Strach tworzy dyktaturę Strach tworzy dyktaturę
i
Szirin Ebadi na konferencji Fronteiras do Pensamento w São Paulo w 2011 r., zdjęcie: Fronteiras do Pensamento/Flickr (CC BY-SA 2.0)
Wiedza i niewiedza

Strach tworzy dyktaturę

Rozmowa z Szirin Ebadi
Ludwika Włodek
Czyta się 13 minut

Pierwszy raz rozmawiałam z Szirin Ebadi jesienią 2010 r., siedem lat temu, w Pradze. Wydała mi się wyniosła, wręcz niesympatyczna, chociaż bardzo rzeczowa. Dopiero teraz, po przeczytaniu jej książki Kiedy będziemy wolne, która właśnie ukazuje się w Polsce, dowiedziałam się, przez jakie piekło przechodziła wtedy.

Od ponad roku znajdowała się na przymusowej emigracji. Nie chciała opuszczać Iranu, mimo że od dawna była solą w oku tamtejszych władz. Przed rewolucją islamską pracowała jako sędzia, zasiadała w Sądzie Najwyższym. Mułłowie zakazali kobietom wykonywania tego zawodu, więc Ebadi zaczęła praktykować jako adwokatka. Gdy tylko odchowała córki, włączyła się w działalność na rzecz praw człowieka. Za darmo broniła dysydentów i dziennikarzy wsadzanych do więzień za krytykę rządu. Wspierała kobiety walczące o równouprawnienie i zmianę dyskryminujących je przepisów. W 1999 r. trafiła na miesiąc do więzienia. Mimo to nie załamała się i zaraz po wyjściu na wolność podjęła walkę. W 2003 r. dostała Pokojową Nagrodę Nobla. Nikt z oficjalnych dostojników Islamskiej Republiki nawet jej nie pogratulował, a ówczesny prezydent powiedział, że to mało ważne odznaczenie. Jednocześnie władze wzmogły wysiłki mające utrudnić laureatce życie. Jej mąż został zwolniony z pracy, wracająca ze studiów w Stanach córka trafiła na przesłuchanie do Ministerstwa Wywiadu. Za kratkami znaleźli się najbliżsi współpracownicy Ebadi. Ona jednak nadal pomagała więźniom politycznym i nagłaśniała przypadki łamania praw człowieka. Jej biuro było otwarte dzień i noc dla poszkodowanych i ich rodzin. Nie ustąpiła nawet wówczas, gdy rozwścieczony tłum proreżimowych bojówkarzy zaatakował jej dom i pomazał ściany obraźliwymi napisami. Nie załamała się, gdy kolejni tajniacy wynajmowali mieszkanie obok jej pracy tylko po to, żeby na nią donosić, gdy w prasie pojawiały się szkalujące ją artykuły. Nie zamknęły jej ust telefony z pogróżkami i anonimowe groźby.

W dniu wyborów prezydenckich w czerwcu 2009 r. Szirin Ebadi wyjechała na konferencję na Majorkę. Myślała, że po dwóch dniach będzie z powrotem w domu. Od tamtej pory nie zobaczyła jednak ojczyzny. Już w nocy po wyborach zwycięzcą ogłoszono dotychczasowego prezydenta, religijnego radykała Mahmuda Ahmadineżada. Tłumy Irańczyków wyszły na ulicę, uznając ten wynik za oszustwo. W Iranie zaczęły się zamieszki i masowe aresztowania dziennikarzy, uczestników protestów, prawników broniących dysydentów i artystów otwarcie wyrażających poparcie dla liberalizacji systemu, a nawet duchownych, których wizja państwa odbiegała od tej propagowanej przez najwyższego przywódcę Alego Chamenei i jego poplecznika Ahmadineżada. Powracający do kraju znani ze swoich liberalnych przekonań blogerzy, prawnicy i intelektualiści aresztowani byli od razu na lotnisku.

