatorów i bardziej pasują do stereotypów niż rdzennych praktyk religijnych. Badacze i badaczki, biorąc pod uwagę skalę wynikających stąd nieporozumień, wolą używać terminów zamiennych, takich jak wudu czy vodoun. Niezależnie jednak od naukowych sporów dotyczących nazewnictwa sami Haitańczycy, określając własne praktyki religijne, najchętniej mówią o „służbie duchom” – za tym wyrażeniem kryje się złożony i subtelny kompleks religijny, którego wyznawcy stanowią 80–90% mieszkańców Haiti.

Podstawowa kategoria religijna na Haiti to duchy loa. Samo słowo być może pochodzi z języka francuskiego od lois – oznaczającego prawo, zasadę. W pojęciu loa mieści się wiele znaczeń, takich jak: duchy, bóstwa, anioły, zasady kosmiczne, moce, energie, święci, „misteria”, „niewidzialni”. Te nadnaturalne istoty zamieszkują cały kosmos: rzeki, strumienie, drzewa, góry. Pomagają w leczeniu chorych. Można również kontaktować się z nimi podczas snu, przybierają wtedy postać ludzką. Jednak najpopularniejszą i najważniejszą formą kontaktu z duchami jest opętanie: loa wcielają się w ciała swoich wyznawców. Dzięki temu niejako żyją między ludźmi, a ich istnienie nie jest – jak w naszej kulturze – kwestią wiary bądź niewiary, przekonań, filozofii, dowodów i argumentacji: to namacalny fakt, fizycznie doświadczalna obecność bóstwa. Są częścią codzienności Haitańczyków. Podczas nawiedzenia nie ma miejsca na „egzorcyzmy”, „wypędzanie” tych istot czy postrzeganie ich jako demoniczne. Opętanie nie jest aktem „czarnej magii” ani też stanem anormalnym; przeciwnie – to coś oczywistego i pożytecznego dla społeczeństwa.

Loa zapewniają ochronę, dobrobyt, zdrowie, są łaskawe i dobroczynne; słuchają próśb ludzi, o ile ci nie mają złych intencji. Podczas rytuału inicjacyjnego, pierwszego w życiu opętania, każdemu człowiekowi zostaje przypisany duch, z którym już na zawsze będzie związany jego los. Aby jednak duchy pełniły swoją funkcję opiekuńczą, trzeba je odpowiednio traktować, czcić i obdarzać. Poszczególne loa znane są z tego, że lubią określone pożywienie czy napoje. Ale oddawanie im czci jest też pewnego rodzaju przymusem: nieszczęście czy choroba wynikają z zaniedbania kontaktów z duchami, choroba psychiczna zaś to jawny przykład niepodporządkowania się im. Nie znaczy to, że Haitańczycy wykluczają wyjaśnienia choroby w kategoriach medycznych. Skoro jednak istnieją przyczyny naturalne, powiedzmy w postaci patogenów, pojawia się pytanie, dlaczego atakują one określone osoby. To punkt styczny medycyny i religii oraz przyczyna, dla której kapłani i kapłanki voodoo również uzdrawiają (co jest dość istotnym faktem w kontekście państwowej opieki zdrowotnej na Haiti niezaspokajającej społecznych potrzeb).

Twierdzenie wyznawcy voodoo, że dzięki opiece loa piorun nie trafił w niego, tylko uderzył trochę dalej, nie budzi naszego zdziwienia – tak działają choćby anioły znane z innych tradycji religijnych. Ale loa mogą odgrywać rozmaite role, z naszej perspektywy zupełnie zaskakujące: np. duch jest kimś w rodzaju bankiera i pożycza pieniądze. W literaturze przedmiotu opisywano przypadek kobiety, której loa Zaka podczas opętania innej kobiety pożyczył określoną kwotę pozwalającą na zakup liści tytoniu – sprzedanych następnie z zyskiem. Kobieta chciała zwrócić duchowi połowę zarobionych pieniędzy, ten jednak nie pozwolił i poradził zakup kóz. Loa również aktywnie włączają się w życie społeczne i polityczne swoich wyznawców: podczas walk o niepodległość duchy za pomocą ciał opętanych niejako określały strategię działań. Wielu wyznawców widziało w prezydencie François Duvalierze wcielenie Barona Samedi – ducha magii i śmierci, w haitańskiej ikonografii przedstawianego w czarnym kapeluszu, wąskim krawacie, okularach w rogowej oprawie. Polityk, być może świadomie nawiązując do tych wyobrażeń, tak właśnie się prezentował.

