Jedni zakodowali mowę w znaki odpowiadające głoskom, inni do dziś rysują słowa. Jan Pelczar rozmawia z neurolingwistą Tomaszem Bąkiem o tajemniczym świecie liter i symboli.
Na przewodnika po świecie abecadeł wybrałem neurolingwistę z University of Edinburgh – nie mogłem trafić lepiej. Tomasz Bąk, podobnie jak „Przekrój”, urodził się i wychował w Krakowie. Łączymy się przez komunikator, na którym wyświetla się jako Thomas Bak – bez polskich znaków zwanych fachowo diakrytycznymi. Z odpowiedzi na propozycję wywiadu dla „Przekroju” dowiedziałem się, że mój rozmówca właśnie pracuje nad rozdziałem rozprawy naukowej o nauce pisma chińskiego dla dorosłych, ale chętnie zrobi sobie przerwę na naszą rozmowę.
Jan Pelczar: Co sprawiło, że doktor nauk medycznych zaczął zajmować się językiem i alfabetami?
Tomasz Bąk: To fascynacja jeszcze z czasów młodości. Nim wyjechałem na stałe do Niemiec, spędziłem 17 lat w Krakowie. Moja matka była Ślązaczką, ojciec też biegle władał niemieckim. Jeszcze dziadek studiował w Wiedniu, za czasów „nieboszczki Austrii”, jak to się mawiało w Galicji.
Czyli miał Pan warunki, aby stać się dzieckiem dwujęzycznym?
Pewnie mógłbym nim być. Ale wtedy w Polsce panowało przekonanie, że dwujęzyczność może być niebezpieczna dla dziecka: jeszcze mu się języki pomieszają.