Przed 100 laty Francuzi i Brytyjczycy podzielili się Bliskim Wschodem. Umowa Sykes–Picot przeszła do historii jako niechlubna próba narzucania przez wielkie mocarstwa kształtu map. Jednak współczesne granice Syrii, Iraku czy Izraela nie mają z nią nic wspólnego.
23 listopada 1915 r. wysoki, szczupły dyplomata francuski François Georges-Picot przybył do Londynu, żeby wynegocjować z brytyjskimi sojusznikami powojenny wizerunek Bliskiego Wschodu. Jego partnerem po stronie brytyjskiej był sir Mark Sykes, przedstawiciel ministra wojny lorda Kitchenera. Podczas gdy Sykes sporo podróżował po Bliskim Wschodzie i był osobiście obeznany z tamtejszą sytuacją, Georges-Picot niewiele bywał poza Francją. Był jednak zdeterminowany, by uzyskać dla swojego kraju przynajmniej kawałek Bliskiego Wschodu – i obawiał się, że Anglicy okażą się temu przeciwni. Z kolei Sykes bardzo chciał Francuzów na Bliskim Wschodzie zaangażować – bo inaczej, jak sądził, nie da się ich namówić do udziału w inwazji imperium otomańskiego, której pragnął lord Kitchener. Inwazja ta jednak mogła się powieść jedynie wówczas, jeśli zostałaby poparta przez arabskie powstanie przeciw Turkom.
Takie powstanie obiecał Kitchenerowi podczas spotkania z nim szarif i emir Mekki (z nadania tureckiego sułtana) Husajn z rodu Haszymidów – pod warunkiem wszelako, że skutkiem rewolty byłoby brytyjskie poparcie dla utworzenia, na wszystkich arabskich ziemiach wyzwolonych spod tureckiego panowania, królestwa pod jego władzą.
To, że Husajn zupełnie poważnie traktował pomysł powstania niepodległego arabskiego królestwa – równoprawnego partnera, powiedzmy, królestwa Wielkiej Brytanii – ani Picotowi, ani Sykesowi nie przemknęło nawet przez myśl. Siedli więc i jęli negocjować układ, który miał przejść do historii pod ich nazwiskami. I okryć się niesławą.
Palestynie postanowili nadać bliżej nieokreślony status międzynarodowy, w dość niejasnych granicach. Resztę dawnego imperium otomańskiego podzielili już bez większych problemów.
Sykes, kierując się instrukcjami Kitchenera, „podarował” Francji znaczną część Syrii i na dodatek iracki Mosul – a to dlatego, żeby oddzielić francuskim buforem leżącą dalej na południe strefę brytyjską od strefy rosyjskiej. Ani Paryż, ani Londyn nie wiedziały nic o potężnych irackich złożach ropy – zostaną odkryte dopiero w 1927 r.
Teraz trzeba było tajne porozumienie przedstawić do akceptacji trzeciemu sojusznikowi – Rosji. Picot udał się do Piotrogrodu przez Paryż, Sykes podążył tam nieco później.
Tuż przed wyjazdem Brytyjczyk dowiedział się o istnieniu ruchu syjonistycznego i jego roszczeniach do Palestyny, którą postanowili z Picotem umiędzynarodowić. Podobnie jak wiele osób w brytyjskim rządzie odniósł się do tych dążeń ze szczerą, aczkolwiek niezobowiązującą sympatią. Ale gdy w lutym 1916 r. rządy brytyjski i francuski zaaprobowały tajne porozumienie, mogło mu się wydawać, że osiągnął znaczący dyplomatyczny sukces.
Nie mogło być nic dalszego od prawdy. Już miesiąc później Francja i Rosja ustaliły, w innym tajnym porozumieniu, że Palestyna winna przypaść jednak Francji – tak że i Picot, jak się wydaje, nie do końca wiedział, jaka jest rzeczywista polityka jego kraju. To porozumienie pozostało jednak tajemnicą. Za to wydana w listopadzie 1917 r. Deklaracja Balfoura, popierająca utworzenie w Palestynie „żydowskiego ogniska narodowego”, była już z tym porozumieniem jawnie sprzeczna. Skandal wybuchł jednak dopiero, gdy trzy tygodnie później rewolucyjne władze rosyjskie opublikowały tekst porozumienia wraz z mapą stref wpływów. Hipokryzja mocarstw, a także groteskowość dzielenia skóry na żywym jeszcze wówczas niedźwiedziu były oczywiste i kompromitujące. To wtedy powstała owa fatalna opinia dotycząca porozumienia Sykes–Picot, żywa dziś zwłaszcza – co zrozumiałe – w krajach arabskich.
W swoich wspomnieniach z wersalskiej konferencji pokojowej lord Curzon napisał:
Linie te zostały szybko zastąpione innymi. Rewolucja wyłączyła Rosję z podziału łupów i strefa buforowa nie była już potrzebna. Paryż dostał w końcu całą Syrię, a region Mosulu zajęli Anglicy i przyłączyli do nowo utworzonego Iraku. Niewiele wskazuje na to, by te nowe linie były lepsze.
Tyle tylko, że przypisywanie porozumieniu odpowiedzialności za fatalny przebieg granic bliskowschodnich, który spowodować miał – i robi to nadal – ogromny przelew krwi, jest zarzutem całkowicie chybionym: współczesne granice nie mają z porozumieniem Sykes–Picot nic wspólnego. Ukształtowały je wydarzenia późniejsze: powstanie republikańskiej Turcji, próby Londynu, by choć w części dochować wierności obietnicom danym Haszymidom, wewnętrzne zawirowania francuskich i brytyjskich reżimów kolonialnych, imigracja żydowska do Palestyny i powstanie Izraela. Granice zawsze są sztuczne. To nie one jednak są winne naszych nieszczęść ani nawet ci, którzy je rysowali na mapach. Nieszczęście pojawia się wtedy, gdy myślimy, jak by tu zmienić niesprawiedliwą granicę, a nie – jak zmienić niesprawiedliwość, jaka się po naszej stronie granicy zalęgła.