Ebadi wiedziała, że powrót dla niej także oznacza natychmiastowe więzienie. Postanowiła zostać na Zachodzie i tam działać na rzecz praw człowieka w Iranie. W kraju aresztowano kolejnych jej współpracowników. Na dodatek tajne służby ukartowały prowokację przeciw jej mężowi, a potem zmusiły go, żeby się jej publicznie wyparł. Choć wybaczyła mu zdradę, jej małżeństwo się rozpadło. Została też pozbawiona znacznej części Nagrody Nobla, domu na wsi i siedziby biura. Jej bliscy trafiali do więzień pod byle pretekstem, tylko dlatego, że ją znali. Irańskie służby pozbawiły ją właściwie wszystkiego. Mimo to nie ugięła się i nadal walczy o przestrzeganie praw człowieka w Iranie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj


Ludwika Włodek: Bardzo Pani dziękuję za tę książkę. Wiem, jak nie lubi Pani mówić o sobie, ale opisując to, co Panią spotkało, odsłoniła Pani prawdziwą naturę irańskiego reżimu. Skoro z Panią, słynną na całym świecie noblistką, tak postąpili, aż strach pomyśleć, do czego są zdolni wobec mniej znanych swoich oponentów. Książkę kończy Pani jednak optymistycznie. Kiedy składała ją Pani do druku, właśnie podpisano słynne wiedeńskie porozumienie w sprawie irańskiego programu nuklearnego. Iran miał ograniczyć wzbogacanie uranu i poddać się kontroli międzynarodowej, a Zachód złagodzić sankcje. Ale teraz prezydentem USA jest Donald Trump i nazywa to porozumienie największym błędem. Czy w tak zmienionej sytuacji międzynarodowej nadal można być optymistą co do przyszłości Iranu?

Szirin Ebadi: Nie zgadzam się z tym, co mówi i robi Trump. Ale proszę pamiętać, że on jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, nie Iranu. I dlatego to przede wszystkim Amerykanie powinni go osądzać. A ja skupiam się na tym, co robi i mówi rząd Iranu. I tutaj muszę przyznać, że w Iranie nic się nie zmieniło. Oczywiście bardzo się cieszę, że porozumienie atomowe zostało podpisane. Rząd ograniczył wzbogacanie uranu, to, co robił wcześniej, nie było dobre.

Amerykanie nie wycofali wielu sankcji nałożonych na Iran, bo nasz rząd co prawda ograniczył program nuklearny, ale nadal pracuje nad rakietami balistycznymi. Przez to, niestety, sytuacja ekonomiczna Irańczyków się nie poprawiła. Podpisano kilka umów gospodarczych, głównie z krajami europejskimi, ale zwykli Irańczycy nadal, z dnia na dzień, stają się coraz biedniejsi.

Po pierwsze, przez korupcję, po drugie – przez wydatki państwowe na zbrojenia. Iran angażuje się w Syrii, w Jemenie, w Libanie i w Iraku. Można powiedzieć, że finansuje cztery wojny. Wojny, które z mojego punktu widzenia w ogóle nie dotyczą Irańczyków. Dlaczego nasze pieniądze są wydawane na zabijanie ludzi w innych krajach?

Nie tylko sytuacja ekonomiczna społeczeństwa się nie poprawiła. Nie poprawiło się także przestrzeganie praw człowieka. Nowy prezydent, Hassan Rouhani, nic nie może właściwie zrobić. Taki mamy w Iranie ustrój. Konstytucja przyznaje wszystkie kompetencje rahbarowi, czyli najwyższemu przywódcy, którym jest Ali Chamenei. To od niego wszystko zależy.

Ale wydawało się, że Rouhani faktycznie spełnił obietnice. Startując na swoją pierwszą kadencję, obiecywał, że dogada się z Zachodem i faktycznie, porozumienie podpisano. Twardogłowi od początku mówili, że nie należy w ogóle negocjować z Zachodem, bo ten zawsze będzie wrogiem Iranu, tylko udaje, że chce porozumienia. No i teraz w pewnym sensie wyszło na ich, bo Trump chce cofnąć to porozumienie. Czy taki obrót sytuacji międzynarodowej nie osłabi skrzydła reformatorskiego w łonie irańskiego reżimu?

