Mieć Bośnię w swoim życiu to honor i przekleństwo. Przekleństwo, bo nie uda się już nigdy uciec od tego dnia. Nie każdemu zdarza się wejść do obozu koncentracyjnego w sercu Europy i zobaczyć to, co my.
Miłada Jędrysik: 5 sierpnia 1992 roku razem z telewizyjnymi dziennikarzami Penny Marshall i Ianem Williamsem „odkryłeś” serbskie obozy koncentracyjne w Bośni. Mówię „odkryłeś”, bo potem okazało się, że wiedziały o nich wywiady, dyplomaci, Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Woleli jednak milczeć, żeby „nie zakłócać procesu dyplomatycznego”. Pamiętasz ten moment tak, jakby to było wczoraj? Jak weszliście pod „eskortą” uzbrojonych Serbów do kantyny w byłej kopalni rudy żelaza w Omarskiej i zobaczyłeś te wychudzone postacie?
Ed Vulliamy: Nigdy tego nie zapomnę. Mieć Bośnię w swoim życiu to honor i przekleństwo. Przekleństwo, bo nie uda się już nigdy uciec od tego dnia. Nie każdemu zdarza się wejść do obozu koncentracyjnego w sercu Europy i zobaczyć, to co my.
A właściwie zobaczyliśmy bardzo niewiele.
Potem się dowiedziałeś, że pokazano wam najlepiej wyglądających więźniów. Ale i oni wyglądali przerażająco: „wysuszona skóra marszczyła się niczym pergamin na kościach ich patykowatych ramion. Mieli zapadnięte policzki i wyłupiaste oczy”.
Siedzieli w stołówce i jedli, pochłaniali zupę jak wygłodniałe psy. Poprosiliśmy, żeby wpuszczono nas do hangaru, skąd ich przyprowadzono, a wtedy strażnicy wycelowali w nas broń. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby się domyślić, jaka straszliwa tajemnica się tam kryła.
Kryli się inni więźniowie, wyznający islam Bośniacy i katoliccy Chorwaci – głodzeni, bici, katowani na śmierć. Kobiety gwałcone przez jednego strażnika po drugim. Pierwszą reakcją opinii publicznej było wtedy niedowierzanie – obozy koncentracyjne w Europie? Znowu? Przecież wojny miało już nigdy nie być. Tymczasem po ogłoszeniu niepodległości Bośni Serbowie, stanowiący jedną trzecią jej mieszkańców, postanowili za pomocą brutalnych czystek etnicznych wykroić terytorium dla siebie.
Też nie mogłem uwierzyć, w to, co zobaczyłem. Nie wiedziałem też, jak zareagować na widok istoty ludzkiej, której wygląd wprawia w osłupienie. Jak robić notatki, kiedy człowiek, który ma poranioną całą twarz na pytanie, co mu się stało, odpowiada, że się przewrócił? Jak udawać, że wierzę w jego kłamstwo?
Rozumiem to. W Kosowie słuchałam opowieści człowieka, który uratował się z masowej egzekucji. Też nie wiedziałam, czy mogę robić notatki, czy może powinnam ciągle patrzeć mu w oczy, bo to, co mówi, jest o niebo ważniejsze od jakichś notatek.
Omarska wciąż do mnie powraca. Kilka dni temu byłem na koncercie pieśniarki z Sarajewa Amiry Medujnanin. Po koncercie znajoma Bośniaczka mówi do mnie – poznałeś mojego męża Samira? A on na to: tak, poznaliśmy się z Edem w Omarskiej, przy lunchu. Typowy bośniacki humor.
Zabrzmiało jak typowe brytyjskie understatement.
O nie, to bośniacki baaardzo czarny humor. Zastanawiałem się niedawno, jakie kraje z tych, w których pracowałem, są dla mnie najważniejsze. Na pewno Irlandia – bo jestem w połowie Irlandczykiem, a wojna w Irlandii Północnej była pierwszą, którą relacjonowałem. W dodatku to ta sama wojna, w której moi przodkowie walczyli przeciwko Imperium Brytyjskiemu. Potem Bośnia, Meksyk i Polska – od zawsze, od 1981 roku, kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy i Jacek Kuroń zawiózł mnie do Gdańska.
Te wszystkie kraje mają coś wspólnego?