Zauważono jednak, że zdrowie, dobrobyt, udzielenie cennej rady to drugorzędne korzyści. Opętanie ma na Haiti o wiele głębsze znaczenie: świadomość, że człowiek może nosić w swoim wnętrzu bóstwo, że od niego pochodzi, ma ogromną wartość egzystencjalną i wpływa na funkcjonowanie zarówno jednostki, jak i całego społeczeństwa.

Pojedyncze duchy czy też rodziny duchów podczas opętania zachowują się w przewidywalny sposób. Opętany przejmuje cechy loa. Jeśli jest to Damballa, który ma wężową naturę, nawiedzony przez niego człowiek może pełzać po ziemi z wyciągniętym językiem i syczeć, podczas tańca zaś wykonywać faliste ruchy; etnografowie wspominali również o przypadkach osób, które wchodziły na dach i zwieszały się z niego głową w dół. Opętani przez Oguna, ducha wojny, poruszają się w sposób przypominający wojskowy marsz; loa Ague, czyli istot akwatycznych, naśladują głosem huk fal, a w tańcu wykonują ruchy przypominające wiosłowanie. Nawiedzeni przez Zaka zachowują się jak rolnicy: noszą słomiany kapelusz, siedzą na uboczu i palą fajkę.

Fakty te stanowią powód pozwalający zakwestionować jedną z teorii psychiatrycznych stosowanych do wyjaśniania istoty kultów opętania. Pod wpływem Freuda często twierdzono, że dochodzą wtedy do głosu stłumione popędy i następuje eksplozja treści psychicznych spychanych poza świadomość. W rzeczywistości mamy tutaj do czynienia z czymś odwrotnym: tym, co ujawnia się w trakcie transu, nie są treści związane z tożsamością danej jednostki, z jej prywatnym życiem psychicznym, lecz pewna odgórnie określona tożsamość ducha czy bóstwa, które ma powszechnie znaną osobowość.

Duchy wzywa się za pomocą inwokacji, rytualnej grzechotki, uderzeń w bębny, pieśni i tańca (moc i charakterystyka tych dźwięków, szczególnie wysokich, szczególnie niskich, jak gdyby podkreślają transcendencję loa i dystans dzielący je od świata ziemskiego). Energetyczne brzmienia i ekstatyczny taniec pozwalają loa wcielić się w sługę określanego takimi słowami, jak „koń”, „wierzchowiec” (rdzenne grupy z Beninu również używają tej metaforyki). Duch „ujeżdża” ciało swojego sługi, dzięki czemu może on sam tańczyć, śpiewać. Każda taka istota ma niejako własne preferencje muzyczne, charakterystyczny rytm i taniec.

Haitańczycy dokonują też ciekawego porównania z tańcem: mawiają, że loa tańczy w głowie swojego konia. Im mniej doświadczona jest opętana osoba, tym bardziej szalone i nieokiełznane wydaje się jej zachowanie – przypomina ona bowiem wtedy dzikiego wierzchowca. Opętanego chronią otaczający go ludzie, a zwłaszcza kapłani. Trans może trwać kilka godzin lub dni. Alfred Métraux – autor Le vaudou haïtien, jednej z najważniejszych akademickich prac dotyczących tego zjawiska – wspomina relację kobiety, która twierdziła, że była „ujeżdżana” przez ducha Ezili aż 15 dni.

Jasna ciemność

Bardzo rzadko loa dosiada kogoś niepochodzącego z Haiti. Znany jest jednak niezwykły opis takiego doświadczenia przekazany przez przedstawicielkę kultury zachodniej. Eleonora Derenkowska urodziła się w Kijowie i zamieszkała w USA. Ta wybitna artystka, znana pod pseudonimem Maya Deren, była choreografką i autorką pionierskich filmów eksperymentalnych, przy tworzeniu których współpracowała z najbardziej znanymi twórcami awangardowymi, takimi jak Marcel Duchamp. W 1946 r. uzyskała stypendium Guggenheima, dzięki któremu miała udokumentować tradycyjne tańce ludowe na Haiti. Ostatecznie pracy nad filmem nie ukończyła i dopiero po śmierci artystki obraz został zmontowany przez jej męża Teijiego Ito oraz jego drugą żonę Cherel Winett Ito. Jednak czas spędzony na Haiti zaowocował powstaniem klasycznej monografii Taniec nieba i ziemi. Bogowie haitańskiego voodoo, stanowiącej do dziś niezwykle cenne źródło dla etnologii i religioznawstwa (oryginalnie została wydana z przedmową słynnego mitoznawcy Josepha Campbella).