Od Rouhaniego nic nie zależy. To nie dzięki niemu porozumienie zostało podpisane. Pozwolił na to rahbar. A dlaczego? Bo obowiązujące od wielu lat sankcje sprawiły, że sytuacja ekonomiczna była fatalna. Reżimowi zależało na tym, żeby to zmienić i stąd jego zainteresowanie porozumieniem. Gdyby sankcje utrzymały się choć pół roku dłużej, rząd nie byłby w stanie wypłacać pensji pracownikom budżetówki. Przecież negocjacje dotyczące programu atomowego zaczęły się, zanim Rouhani został prezydentem, jeszcze za Ahmadineżada. Bez względu na to, czy Rouhani by został prezydentem, czy nie, porozumienie i tak zostałoby podpisane.

Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy polityka Trumpa wzmacnia konserwatystów, bo ani reformatorzy, ani konserwatyści nie robią nic bez pozwolenia rahbara. No a jak Amerykanie zaostrzają ton wobec Iranu, Iran oczywiście nie pozostaje dłużny.

W książce pokazuje Pani dwa scenariusze zmian w Iranie. Rewolucyjny i ewolucyjny, polegający na powolnym liberalizowaniu się reżimu. Wydaje mi się, że ten drugi scenariusz uważa Pani za bardziej prawdopodobny i także bardziej pożądany, mam rację?

Każda rewolucja oznacza rozlew krwi. Przed 40 laty Iran już przeżył jedną, bardzo krwawą rewolucję, a potem osiem lat wojny z Irakiem. Teraz, jak mówiłam, prowadzimy cztery wojny. Wystarczy już tego przelewania krwi. Chciałabym, żeby zmiany w Iranie dokonały się w sposób pokojowy, spokojnie. I bez ingerencji innych państw. To jest moje marzenie. Mam nadzieję, że się spełni.

Ale jak miałoby do tego dojść? Na przykład po śmierci Alego Chamenei do władzy w Iranie dojdą jacyś proreformatorsko nastwieni członkowie reżimu?

Oczywiście śmierć Alego Chamenei może przynieść Iranowi wiele zmian. Oby były to zmiany korzystne dla ludzi i nie doprowadziły do walk pomiędzy różnymi frakcjami wewnątrz reżimu. Już dzisiaj widać, że w irańskim obozie władzy jest wiele stronnictw, które mocno ze sobą rywalizują. Przedmiotem tej rywalizacji jest tylko i wyłącznie przejęcie ścisłej kontroli nad sterem rządów. To nie jest dobre.

Czym się Pani teraz konkretnie zajmuje, jakimi przypadkami? Czemu poświęca Pani najwięcej uwagi?

Teraz najważniejszą dla mnie sprawą jest walka o wolność słowa w Iranie. Wolność słowa oznacza, że ludzie mogą mówić, co im się nie podoba, a dziennikarze mogą walczyć z korupcją, młodzież może wypowiadać swoje marzenia. Jeśli obowiązuje wolność słowa, społeczeństwa nie da się doprowadzić do stanu, w którym może wybuchnąć.

Jako adwokatka od zawsze bezpłatnie broniłam ludzi prześladowanych z powodu braku wolności słowa. Takich, którym rząd starał się zamknąć usta. Większość więźniów politycznych to były osoby oskarżane i skazywane ze względu na brak wolności słowa. Ich jedynym przewinieniem było to, że krytykowały rząd, krytykowały system prawny, mówiły o korupcji.

A może mi Pani opowiedzieć o jakimś konkretnym przypadku, konkretnym człowieku, którego sprawę stara się Pani nagłośnić, któremu stara się Pani pomóc?