Wszystkim najbliżsi sąsiedzi uczynili wielkie krzywdy. W przypadku Polski i Bośni nawet dwóch sąsiadów naraz. I mają bardzo podobne poczucie humoru, który jest czarny, histerycznie śmieszny, zwykle bardzo niewybredny, politycznie niepoprawny, poetycko anarchistyczny. Uwielbiam go.
Skąd się nam to wzięło? Masz swoją teorię na ten temat?
To przez to sponiewieranie przez najbliższego sąsiada. Nad moją córką inni uczniowie znęcali się w szkole i ma właśnie takie poczucie humoru. Jacek Kuroń zapytał mnie kiedyś: czy chcesz usłyszeć całą historię mojego kraju w jednym dowcipie? Pytają Polaka, kogo by najpierw zabił, Niemca czy Rosjanina. Polak po chwili wahania odpowiada: Niemca. Bo najpierw obowiązek, a potem przyjemność.
Bośniacy mają tak samo. To jak palec wystawiony do góry w wulgarnym geście – pierdolcie się!
Fikret Alić, ten człowiek z wystającymi żebrami stojący za kolczastym drutem ze słynnego filmu nakręconego wtedy przez moich kolegów w innym obozie, w Trnopolju, po wojnie straszliwie się rozpił, cierpiał na depresję. Chodził po lesie i mówił do drzew. Dzisiaj jest jedną z najzabawniejszych osób, jakie znam. Fikret, jak ty to wszystko przeżyłeś? – zapytałem go. Odpowiedział: Przeżyłem, bo potrafię się śmiać.
Mogę się założyć, że dzisiaj uchodźcy z Syrii żartują w taki sam sposób.
A potem zadzwonili z Trybunału ONZ w Hadze, żebyś zeznawał przeciwko oprawcom z Omarskiej. Nie miałeś wątpliwości?
Nie, choć teraz jestem bardzo rozczarowany Trybunałem. ONZ tak bardzo to wszystko spieprzyła. Jest współodpowiedzialna ludobójstwu w Bośni przez tą swoją mieszankę bezdusznej, szatańskiej dyplomacji i czystej nieudolności, która podpada pod zbrodnię. Przez trzy lata po odkryciu rozmiarów czystek etnicznych, jakie Serbowie przeprowadzili w Bośni Zachód nic nie robił, tylko ich ugłaskiwał, a nawet zachęcał do przemocy. Przez trzy lata codziennie płonęły wioski. A potem jeszcze zdarzyła się Srebrenica.
Latem 1995 roku Serbowie zdobyli ostatnie zamieszkałe przez muzułmańską ludność enklawy we wschodniej Bośni, będące pod ochroną ONZ. W Srebrenicy wymordowali prawie wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni – ponad 7 tysięcy.
Trybunał powołano w geście skruchy, ale był też wyrazem wielkiej ambicji: oto stworzymy nowy wspaniały świat, w którym będzie rządzić prawo międzynarodowe.
W ilu procesach zeznawałeś?
W dziewięciu, w tym przywódcy bośniackich Serbów Radovana Karadžicia i dowódcy ich armii Ratka Mladicia. To było traumatyczne przeżycie, choć nieporównywalne z tym, co musiały czuć ofiary, zwłaszcza zgwałcone kobiety, albo ci, którzy przeżyli masakrę w Srebrenicy. Ale pojechali i zeznawali. To jest prawdziwy heroizm.
Nie zrobiłbym tego jeszcze raz.
Chodzi o to, że niektórzy amerykańscy dziennikarze mieli do ciebie pretensje, bo uważali, że sprzeniewierzyłeś się zasadzie neutralności?
Mam gdzieś neutralność! Jak mogę być neutralny, kiedy w grę wchodzą obozy koncentracyjne? Zachować równy dystans do strażnika i torturowanego więźnia? Do tego, komu spalili dom i tych, którzy spalili?
To czemu jesteś rozczarowany Trybunałem?
Na początku był niewielki i sprawny. Miał ambicje, żeby rzeczywiście ukarać winnych. Potem stał się przedsiębiorstwem. Uchodźcy z Bośni, którzy przyjeżdżali do Hagi np. z hamburskich slumsów, to byli bardzo biedni ludzie. Rozmowa w pokoju dla świadków toczyła się więc wobec tego wokół tego, ile zarabia ten czy tamten sędzia, albo prawnik, który broni ich katów. A odpowiedź brzmiała – kupę pieniędzy. Czułem głęboki moralny fałsz tej sytuacji.