Choć dziś niektóre z twierdzeń Deren dotyczące religii haitańskiej wymagają poprawek i uzupełnień, wciąż niezwykłą wartość ma opis jej własnego nawiedzenia. Amerykanka, tańcząc z tłumem wokół centralnej kolumny, „drogi loa”, zaczęła odczuwać „nieprzyjemną jasność” i miała wrażenie, że jej umysł przestaje być całością, jak gdyby w świadomości zaczęły pojawiać się szczeliny. Jedna z tańczących osób najwidoczniej zorientowała się, że Deren ma skłonność do opętania, wbiła jej więc paznokcie mocno w skórę, dzięki czemu badaczka mogła odzyskać poczucie rzeczywistości. Kobieta opuściła dziedziniec świątynny, zapaliła papierosa; niebawem jednak bębny znów zaczęły grać. Obawiając się, że jej nieobecność urazi znajomych Haitańczyków, zwalczyła lęk i wróciła na miejsce odprawianej ceremonii.

W trakcie rytmicznego tańca dostrzegła w tłumie osobę, która wcześniej jej pomogła, ale teraz sama stała się „wierzchowcem loa”. Taniec wycieńczał Amerykankę; w pewnym krytycznym momencie uświadomiła sobie jednak, że nie musi już w niego wkładać żadnego wysiłku. Nagle zaczęła widzieć siebie z zewnątrz. Otoczył ją tłum śpiewający pieśni na cześć Ezyli, dzięki czemu zrozumiała, że to duch, który ją nawiedził, wypełniał ją powoli od stóp do głowy jak „soki nasycające pień drzewa”, ale było to zarazem doświadczanie czegoś żywego i martwego (albo też czegoś, co znajdowało się poza tymi kategoriami). Dla Deren najlepszym określeniem oddającym istotę tych doznań była „biała ciemność”. Biel – świetność; ciemność – przerażenie. Rozdwajanie się ja, odrywanie się i powroty świadomości, obserwowanie siebie i swojego ciała jako czegoś obcego, zaburzenia percepcji, strach, przemożna potrzeba tańca oraz poruszania stopami, tak by nie dochodziło do kontaktu z ziemią. Doświadczenie znów stało się wycieńczające, jakiś głos w jej wnętrzu zawołał „Litości!”, bo poczucie potężnej siły rozsadzało jej ciało od środka. „Biała ciemność” ją pochłaniała: „wsysała w głąb” i „wyrzucała w dal”. Wreszcie wszystko zalała ciemność.

Deren zastanawiała się, na ile jej nawiedzenie było autentyczne. W przypadku kogoś spoza danego kręgu religijnego na podobne pytanie prawdopodobnie nigdy nie można znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Niemniej obserwujący ją Haitańczycy uznali je za prawdziwe.

Natura opętania

Niezależnie od tego, jak byśmy charakteryzowali loa, na Haiti mówi się, że nie zrozumie tego zjawiska ten, kto nie widział osoby opętanej. W latach 40. XX w. haitański psychiatra Louis Mars podał sześć cech wyróżniających stan nawiedzenia przez ducha: pojawianie się nowej osobowości związanej z postacią z panteonu haitańskiego; zmiana głosu i mimiki; zaburzenia ruchowe: specyficzne ruchy w tańcu, upadek na ziemię, wygięcie ciała, katalepsja; zaburzenia mowy bądź używanie niezrozumiałego języka, postrzeganego czasem jako język tajemny; niewrażliwość na różne bodźce, np. na temperaturę (słynne chodzenie po rozżarzonych węglach) czy ból; brak wspomnień z czasu opętania. Możliwe są jednak również nawiedzenia cząstkowe: chwilowa utrata przytomności, wynikająca z oporu wobec ataku loa, czy przelotna utrata kontroli nad ciałem bądź nad świadomości objawiająca się niespodziewanym krzykiem albo nagłym dziwnym ruchem.