Codziennie kontaktuję się z moimi współpracownikami w Iranie. Z tymi z nich, którzy są na wolności i mogą działać, bo część, niestety, siedzi w więzieniu. Oni chodzą do więzień, starają się stawać po stronie osób potrzebujących pomocy prawnej. Ja co miesiąc przygotowuję raport dotyczący naruszania praw człowieka w Iranie i przekazuję go do ONZ i innych instytucji. Jeśli coś niepokojącego się dzieje, natychmiast nagłaśniamy tę sprawę. Staramy się też prowadzić działalność edukacyjną w kwestii praw człowieka. Albo piszemy artykuły, albo przygotowujemy króciutkie filmiki uświadamiające ludziom, jakie mają prawa i jak mogą ich bronić. Te filmy dystrybuujemy w Internecie, na Facebooku na przykład. Moja córka Nargess, która też mieszka w Londynie, bardzo mi w tym pomaga.

Cały czas zmierzam do tego, żeby mi Pani opowiedziała historię konkretnej osoby. Na przykład w ciągu ostatniego miesiąca czy dwóch, jakie sprawy, czyje, opisała Pani w raporcie dla ONZ?

Moja działalność na ogół sprowadza się do całych grup ludzi. Na przykład mamy taki problem: rząd nie pozwala udzielać pomocy medycznej więźniom politycznym. W ciągu ostatnich miesięcy około 10 osób zmarło w więzieniu tylko dlatego, że nie udzielono im pomocy medycznej.

Na przykład, pewien bardzo znany dziennikarz, Ali Reza Redżoi, był w więzieniu, miał raka. Gdy został wreszcie zwolniony, z powodu braku jakiejkolwiek pomocy medycznej w niewoli stracił całe oko. Być może dałoby się je uratować, gdyby odpowiednio wcześniej zrobić operację.

Staramy się nagłaśniać takie właśnie przypadki. 2 listopada, gdy wrócę do Londynu, będzie duża konferencja na ten temat – nieudzielania więźniom pomocy medycznej.

Mówiła Pani o wolności słowa. Za Ahmadineżada ta przestrzeń wolności jeszcze się skurczyła, zamknięto kilka reformatorskich gazet, dziennikarze trafiali do więzień. Czy teraz to się poprawiło? Czy na przykład otwarto ponownie jakieś bardziej liberalne gazety?

Nie, nic się nie poprawiło.

Czyli jedyną przestrzenią, gdzie można działać, jest Internet?

Tak właśnie. Na szczęście Irańczycy doskonale radzą sobie z łamaniem wszelkich zabezpieczeń i filtrów blokujących im dostęp do Internetu. Poza tym są programy telewizyjne nadawane z zagranicy, takie jak BBC Persian czy VOA Persian.

Kiedy rozmawiałyśmy w Pradze, bardzo się Pani martwiła, że francuski telekomunikacyjny koncern Eutelsat zdjął oba te programy z satelity Hot Bird. Irański rząd, zagłuszając je, zagłuszał przy okazji inne programy nadawane tą samą drogą. Eutelsat, by nie narażać się na skargi pozostałych nadawców, przeniósł BBC Persian i VOA Persian na innego, peryferyjnego satelitę, co spowodowało, że Irańczykom było znacznie trudniej je odbierać. Pani wówczas starała się nakłonić koncern do przywrócenia obu telewizji na Hot Birda. Udało się?

Tak. Bardzo o to walczyłam, włożyłam mnóstwo wysiłku i udało mi się przekonać Eutelsat, żeby cofnął zmiany. Oczywiście rząd Iranu nadal próbuje blokować satelitę. Jak tylko są jakieś napięcia polityczne w Iranie, dostęp do wszystkich nadawanych z zagranicy kanałów jest utrudniony, ale przynajmniej ze strony nadawcy znów wszystko jest po staremu i te telewizje nadają z najlepszej możliwej platformy.

A jak wygląda kwestia dostępu do Internetu? Wie Pani, do ilu osób te Pani instruktażowe filmiki docierają?

Tak. Jeden taki film ogląda około 70 tys. osób.

Z jakim przyjęciem Pani działalność spotyka się na Zachodzie? Zainteresowanie pomocą Iranowi słabnie i wzrasta czy utrzymuje się na stałym poziomie?