Jednak Trybunał skazał prawie wszystkich winnych zbrodni wojennych w Bośni.
Pewnie, że lepiej sądzić zbrodniarzy wojennych niż ich nie sądzić. Dobrze, że Milan Lukić, który w Visegradzie palił żywcem całe rodziny i ze słynnego mostu z powieści Iva Andricia zrzucał półżywe ofiary do wody, usłyszał wyrok skazujący. Ale potem ci ludzie trafiali do luksusowych więzień, gdzie mogli oglądać pornosy i grać w tenisa z generałami strony przeciwnej.
Nie znam nikogo z tych, którzy przeżyli Omarską, Srebrenicę czy inne miejsca kaźni, kto by uważał, że rachunki krzywd zostały wyrównane. Tylko Human Rights Watch twierdzi, że ich to zadowala – napisali po wyroku na Karadžicia, że ofiary otrzymały zadośćuczynienie.
Karadžić został skazany na 40 lat więzienia. Ma 70 lat, żywy raczej stamtąd nie wyjdzie.
Ale żadna z ofiar, z którymi rozmawiałem, nie zgodziła się z oświadczeniem HRW. Skazanie Karadžicia uszczęśliwiło cały ten przemysł praw człowieka, mnie nie. Wyrok potwierdził, co już wiedzieliśmy o Srebrenicy – że to było ludobójstwo, ale Trybunał uznał też, że inne zbrodnie popełnione w czasie tej wojny nim nie były. Czystki we wschodniej Bośni to nie ludobójstwo, obozy koncentracyjne to nie ludobójstwo, zniszczenie meczetów, bibliotek, instytucji związanych z bośniackim islamem też nie. Więc jeśli to nie jest ludobójstwo, to co nim jest? Po co wobec tego międzynarodowy wymiar sprawiedliwości?
A może to jednak odstraszy przyszłych dyktatorów?
Żartujesz sobie! Asad albo ISIS nie wydają się zbyt przejęci. A zbrodnie popełniane przez korporacje? Międzynarodowi sędziowie nawet nie wiedzą, że do nich dochodzi. Tony Blair i George Bush, którzy skłamali, że Saddam posiada broń masowego rażenia, kłamstwem doprowadzający do interwencji w Iraku? Nic im nie grozi.
Bardzo cię denerwowało, że brytyjska dyplomacja tak dobrze się rozumiała z bośniackimi Serbami.
Jestem pół-Irlandczykiem, i choć mam brytyjski paszport, ciąży mi „brzemię wstydu”, jak śpiewali UB 40. Bardzo ciężko z tym żyć. Jeśli nie mogłem spać po nocach, to nie przez Karadžicia i Mladicia, bo wszyscy wiedzieliśmy, co z nich za jedni, ale Douglasa Hurda, Petera Carringtona, Davida Owena, Pauline Neville-Jones. Ci ludzie grali w diabelską partię szachów z masowymi mordercami.
Nie każdemu się zdarza, że jego teksty w gazecie powodują reakcję prezydenta Stanów Zjednoczonych – dzięki wielkie, George’u Herbercie Bushu. Kiedy ujawniliśmy obozy, grzmiał: trzeba to zaraz przerwać, zrobimy wszystko, co w naszej mocy! Po trzech pieprzonych latach doszło do masakry w Srebrenicy. Pięćset kilometrów od Wenecji. W Europie. W roku 1995. Dlaczego? Bo im na to pozwolono. Tak, jak Chamberlain pozwolił na aneksję Czechosłowacji.
Nie było tak, panowie? Sączyliście z nimi koktajle na dyplomatycznych rautach, obdarowywaliście się wiecznymi piórami w luksusowych hotelach.
Wojskowi to samo – amerykański generał Wesley Clark dostał od Mladicia nakrycie głowy i pistolet. Brytyjczyk Michael Rose, który uczył się zawodu w Irlandii Północnej dowodząc szwadronami śmierci, biesiadował z Mladiciem. Nie mówiąc o francuskim generale Janvier, który jadł z nim jagnię z rusztu dwa dni przed masakrą Srebrenicy.
