Czy to możliwe, że tak piękny i uporządkowany Wszechświat powstał przez zupełny przypadek? Wystarczyłyby przecież nieco inne warunki fizyczne, a życie w ogóle nie mogłoby się narodzić. Czy na tej podstawie można wnioskować o istnieniu jakiegoś Projektanta? Oto jak w drugiej połowie XX w. odżył klasyczny spór filozoficzny.
W latach 70. XX w. w sporze o istnienie Boga pojawił się argument z pogranicza filozofii oraz fizyki teoretycznej, znany jako teoria subtelnego zestrojenia (ang. fine-tuning argument). Idea jest taka: Wszechświat ma idealne własności, by mogło w nim powstać życie. Istnieją pewne stałe fizyczne, np. prędkość światła, siła grawitacji, silne i słabe oddziaływanie jądrowe czy stała Plancka, i wystarczyłyby bardzo drobne odchylenia w każdej z nich, a świat nie mógłby zaistnieć w obecnej postaci. Brytyjski astronom Martin Rees w pracy Tylko sześć liczb wymienia sześć innych dopasowanych stałych kosmicznych, bez których nie powstałyby galaktyki wraz z gwiazdami, planetami oraz innymi ciałami niebieskimi.
Już same rekonstrukcje procesu stworzenia Wszechświata ujawniają tego typu zbieżności. W erze Plancka – początkowej, niewyobrażalnie krótkiej fazie rozwoju Wszechświata, trwającej od Wielkiego Wybuchu do 10-43 sekundy – bardzo misternie dostroiły się warunki początkowe: pojawiła się idealna równowaga między grawitacyjnym zapadaniem się materii a skutkami ekspansji po wybuchu. Gdyby równowaga ta została zaburzona na rzecz sił ekspansji, Wszechświat stałby się zbyt „rozrzedzony”, abyśmy mogli powstać; gdyby zaś zwyciężyła grawitacja, cała materia zapadłaby się w siebie. Jak wskazywał Stephen Hawking, wystarczyłoby nieco większe początkowe tempo rozszerzania się Wszechświata po Wielkim Wybuchu, a nie powstałyby gwiazdy i w związku z tym ciężkie pierwiastki, niezbędne do życia.
Nieco większa grawitacja sprawiłaby, że gwiazdy świeciłyby jasno i krótko, stając się częściej