Teraz rozmawiam przede wszystkim z Europejczykami. Bo potrzebuję pomocy. Chodzi mi m.in. o to, żeby wyborcy na Zachodzie wybierali polityków wrażliwych na kwestie praw człowieka, gotowych skłaniać takie rządy, jak irański, do tego, żeby tych praw przestrzegały. Z władzami nie rozmawiam, tylko z opinią publiczną. Moje doświadczenie pokazuje, że rządy myślą przede wszystkim o podpisywaniu porozumień gospodarczych. Muszą czuć presję ze strony obywateli, by interesować się czymkolwiek innym.

Po podpisaniu umów z Iranem i zniesieniu części sankcji wzrosło zainteresowanie turystyczne tym krajem. Wielu moich znajomych w tym roku wybrało się tam lub wybiera na wakacje. Czy wzmożony ruch turystyczny może się jakoś przydać Irańczykom, pomóc im?

Tak, oczywiście, że może pomóc. Ale ważne, żeby nie patrzeć na to powierzchownie. Jak turyści jadą tam zwiedzać, widzą przede wszystkim piękne rzeczy. W zeszłym roku firma Porsche poinformowała, że najwięcej samochodów sprzedała w Iranie. W Iranie są takie hotele, restauracje i eleganckie rezydencje, o jakie trudno w Europie. Ale tak wygląda tylko życie znikomego procentu mieszkańców Iranu. Według danych, na które powołuje się sam Rouhani, 20 mln Irańczyków żyje poniżej progu ubóstwa. To oficjalne szacunki, w rzeczywistości jest pewnie jeszcze gorzej.

Ważne, żeby ludzie jadący do Iranu nie patrzyli tylko na to jego piękne oblicze. Żeby zobaczyli prawdziwy Iran, jako całość. Na przykład żeby przejechali się na południe Teheranu, do biednych dzielnic. W tym tak bogatym kraju jest na przykład mnóstwo bezdomnych.

Co w Pani działalności jest największą przeszkodą?

Na Zachodzie nie mam problemów, nikt mi nie przeszkadza działać. To w Iranie mnie i moich współpracowników spotykały problemy, to stamtąd ciągle próbuje się mi przeszkadzać w tym, co robię.

Tak, rozumiem, ale chodzi mi o to, czy na przykład trudniejsze jest dla Pani zainteresowanie opinii publicznej problemami Irańczyków, czy zbieranie funduszy na Waszą działalność?

Z informowaniem ludzi nie ma problemu. W tym wypadku Internet naprawdę dobrze się sprawdza. Tak samo te już wspomniane telewizje perskojęzyczne. Więc jeśli chodzi o kontakt ze społeczeństwem, nie mam żadnych problemów. Zbieranie pieniędzy bywa już trudniejsze, ale walka na rzecz praw człowieka nie jest bardzo kosztowana, tu kluczowa jest informacja. Pieniądze są potrzebne głównie jako pomoc dla rodzin poszkodowanych, dla ofiar irańskiego reżimu. Staramy się je przekazywać na przykład za pośrednictwem osób podróżujących z Zachodu do Iranu. Ale w granicach możliwości i na ile na to pozwala irańskie prawo.

Jak żyje Pani na emigracji? Jest Pani otoczona innymi Irańczykami? Jak wygląda życie takiej diaspory?

10 miesięcy w roku spędzam w podróży. Z większością ludzi mogę się komunikować tylko przez Internet, za pomocą e-maila czy Skype’a. Nie ma mowy o jakiejś bliskości. Raz na tydzień organizujemy sobie z moimi współpracownikami wirtualne posiedzenie. Na ogół każde z nas jest wtedy w innym miejscu świata. Tak wygląda moje życie.

A więc nie doświadcza Pani raczej hucznych spotkań rodzinnych, długich nocnych rozmów ze starymi przyjaciółmi z Iranu?

No tak, ciągle jestem w rozjazdach. W czasie wakacji spotykamy się z moją rodziną z Iranu, z bratem, z siostrą, w różnych miejscach, gdzie im jest łatwo dojechać.