Odwołując się do psychoanalizy, niektórzy wyjaśniają zjawisko opętania teorią projekcji. W ramach tej koncepcji świadomość rzutuje wyparte treści na urojone byty – takie jak duchy, loa, geniusze (duchy opiekuńcze), sylfy, demony – by to, co potępia w samej sobie, przerzucić na rzekomych prześladowców. Zakłada się tutaj, że „instynkty” kłócą się z zasadami życia społecznego; tym samym jedynie podczas rytuału można dać upust tym „zwierzęcym impulsom”, jednocześnie zwalniając się z odpowiedzialności za tego typu zachowania.

To wyjaśnienie wydaje się przekonujące tylko pozornie, stoją za nim bowiem typowo zachodnie schematy myślenia. Przede wszystkim rzuca się w oczy specyficzna pruderyjność projektowana na społeczność Haitańczyków. Komentatorzy społecznego życia na Haiti zauważali, że miejscowi mają wiele sposobności do „zachowań orgiastycznych”, nie muszą więc tworzyć nowej instytucji, która pod maską praktyk religijnych pozwalałaby realizować świeckie pragnienia. Co więcej, owładnięcie przez loa w trakcie rytuału nie zawsze objawia się przez zachowania dzikie, gwałtowne i nieokiełznane – niezgodne z tradycyjnymi normami; niektóre loa okazują się wyjątkowo uprzejme, np. chodzą z chusteczką między tłumem tańczących i ścierają pot z ich twarzy. Jak wspomniałem, najczęściej przyjmuje się również, że im mniej doświadczony jest człowiek w kontaktach z loa, tym bardziej dziko się zachowuje.

Interpretacje zachowań towarzyszących opętaniu niekoniecznie są zgodne z istotą tego stanu. Być może uparte kojarzenie owego rytuału z orgią wiąże się ze wspomnieniem obecnych w naszej kulturze bachantek Eurypidesa. Dla Haitańczyka opętanie to nie okazja, by dać upust sekretnym pragnieniom, lecz pewna powinność względem bóstwa. Co więcej, nawet jeśli doświadczenie to jest korzystne dla społeczeństwa i w szerszej perspektywie dla jednostki, samo w sobie potrafi być przerażające: gdy świadomość podejmuje nierówną walkę z loa o panowanie nad ciałem, wydaje się, że robi to niechętnie (historycy religii wielokrotnie zresztą zauważali, że doświadczeniom religijnym towarzyszy trwoga – moc, która się objawia, budzi fascynację, ale także strach). Nawiedzenie jest doznaniem trudnym i wymagającym, dlatego niektórzy badacze argumentowali, że musi mieć charakter zbiorowy: staje się możliwe dopiero dzięki wsparciu grupy; niewykluczone też, że warunkiem pełnego wejścia w trans jest poczucie psychicznego i fizycznego bezpieczeństwa.

Warto tu wspomnieć o pouczającym rozróżnieniu dokonanym przez Louisa Marsa: na opętanie przez diabła i opętanie przez loa. W jego interpretacji, również nawiązującej do tradycji psychoanalizy, opętanie demoniczne to zalew świadomości przez treści instynktowne, wyparte do nieświadomości, uznane za prymitywne, dzikie, niemoralne, które jawnie wchodzą w konflikt z codzienną osobowością nawiedzonego. Inaczej jest w przypadku opętania przez loa: duchy panteonu haitańskiego przypominają o tradycyjnych wartościach, prawie moralnym, odpowiedzialności, obowiązkach. W tym miejscu możemy zauważyć, jak bardzo nieadekwatne jest stosowanie wobec religii voodoo takich określeń, jak „niemoralna” czy „demoniczna”. Istnieją „złe loa”, ale mogą one jedynie współpracować z jednostkami, które były już niegodziwe. Zasadniczo duchy stoją jednak na straży porządku moralnego na Haiti. Prawa i nakazy przyniesione przez loa nie są tożsame ze świadomością opętanego i jego świadków (gdyby były, samo nawiedzenie nie byłoby potrzebne), ale nie wchodzą z nimi w konflikt. Niemniej mimo tych znaczących różnic wskazanych przez Marsa zarówno w przypadku opętania demonicznego, jak i opętania przez loa mamy do czynienia z doświadczeniem na ogół przerażającym (zdarzają się też nawiedzenia spokojniejsze, za które odpowiedzialna jest szczególna klasa duchów), gdy zewnętrzna siła, obcy byt psychiczny, którym nie jesteśmy, zaczyna dyktować własną wolę i dochodzi do bolesnego rozdwojenia osobowości.

