
Języka symboli uczymy się tak samo jak tego rodzimego: nieświadomie. I właśnie nieświadomość on opisuje.
Od czasów oświecenia istnieje tendencja, by traktować wierzenia religijne głównie jako konstrukcje czysto intelektualne, które można krytykować za pomocą racjonalnych argumentów. Przyjmuje się, że przywódcy religijni „wymyślają” ideę jakiegoś boga, a następnie „przekonują” do niej członków swoich społeczności, czyli – według krytyków – osoby naiwne i myślące życzeniowo. Takie podejście przyjęła XIX-wieczna antropologia, której przedstawiciel James G. Frazer w swojej słynnej Złotej gałęzi ukazywał religię jako dziedzinę wadliwą, pełną błędów poznawczych, przeoczeń oraz nonsensów.
Również domniemany związek między wyższym poziomem wykształcenia społeczeństwa a jego laicyzacją przyczynił się do popularności takiego postrzegania religii. Kolejne pokolenia naukowców odrzuciły jednak tego rodzaju wyjaśnienie. Nawet gdy religia wypowiada się na temat pochodzenia świata czy człowieka, trudno sądzić, że sama jest jedynie rodzajem pseudonauki. Dawna antropologia błędnie zakładała, że współczesne jej ludy „pierwotne”, a także nasi przodkowie byli mniej inteligentni lub racjonalni niż tzw. cywilizowany człowiek. Nie dopuszczano możliwości, że to dzięki ich osiągnięciom udało się wyjść z jaskini i stworzyć cywilizację.
Frazer zapytany, czy widział kiedyś na własne oczy przedstawicieli ludów, których sposób myślenia przez całe życie opisywał, miał odpowiedzieć: „Ja? Ależ uchowaj Boże!”. Etnolodzy z XX w. mieli zupełnie inne podejście. Bezpośrednio badali i opisywali życie społeczności, w których dominuje religia czy magia, i jasno wykazywali, że wcale nie myśli się tam mniej logicznie niż w pozostałych społeczeństwach.
Zachodnia humanistyka musiała znaleźć inny klucz do zrozumienia ludzkiego życia duchowego niż ignorancja, inne podejście