Gdyby się okazało, że na jeden dzień może Pani pojechać do Iranu, że jakimś cudem nikt Pani nie aresztuje na lotnisku, nie wezwie na przesłuchanie, że po prostu mogłaby Pani całkowicie dowolnie spędzić jeden dzień w ojczyźnie, co by Pani robiła? Wyobraża sobie Pani w ogóle taki dzień?

No pewnie, że chcę jechać do Iranu. Ale musiałabym pójść do więzienia.

No ale załóżmy, że nie musiałaby Pani.

Nie boję się iść do więzienia. To nie o to chodzi. Ważne jest, gdzie mogę skuteczniej działać na rzecz Irańczyków. Działając z zagranicy, dużo więcej mogę osiągnąć. Mogę przekazać światu informacje o tym, co tam się dzieje. Gdybym siedziała w więzieniu, nie byłabym tak skuteczna.

No ale dobrze, załóżmy, że mogłabym jeden dzień spędzić w Iranie i nie trafić za to do więzienia. Odwiedziłabym moich przyjaciół, krewnych i współpracowników. A potem poszłabym do więzienia odwiedzić moich klientów i współpracowników, którzy do tej pory są w niewoli.

Jak Pani zdaniem powinni teraz zachowywać się zwykli Irańczycy? Powinni głosować i wybierać w tych sztucznych wyborach poszczególnych polityków, których i tak przed startem przepuszczono przez reżimowe sito? Powinni brać udział w protestach? Co by Pani radziła swoim rodakom?

Wszystko zależy, jakie kto ma możliwości. Nie można wszystkim wypisać tej samej recepty. Ale jest jedna zasada, która działa w każdym wypadku. Jedna rzecz, którą można powiedzieć wszystkim. Strach w społeczeństwie, strach poszczególnych ludzi wzmacnia dyktatorski rząd. Wczoraj czytałam pewną książkę, trafiłam tam na takie mądre zdanie: „To nie faraon tworzy niewolników, to niewolnicy tworzą faraona”. Ludzie, jeśli się boją, tworzą dyktaturę.

No ale czy tu nie dochodzimy do takiego niebezpiecznego stwierdzenia, że Irańczycy sami są sobie winni?

Ludzie powinni się przeciwstawiać dyktatorom. To nie jest kwestia winy lub jej braku, to jest zagadnienie moralne.

Ale jak się przeciwstawiać? Co może zrobić taki mały, szary człowiek, który nie ma dostępu do środków przekazu, nie jest żadną ważną, publiczną osobą?

Niech broni swoich własnych praw.


Książka Szirin Ebadi Kiedy będziemy wolne. Moja walka o prawa człowieka w przekładzie Anny Marii Nowak ukazała się w październiku 2017 r. nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Czytaj również:

Kino w kraju zakazów Kino w kraju zakazów
i
Jafar Panahi w swoim autorskim filmie „Niedźwiedzie nie istnieją”, mat. prasowe Nowe Horyzonty
Marzenia o lepszym świecie

Kino w kraju zakazów

Mateusz Demski

Jak tworzyć, kochać i być szczęśliwym w kraju, w którym tak wiele rzeczy zostało zakazane? Nowy film Jafara Panahiego opowiada o irańskiej prowincji, cichych tragediach oraz wielkiej, nieraz aż prowadzącej do dramatu, sile marzeń.  

Wybitny reżyser wynajmuje pokoik z dala od Teheranu, przy samej granicy z Turcją, i próbuje kręcić film – na odległość, bo inaczej nie może. Jafar Panahi, mistrz współczesnego kina irańskiego, w najnowszym filmie Niedźwiedzie nie istnieją pokazuje, jak wygląda jego praca w obliczu zakazów nałożonych na niego przez władze, które zabroniły mu wykonywania zawodu, opuszczania państwa oraz udzielania wywiadów mediom w kraju i za granicą. Do rozmowy o sytuacji środowiska filmowego w Iranie z Aminem Jafarim, operatorem i bliskim współpracownikiem Panahiego, zaprasza Mateusz Demski.

Czytaj dalej