A gdyby teraz zaprosili przywódcę ISIS al-Bagdadiego do hotelu Georges V na rozmowy w przy koktajlach o tym, jak podzielić Kurdystan? To jest groteskowe! Mało tego – Pauline Neville-Jones i Douglas Hurd, którzy odegrali ważną rolę w brytyjskiej polityce zachęcania Serbów do przemocy, kiedy wojna się skończyła, zostali konsultantami banku, który przeprowadził prywatyzację serbskiego telekomu. To był bardzo lukratywny kontrakt.
To brytyjska tradycja – jeśli masz wątpliwości, poprzyj bandytów. Dlatego Churchill kumplował się ze Stalinem, jak było trzeba, i z nazistami przeciwko greckim komunistom. Moja córka – mam nadzieję, że opublikujecie to tylko po polsku i nigdy tego nie przeczyta – była prześladowana w szkole, a nauczyciele udawali, że tego nie widzą, żeby mieć spokój.
Jest jeszcze coś. Nienawiść do ofiar. Brytyjscy dyplomaci są snobami. Lubią mieć do czynienia z mężczyznami w krawatach i generałami przy orderach, a nie z małymi, upierdliwymi facecikami jak prezydent Bośni Alija Izetbegović, w którym nigdy nie widzieli prawdziwego męża stanu. A generałowie brytyjskiej armii nie lubią mieć do czynienia z niedomytymi facetami, którzy dzielą naboje na czworo, bo nie mają ich wiele.
Jest bośniacka wersja tej opowieści: to dlatego, że jesteśmy muzułmanami. Nie wierzę w to. Ci ludzie nie mieli żadnych problemów z utrzymywaniem świetnych stosunków z Arabią Saudyjską.
Skoro skazanie Karadžicia i Mladicia nikomu nie przynosi ulgi, co by mogło pomóc ofiarom Omarskiej? Pomnik na miejscu kaźni, którego nie ma i pewnie szybko nie będzie, bo znajduje się w części Bośni, która po wojnie przypadła Serbom?
Moja książka o powojennej Bośni jest właśnie o tym – jak przeżyć traumę. W dwóch rozdziałach wracam do Holokaustu, nie po to, żeby porównywać te dwie zbrodnie, ale żeby się czegoś nauczyć. W Pradze zapytałe Helgę Hoškovą-Weissovą, która była w Teresinie i Auschwitz, jak udało się jej przeżyć. Często na najgłupsze pytania dostaje się najlepsze odpowiedzi. – Co to za pytanie? Tego nikt nie wie!
Myślę, że ludzie mogą przeżyć – fizycznie, emocjonalnie, psychicznie – jeśli w jakiś sposób odda się im historię tego, co było ich udziałem. Do tego trzeba rozliczyć winnych w imieniu ofiar, ujawnić miejsca masowych grobów, zidentyfikować ofiary i pochować je z godnością. Nawet w Prijedorze i okolicach, na terytorium mniejszym od Białegostoku, wciąż nieznany jest los tysiąca osób. Nikt z miejscowych Serbów nie odważył się powiedzieć, co się z nimi stało.
Pewna zgwałcona kobieta powiedziała mi, że nie to wspomnienie powoduje u niej największy ból. Najgorsze jest to, że nie wie, gdzie został pochowany jej syn, nie wie, jak zginął, nie może go pochować.
Jednak kiedyś sprawcy muszą przestać zaprzeczać i usprawiedliwiać. Niemcy od lat 70. XX wieku przeszły bardzo długą drogę. Nie było to łatwe i szybkie, ale między innymi dlatego Żydzi mają dziś historię tego, co się z nimi stało. Należy do nich. Historia więźniów z Omarskiej wciąż należy do obozowych strażników.
Jak długo serbscy politycy z Bośni, z cichym poparciem społeczności międzynarodowej, która wierzy, że tak zapewni krajowi stabilność, będą podkreślać, że wszystkie strony popełniały okrucieństwa? Tak – francuski ruch oporu robił straszne rzeczy kolaborantom III Rzeszy, tak samo jak włoscy partyzanci, ale to nie jest główna narracja. Prawda jest taka, że nad Bośnią przeleciał huragan przemocy, którego kulminacją było długie oblężenie Sarajewa. I wiemy, kto to zrobił i kto zaczął.
