Około siedmiu milionów ludzi umrze w tym roku przedwcześnie z powodu zanieczyszczenia powietrza, wśród nich kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Dlaczego to wciąż za mało, byśmy się naprawdę przejęli, Anna Kowalczyk pyta Beth Gardiner, autorkę książki Uduszeni.
Anna Kowalczyk: Dusimy się. Oddychamy powietrzem, które zabija. Naprawdę jest aż tak źle?
Beth Gardiner: WHO mówi jasno: zanieczyszczenie powietrza jest największym środowiskowym zagrożeniem dla zdrowia na całym świecie. Oczywiście skala tego zagrożenia jest różna, w zależności od kraju, w Indiach jest znaczenie gorzej niż w Polsce, Wielkiej Brytanii czy USA. Także w Chinach liczba zgonów, które można powiązać z zanieczyszczeniem powietrza jest znacznie wyższa. Być może to nie jest jeszcze główny zabójca ludzi na świecie, ale na pewno jeden z najgroźniejszych.
Porównywalny do?
Zsumowanych ilości ofiar AIDS, malarii i wypadków drogowych. W samej Europie z powodu brudnego powietrza umiera teraz rocznie 15 razy więcej ludzi, niż ginie na drogach. Można próbować porównywać te liczby do ilości ofiar zawałów serca czy raka, ale bardziej trafną analogią będą efekty palenia papierosów czy braku aktywności fizycznej. To jest właśnie czynnik tego rodzaju – zwiększający, bez cienia wątpliwości, ryzyko choroby i śmierci. W Wielkiej Brytanii zanieczyszczenie powietrza jest ujmowane w wielkiej czwórce największych zagrożeń dla zdrowia, tuż obok alkoholu, palenia i otyłości.
A jednak nie bijemy na alarm tak, jak gdyby chciano nas wszystkich zmusić do palenia albo obżerania się fast-foodami.
Przyjęliśmy już do wiadomości, że palenie czy otyłość skracają życie, ale w przypadku powietrza nadal trudno nam połączyć kropki. Nie chodzi tylko o to, że większość najgroźniejszych zanieczyszczeń jest niewidoczna gołym okiem. Chodzi też