Zachodni sceptycy wysunęli jeszcze inną teorię wyjaśniającą to zjawisko: jest ono formą hipnozy wywołanej przez kapłana haitańskiego. Tę teorię można jednak szybko obalić: źródła etnograficzne pokazują, że funkcja kapłana jest zupełnie inna, przede wszystkim czuwa on nad zdrowiem opętanego, tak by moc ducha nie zniszczyła jego „wierzchowca”. Co jednak najistotniejsze w tym kontekście, nawiedzenia zdarzają się także wtedy, gdy kapłan jest nieobecny.

Dla wielu antropologów stany opętania były ważnym przedmiotem analiz również dlatego, że wiązali je z początkami teatru czy aktorstwa – mamy tu przecież do czynienia z zanikiem normalnej tożsamości i wcielaniem się w inne postaci. Być może starożytne kulty podobne do tych, które dziś spotykamy na Haiti, dały początek kulturze widowiska. Warto jednak stanowczo podkreślić, że opętany nigdy nie odgrywa roli danej postaci – on jest tą postacią. Tak też postrzega go reszta społeczeństwa.

Zjawisko opętania wydaje się kłócić z naszymi wyobrażeniami dotyczącymi ludzkiej tożsamości. Na ogół zakładamy, że „mieszka” w nas jeden podmiot myślący, czujący, percypujący; podczas transu czy opętania codzienna osobowość zaś zanika i w jej miejsce wkracza inna. Warto jednak pamiętać, że kulty związane z transem powszechnie występowały w starożytnej Grecji i Rzymie. W Fajdrosie Platon wymienia cztery typy „boskiego szaleństwa”: szaleństwo wróżebne, któremu przewodzi Apollo; szaleństwo rytualne pod patronatem Dionizosa; muzy nawiedzające poetów i poetki; szaleństwa erotyczne inspirowane przez Afrodytę i Erosa. Walter Otto w swoich studiach nad greckimi bogami i boginiami podkreślał, że można je interpretować jako rodzaj sił psychicznych, przejawiających się w człowieku i jego działaniach. Loa pod wieloma względami przypominają greckie bóstwa. Może więc nasza kultura wcale nie jest tak odległa od wierzeń haitańskich i nas samych także nawiedzają czasem nie do końca okiełznane istoty?

Więcej o haitańskim systemie religijnym przeczytasz tutaj.

Czytaj również:

Nie taka czarna magia Nie taka czarna magia
i
Baron Samedi, loa (czyli duch) w religii, przywódca i ojciec wszystkich duchów śmierci Guédé, pan podziemi, mistrz magii; zdjęcie: Andrey Kiselev/Adobe Stock
Wiedza i niewiedza

Nie taka czarna magia

Druga część cyklu o haitańskim systemie religijnym
Tomasz Wiśniewski

Haitański system wierzeń zakłada istnienie jednego Boga, jednak nie on odgrywa w kulcie zasadniczą rolę. Najważniejsze są duchy loa, które zamieszkują cały świat i których liczba stale wzrasta.

Zdaniem wybitnego antropologa Alfreda Métraux – autora Le Vaudou Haitien, jednej z najważniejszych książek dotyczących voodoo – kult ten zaczął się kształtować w drugiej połowie XVII w. wraz z napływem pierwszych niewolników afrykańskich do kolonii noszącej wówczas nazwę Santo Domingo. O ile źródła historyczne dotyczące pochodzenia niewolników, którzy dotarli na Wielkie Antyle, wymieniają wiele różnych populacji afrykańskich, o tyle w formowaniu się słynnego kultu główną rolę miał odegrać lud Fon z Dahomeju – państwa istniejącego na terenie dzisiejszego Beninu.

Czytaj dalej