Jesteśmy prymitywnymi pogańskimi stworzeniami, niezależnie od tego, jaką wiarę wyznajemy. Chowamy naszych zmarłych i stawiamy im nagrobki. Ci ludzie, którzy przeżyli piekło Omarskiej, proszą tylko o jedno – kamień z tabliczką, miejsce, gdzie będą mogli położyć kwiaty.
Zapłakać…
To jedna z najgłębszych ludzkich potrzeb! A jeden z najbogatszych ludzi świata mówi: „nie”, bo nie zgadza się na to lokalna społeczność. A ta lokalna społeczność to cholerni oprawcy! Dlaczego ogon kręci psem? Dlaczego Lakshmi Mittal, nowy właściciel huty w Omarskiej, boi się garstki bandytów?
Może mu prostu nie zależy?
Jasne. Ale jego ludzie powtarzają także magiczne słowo „neutralność”. Jaka może być neutralność pomiędzy więźniem, a strażnikiem, który po nim skakał? Czym była „neutralność” Chamberlaina, która nie zapobiegła wojnie?
A czy ty w ogóle rozumiesz, dlaczego w Bośni sąsiad zaczął zabijać sąsiada?
Nie. Łatwiej mi sobie wyobrazić Niemca, który rozładowuje w Auschwitz wagon z Żydami idącymi do gazu – może uważał, że to jego praca, albo uwierzył w spisek przeciwko aryjskiej rasie.
Katami w Omarskiej byli ludzie, z którymi ofiary grały w piłkę, ich uczniowie, koledzy z pracy. Wielu z tych, którzy przeżyli, zwróciło się ku wierze. Nie opisałem w książce szczegółów tortur, jakim byli poddawani więźniowie, ale zrobiłem jeden wyjątek, relacjonując przypadek więźnia, którego zmuszono do odgryzienia drugiemu jąder. Człowiek, który kazał to zrobić i ten, któremu to zrobiono byli najlepszymi przyjaciółmi przed wojną. Sięgamy tu do najgłębszych, mrocznych tajemnic gatunku ludzkiego. Nie wiem, czy chciałem tam dotrzeć, ale nie miałem wyjścia.
Jest jedna wskazówka, dlaczego – oprawcy wyłuskali z tłumu, uwięzili, gwałcili i upokarzali kobiety z elity, nauczycielki, polityczki, sędzie, bizneswomen.
Oczywiście, że ich nienawiść skierowała się przeciw silnym kobietom i wszystkiemu, co kosmopolityczne i intelektualne. Opowiem ci o najważniejszym dla mnie momencie przy zbieraniu materiału do książki: byłem świadkiem rozmowy dwóch kobiet, które w obozie stały się najlepszymi przyjaciółkami. Jedna pochodziła z partyjnej, komunistycznej rodziny, druga była działaczką nacjonalistycznej partii chorwackiej. Rozmawiały o tym, czy seryjne gwałty w Omarskiej nie zniszczyły im życia. Mąż gospodyni, cudowny człowiek, wyszedł, jak zwykle w takich momentach do drugiego pokoju oglądać telewizję. Rozumiał, że to bardzo intymna rozmowa.
A twoja obecność im nie przeszkadzała?
Miałem wspaniałą tłumaczkę, młodą dziewczynę, którą prawdopodobnie spotkałem w obozie, gdy miała siedem lat. Potrafiła sprawić, że byliśmy niewidoczni, jakbyśmy się wtopili w ścianę. Jedna z tych kobiet powiedziała, że to zniszczyło ja na zawsze. A druga: – A mnie nie, bo patrzyłam im prosto w oczy, tym małym skurwielom, kiedy byli we mnie.
Notowałem ich słowa i czułem się jak ostatni kretyn.
A jak przeżywają traumę mężczyźni?
Większość z tych, którzy przeżyli obozy, zostało kierowcami ciężarówek. W ten sposób całymi dniami nie muszą z nikim rozmawiać. Rodziny zwykle nie wiedzą, przez co przeszli. Jeden z nich zwierzył się rodzinie dopiero w zeszłym roku podczas obchodów w Omarskiej. To bardzo prywatny świat.
A to nie problem wychowania? Mężczyźnie nie wypada mówić o swoich uczuciach.
Zwłaszcza na Bałkanach. Ale ci ludzie mają niesamowitą zdolność do śmiechu, do tańczenia i śpiewania. To ich ratuje.
