Sprawa szlachcica Słupeckiego, czyli staropolski „Egzorcysta” Sprawa szlachcica Słupeckiego, czyli staropolski „Egzorcysta”
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Sprawa szlachcica Słupeckiego, czyli staropolski „Egzorcysta”

Adam Węgłowski
Czyta się 3 minuty

Małopolski rycerz Łukasz Słupecki nie był z tych, którzy stanowili wzór cnót.

Wręcz przeciwnie. Ten rozbójnik napadał, grabił i zabijał sąsiadów. Kontynuował pod tym względem krwawe dzieło swojego ojca Grota ze Słupcy. Cały ród znany był rządzącym w Polsce Jagiellonom od jak najgorszej strony. Rycerzy rabusiów nie pohamowało jednak ani burzenie ich zamków, ani groźba banicji. Ba, Łukaszowi Słupeckiemu wiodło się znakomicie – całkiem, jakby sprzyjały mu jakieś nadprzyrodzone moce.

„Połączył się związkiem zaszczytnym z Zbigniewą, córką Zbigniewa z Brzezia, marszałka Królestwa Polskiego, z której miał kilkoro dzieci, i gdy się znacznie zbogacił wydartą ubóstwu zdobyczą w koniach, wołach, owcach i innym dobytku, cieszył się owocami swoich zbrodni”

– relacjonował w XV w. kronikarz Jan Długosz.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Snuta przez dziejopisa historia musiała jednak mieć morał. A mianowicie, Bóg postanowił w końcu ukarać grzesznika, oddając go we władzę diabłu: „Roku więc 1459, dnia 28 grudnia, owładał go zły duch i dręczyć począł najstraszliwszą kaźnią”. Ciało Słupeckiego zaczynają pokrywać ślady po razach, coś wyłamuje mu członki ze stawów, w domu słychać diabelskie wrzaski. Przerażona rodzina opuszcza opętanego rozbójnika i zawłaszczony przez demony dwór.

Głowa w ogniu

W tym momencie, niczym w słynnym Egzorcyście, do domu opętanego wkracza wezwany przez rodzinę duchowny. Ksiądz Jan Warsz Kazimierski, proboszcz z Chełma. Nie jest początkujący, egzorcyzmy odprawiał już wcześniej. Znosi wrzaski i połajanki ze strony Słupeckiego, przetrzymuje obrzucanie błotem, smołą i gnojem. Rozmawia z nieszczęśnikiem, zaleca mu post i modlitwę. I niczym w horrorze, szlachcic uspokaja się na moment, po czym… atakuje kogoś zupełnie bezbronnego! „Chłopczynę bowiem dwunastoletniego, który zwykle posługiwał choremu, zastawszy samego w izbie, kędy w piecu palono, porwał i zwiniętemu w kłębek wepchnął głowę w ciasne nader, a ogniem buchające czeluści – relacjonuje Długosz. – Nikt o tym nie wiedział, aż dopiero, gdy wszyscy poczuli woń spalenizny, […] znaleźli chłopca mającego głowę w piecu uwięzłą i skwarzącą się na ogniu. Skoczywszy czym prędzej, chcieli wyrwać go z pieca, ale po długim usiłowaniu i szarpaniu z całej mocy, zaledwo wyciągli chłopca nieżywego i z głową na poły rozpękłą”. Koszmarnemu widokowi towarzyszyła niewesoła konstatacja świadków, że naprawdę muszą mieć do czynienia z siłami nieczystymi, bo „jakim sposobem czart zdołał wrazić w małe drzwiczki od pieca głowę nierównie od nich obszerniejszą i większą”?

Sześć tygodni Kazimierski przebywa ze Słupeckim, cierpliwie przekonując mężczyznę, że demony dadzą mu spokój, jeśli tylko zwróci wszystkie bandycko zdobyte dobra i oczyści swoje sumienie. O dziwo, szlachcic się zgadza. Zwołuje sąsiadów, by odebrali swoje stada wołów i krów, konie i owce.

Kto daje i odbiera…

Skrucha Słupeckiego jest jednak krótka. Na widok poniesionych strat serce boli go tak bardzo, że rozkazuje swoim sługom ponownie odebrać zwrócony dobytek. Egzorcysta Kazimierski ma dosyć. Zostawia bandytę i wraca do swego probostwa. Tymczasem Słupecki żyje w spokoju ducha jeszcze 12 lat. Na łożu śmierci, w 1471 r., okazuje pewną skruchę i przystępuje do spowiedzi, nie zwraca jednak zagarniętych dóbr. Nic więc dziwnego, że po pochówku Słupeckiego w konwencie św. Jakuba w Sandomierzu zaczyna tam straszyć.

„Słyszeć się dawały po całych nocach w kościele i klasztorze pomienionym straszliwe huki, rumoty i wycia przeraźliwe czartów; zdawało się, że kościół i klasztor cały ogniem gorzał”

– pisze Długosz.

To już materiał na staropolskiego Egzorcystę 2! Zamiast opętanego dworu mamy w nim nawiedzony klasztor z zakonnikami, którzy boją się po zmierzchu wchodzić do kościoła. A także przeora, którego zaczyna gonić upiór szlachcica, żądając zwrotu konia zabranego na pogrzebie! Duchownemu cudem udaje się przeżyć, a zmora zaczyna nachodzić innych zakonników. Wreszcie upiór wyjawia jednemu z nich, że chciałby, aby rodzina ostatecznie zwróciła pokrzywdzonym zagarnięty dobytek. Krewni jednak wolą, by skarby im się zostały, a niech diabli biorą sobie duszę Słupeckiego!

Tym sposobem kronikarz moralizator przekonywał, że spóźniona skrucha niewiele pomoże. Wprawdzie inni dziejopisarze wskazywali, że szlachcic zwrócił zagarnięte dobra oraz ufundował kościół i klasztor bernardynów w Lublinie – to jednak nieprawda. W jeszcze innych źródłach można wyczytać, jakoby diabeł opętał Słupeckiego za to, że nie płacił księżom dziesięciny – ta wersja nie zyskała jednak popularności, być może wydawała się szyta zbyt grubymi nićmi. I bez niej duchowni mogli straszyć parafian mękami grzesznego szlachcica. Nawet egzorcysta Kazimierski, choć przegrał z diabłem walkę o duszę Słupeckiego, nie miał się na co skarżyć: po latach został biskupem.

ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka

 

Czytaj również:

Sabat na Łysej Górze Sabat na Łysej Górze
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Sabat na Łysej Górze

Adam Węgłowski

„Cała wiara ludowa w schadzki i biesiady czarownic na wierzchołkach gór wzięła swój początek w pierwszych wiekach po zaprowadzeniu w Polsce chrześcijaństwa” – tłumaczył ponad 100 lat temu etnograf Zygmunt Gloger w Encyklopedii staropolskiej. – Duchowieństwo, usiłując obudzić w ludzie wstręt do obyczaju starodawnego zbierania się niewiast i dziewcząt na nocne biesiady i uroczystości pogańskie na wierzchołkach wzgórz, ogłosiło te zebrania za sprośne pogańskie schadzki czarownic”.

Wzgórza takie nazywano najczęściej „łysymi” albo „babimi”. Na najsłynniejszej polskiej Łysej Górze, znanej też jako Święty Krzyż, według kronikarza Jana Długosza faktycznie istniała kiedyś bożnica, w której Słowianie czcili swoje bóstwa. Pamięci o dawnych bogach przeciwdziałać miało założone w czasach piastowskich opactwo benedyktyńskie, na wszelki wypadek zaopatrzone w odpowiednie relikwie.

Czytaj dalej