Małopolski rycerz Łukasz Słupecki nie był z tych, którzy stanowili wzór cnót.
Wręcz przeciwnie. Ten rozbójnik napadał, grabił i zabijał sąsiadów. Kontynuował pod tym względem krwawe dzieło swojego ojca Grota ze Słupcy. Cały ród znany był rządzącym w Polsce Jagiellonom od jak najgorszej strony. Rycerzy rabusiów nie pohamowało jednak ani burzenie ich zamków, ani groźba banicji. Ba, Łukaszowi Słupeckiemu wiodło się znakomicie – całkiem, jakby sprzyjały mu jakieś nadprzyrodzone moce.
„Połączył się związkiem zaszczytnym z Zbigniewą, córką Zbigniewa z Brzezia, marszałka Królestwa Polskiego, z której miał kilkoro dzieci, i gdy się znacznie zbogacił wydartą ubóstwu zdobyczą w koniach, wołach, owcach i innym dobytku, cieszył się owocami swoich zbrodni”
– relacjonował w XV w. kronikarz Jan Długosz.
Snuta przez dziejopisa historia musiała jednak mieć morał. A mianowicie, Bóg postanowił w końcu ukarać grzesznika, oddając go we władzę diabłu: „Roku więc 1459, dnia 28 grudnia, owładał go zły duch i dręczyć począł najstraszliwszą kaźnią”. Ciało Słupeckiego zaczynają pokrywać ślady po razach, coś wyłamuje mu członki ze stawów, w domu słychać diabelskie wrzaski. Przerażona rodzina opuszcza opętanego rozbójnika i zawłaszczony przez demony dwór.
Głowa w ogniu
W tym momencie, niczym w słynnym Egzorcyście, do domu opętanego wkracza wezwany przez rodzinę duchowny. Ksiądz Jan Warsz Kazimierski, proboszcz z Chełma. Nie jest początkujący, egzorcyzmy odprawiał już wcześniej. Znosi wrzaski i połajanki ze strony Słupeckiego, przetrzymuje obrzucanie błotem, smołą i gnojem. Rozmawia z nieszczęśnikiem, zaleca mu post i modlitwę. I niczym w horrorze, szlachcic uspokaja się na moment, po czym… atakuje kogoś zupełnie bezbronnego! „Chłopczynę bowiem dwunastoletniego, który zwykle posługiwał choremu, zastawszy samego w izbie, kędy w piecu palono, porwał i zwiniętemu w kłębek wepchnął głowę w ciasne nader, a ogniem buchające czeluści – relacjonuje Długosz. – Nikt o tym nie wiedział, aż dopiero, gdy wszyscy poczuli woń spalenizny, […] znaleźli chłopca mającego głowę w piecu uwięzłą i skwarzącą się na ogniu. Skoczywszy czym prędzej, chcieli wyrwać go z pieca, ale po długim usiłowaniu i szarpaniu z całej mocy, zaledwo wyciągli chłopca nieżywego i z głową na poły rozpękłą”. Koszmarnemu widokowi towarzyszyła niewesoła konstatacja świadków, że naprawdę muszą mieć do czynienia z siłami nieczystymi, bo „jakim sposobem czart zdołał wrazić w małe drzwiczki od pieca głowę nierównie od nich obszerniejszą i większą”?
Sześć tygodni Kazimierski przebywa ze Słupeckim, cierpliwie przekonując mężczyznę, że demony dadzą mu spokój, jeśli tylko zwróci wszystkie bandycko zdobyte dobra i oczyści swoje sumienie. O dziwo, szlachcic się zgadza. Zwołuje sąsiadów, by odebrali swoje stada wołów i krów, konie i owce.
Kto daje i odbiera…
Skrucha Słupeckiego jest jednak krótka. Na widok poniesionych strat serce boli go tak bardzo, że rozkazuje swoim sługom ponownie odebrać zwrócony dobytek. Egzorcysta Kazimierski ma dosyć. Zostawia bandytę i wraca do swego probostwa. Tymczasem Słupecki żyje w spokoju ducha jeszcze 12 lat. Na łożu śmierci, w 1471 r., okazuje pewną skruchę i przystępuje do spowiedzi, nie zwraca jednak zagarniętych dóbr. Nic więc dziwnego, że po pochówku Słupeckiego w konwencie św. Jakuba w Sandomierzu zaczyna tam straszyć.
„Słyszeć się dawały po całych nocach w kościele i klasztorze pomienionym straszliwe huki, rumoty i wycia przeraźliwe czartów; zdawało się, że kościół i klasztor cały ogniem gorzał”
– pisze Długosz.
To już materiał na staropolskiego Egzorcystę 2! Zamiast opętanego dworu mamy w nim nawiedzony klasztor z zakonnikami, którzy boją się po zmierzchu wchodzić do kościoła. A także przeora, którego zaczyna gonić upiór szlachcica, żądając zwrotu konia zabranego na pogrzebie! Duchownemu cudem udaje się przeżyć, a zmora zaczyna nachodzić innych zakonników. Wreszcie upiór wyjawia jednemu z nich, że chciałby, aby rodzina ostatecznie zwróciła pokrzywdzonym zagarnięty dobytek. Krewni jednak wolą, by skarby im się zostały, a niech diabli biorą sobie duszę Słupeckiego!
Tym sposobem kronikarz moralizator przekonywał, że spóźniona skrucha niewiele pomoże. Wprawdzie inni dziejopisarze wskazywali, że szlachcic zwrócił zagarnięte dobra oraz ufundował kościół i klasztor bernardynów w Lublinie – to jednak nieprawda. W jeszcze innych źródłach można wyczytać, jakoby diabeł opętał Słupeckiego za to, że nie płacił księżom dziesięciny – ta wersja nie zyskała jednak popularności, być może wydawała się szyta zbyt grubymi nićmi. I bez niej duchowni mogli straszyć parafian mękami grzesznego szlachcica. Nawet egzorcysta Kazimierski, choć przegrał z diabłem walkę o duszę Słupeckiego, nie miał się na co skarżyć: po latach został biskupem.