Kilka lat temu miałeś ciężki wypadek…
…i nie chciałem już wracać do Bośni. Wyjechałem do Meksyku, myślałem, że mam to już za sobą. Ale moja córka powiedziała: tato, niemożliwe, żebyś w tym roku nie był na obchodach pamięci ofiar w Omarskiej? Chcę pojechać tam z tobą, żeby rozwiać ciemność, która rozpostarła się nad twoim życiem.
Zrozumiała wszystko. To, że płacz nad ranem i głupi rechot nad kolejnym kuflem piwa to dwa akty tej samej sztuki.
Wciąż ci się śni Omarska?
Tak. Kilka dni temu, w moim małym domku w szczęśliwym miasteczku w zachodniej Anglii śnili mi się uzbrojeni mężczyźni. To nie jest dokładnie Omarska, ale często w moich snach pojawiają się mężczyźni z bronią. Jestem straszliwie zmęczony. Może byłoby inaczej, gdybym żył w pięknym miejscu, gdzieś nad rzeką Tipperary, ale mieszkam w Londynie, w samym środku kapitalistycznego szaleństwa napędzanego Viagrą i kokainą. Tylko pieniądz, pieniądz, pośpiech, pośpiech. Nienawidzę Londynu. Trauma, którą mam po Bośni, Meksyku i Iraku powoduje, że nie jestem w stanie znieść tego pośpiechu.
Wtedy uciekasz do zachodniej Anglii?
Kupiłem domek w hippisowskim mieście, znanym z wielkiego rockowego festiwalu. Bo w Glastonbury nikt się niczym nie przejmuje.
Wspominasz w książce, że podczas wojny próbowałeś uratować życie siedmioletniej dziewczynce trafionej pociskiem moździerzowym.
Nie udało się.
Umarła na twoich rękach?
Doniosłem ją do samochodu, zmarła na tylnym siedzeniu. Nigdy wcześniej o tym nie pisałem. Po takim doświadczeniu już nic nie będzie takie samo. Ale to nic w porównaniu z tym, co przeżywają ofiary.
Jesteś pośrednikiem w przekazywaniu ich historii. Tak to już jest, że ciebie wysłucha więcej ludzi, niż wysłuchałoby ich bezpośrednio.
To idiotyczne.
Co robić, jesteś znaną osobą. Twoja książka o Meksyku odniosła sukces, zdobyłeś nagrodę na reportaż im. Ryszarda Kapuścińskiego.
Ta książka kosztowała mnie 30 tys. euro wyłożonych z własnej kieszeni, ale napisałbym ją jeszcze raz. Dla nich. Albert Camus powiedział w mowie noblowskiej, że pisanie to przywilej i brzemię. O Meksyku powstało dziesiątki książek i filmów. Ale historii Bośni nikt nie opowiedział. Z jakichś tajemniczych powodów zapomnieliśmy o tej wojnie. Może dlatego, że to zbyt skomplikowane. Może dlatego, że to tak cholernie blisko. Kiedy bośniaccy uchodźcy przyjeżdżali do UK, pracownicy socjalni tłumaczyli im, co to jest lodówka. Jeden z nich nie wytrzymał: „Byłem perkusistą w zespole punkowym, nosiłem fioletowego irokeza. Kim my według was jesteśmy?”
Pewnie dziś to się zdarza uchodźcom z Syrii.
Dlatego tak się cieszę, że ta książka mogła się ukazać w Polsce, bo na rynku anglosaskim przepadła. „Ameksyka”, moja książka o Meksyku, została przetłumaczona na kilkanaście języków. Ta była totalną katastrofą, nikt jej nie chciał czytać. Ważne, że ukazuje się teraz, kiedy znowu mamy falę uchodźców. To tak, jakby Polska zatrzasnęła drzwi przed ludźmi z mojej książki – przecież uciekinierzy z Syrii są w tej samej sytuacji, co Bośniacy w 1992 roku. Dlatego chciałbym, żeby była tutaj czytana jak uniwersalna opowieść.
Nie jestem szaleńcem, nie uważam, że można przyjąć wszystkich potrzebujących, ale świat się zmienia i ludzie znowu ruszyli w drogę, mając ku temu bardzo ważne powody. A nasza odpowiedzialność polega na tym, żeby to zrozumieć.
Ed Vulliamy
„Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki”
przełożył Janusz Ochab
wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2016