Pod Polami Flegrejskimi w okolicach Neapolu bulgocze gigantyczne jezioro płynnej magmy. Na całym terenie znajdują się 24 kratery i stożki wulkaniczne. Erupcja może nastąpić już w najbliższych latach.
Niecałe 40 tys. lat temu, mniej więcej w środku zatoki Pozzuoli – zachodniej odnogi Zatoki Neapolitańskiej – bluznęło z głębin ziemi na powierzchnię co najmniej 150 km3 magmy, a wysoko w górę wystrzeliło jeszcze trzy razy tyle popiołów i kamieni. Ponoć właśnie z powodu wywołanych przez to zdarzenie zmian klimatycznych wyginął neandertalczyk, a to z kolei miało otworzyć drogę do ekspansji człowieka współczesnego. Czyli wygląda na to, że wszyscy jesteśmy dziećmi Pól Flegrejskich, bo taką właśnie nazwę (od greckiego flego – „płonę”) nadali starożytni Rzymianie okolicy będącej zapadliskiem, czyli kalderą, owego pradawnego superwulkanu. Czy może jednak trochę młodszego, sprzed zaledwie 12 tys. lat, który wybuchł w samym środku pierwotnej kaldery, ale na nieco mniejszym już obszarze, o średnicy około 13 km, wokół dzisiejszego miasta Pozzuoli (z którego, notabene, pochodzi wulkan kobiecości – Sophia Loren). Naukowcy doliczyli się na Polach Flegrejskich w sumie 24 kraterów i stożków wulkanicznych, jednak nam, laikom, trudno będzie to sprawdzić, bo większość z nich leży pod wodami zatoki.
Starożytni Rzymianie dopatrywali się naturalnych przejść z naszego świata do świata nadprzyrodzonego w różnych miejscach na Polach Flegrejskich. Położony w ich wschodniej części krater Solfatary uważany był na ogół za wejście do siedziby boga Wulkana, natomiast na krańcu zachodnim, nad jeziorem Averno, ział w nadbrzeżnym zboczu otwór, przez który chętni – jak choćby Wergiliuszowy Eneasz – mogli się przedostać do Krainy Umarłych. Tak o tym opowiada poeta w dźwięcznym przekładzie Tadeusza Karyłowskiego:
Jest blisko wielka czeluść przepastnej jaskini,
Chropawa, kryta bagnem i knieją dokoła;
Żadne ptaszę bezkarnie przelecieć nie zdoła
Nad nią; taki ohydny od ciemnych jam głębi
Zionie zaduch i w niebo unosząc się, kłębi
(Stąd Aornu nazwiskiem Grek miejsce to zowie).
Aornos, trzeba tu wyjaśnić, znaczy po grecku: „bez ptaków”. Drogę do owej smrodliwej jamy wskazała Eneaszowi Sybilla Kumańska rezydująca nieopodal w grocie, do której wejście znajdowało się po przeciwległej stronie wzniesienia oddzielającego Averno od morza. Współcześni archeolodzy wytypowali dwie możliwe lokalizacje groty Sybilli – w jednej z nich, odkrytej w 1932 r., po przejściu wykutego w wulkanicznym tufie ponad 100-metrowego tunelu trafia się do przedsionka z wybitymi w ścianach licznymi otworami wentylacyjnymi, przez które zapewne dostawały się do wnętrza opary wywołujące prorocze wizje. Może to właśnie miał na myśli Wergiliusz, kiedy pisał:
Jest w Kumach wielka jama wśród skalnej opoki,
Dokąd sto wejść prowadzi, sto bram w noc i we dnie;
Stąd w tyluż głosach płyną wieszczki przepowiednie.
W tekście oryginalnym nie było mowy o „bramach” ani „wejściach”, a zwyczajnie o otworach; jak to często bywa, tłumacza nieco poniosło pióro.
Baje to nie bajka
Zaledwie 2 km na południe od bramy do Krainy Umarłych leżą Baje, ulubiony kurort letni starorzymskiej śmietanki towarzyskiej – co jest o tyle nieoczywiste, że podróż z Rzymu nad Zatokę Neapolitańską trwała wówczas co najmniej tydzień, podczas gdy niespełna 30 km od stolicy mieli Rzymianie do dyspozycji piękną piaszczystą plażę w Ostii. Widocznie jednak poszarpane, skaliste wybrzeże, łagodne wody zatoki i kąpiele w gorących źródłach Pól Flegrejskich były dla nich większą atrakcją. Podziwiano więc widoki, objadano się miejscowymi przysmakami – ponoć najlepszymi w świecie ostrygami oraz murenami – i delektowano winem falerno (jego smaku możemy się dziś tylko domyślać, jako że oryginalne szczepy winogron, z których je wyrabiano, pod koniec XIX w. padły ofiarą przywleczonej zza oceanu mszycy filoksery – pozostaje zatem wierzyć zachwytom starożytnych). Wysławiał naturalne i towarzyskie uroki Bajów Horacy; w Bajach Katullus spędzał niezapomniane chwile w ramionach ukochanej mężatki Lesbii, tu także przeżywał za jej sprawą męki zdrady i odrzucenia:
Lesbia, ta Lesbia jedyna,
Droższa mi niegdyś niż życie, rodzina,
Dziś po zaułkach, jak ostatnia ścierka,
Na Rema wnuków wielkodusznych zerka!
Tak to brzmi w przekładzie Jan Czubka z 1898 r. O co mogło Katullusowi chodzić z tymi „wnukami Remusa”, nie podejmuję się rozstrzygnąć, w każdym razie wydaje się jasne, że niezłą szkołę życia musiała mu dać w Bajach owa „Lesbia”, której pierwowzorem była podobno znana ówczesna skandalistka Klodia, starsza od poety o co najmniej osiem lat.
Po prawie 14 stuleciach podobnych Katullusowym doświadczeń zaznał w Bajach Boccaccio. 23-letni florentyńczyk studiował w Neapolu, sprowadzony tam przez swojego ojca bankiera, po czym zakochał się w młodej mężatce Marii d’Aquino, nieślubnej córce króla Roberta Mądrego, stryjecznego dziadka naszego Ludwika Węgierskiego. W Bajach, gdzie jakimś cudem przez całą długą zimę średniowiecza udało się widocznie przechować coś niecoś z ducha właściwej temu miejscu beztroskiej swobody obyczajów, został przez ukochaną najpierw dopuszczony do łask, a po niecałych dwu latach miłosnego szaleństwa ostatecznie odtrącony i zdradzony. Postać Marii, pod imieniem Fiammetta (czyli „Płomyczek”), przewija się przez całą twórczość Boccaccia – odnajdujemy ją przede wszystkim w powieściach Filocolo, Elegia o pani Fiammetcie (tu dla odmiany nieszczęśliwa i wzgardzona jest tytułowa bohaterka), ale i w bardzo wielu nowelach Dekameronu.
W roku 1343, dwa lata po wyjeździe Boccaccia z Neapolu, przebywający akurat w mieście Petrarka był świadkiem ataku tsunami. Swoje wrażenia opisał w liście do kardynała Colonny, a jego relację tak streszcza Kazimierz Chłędowski w swoich Historiach neapolitańskich (1917): „Najstarsi marynarze powiadają, że takich elementarnych przewrotów nigdy jeszcze nie widzieli. Fale morskie rzucały ciałami biedaków zaskoczonych burzą o brzegi; jedne były bez rąk, drugim fale nogi pourywały, z innych trzewia w straszny sposób wychodziły na wierzch. […] Naraz jednak ogłuszył wszystkich jakiś huk podziemny; brzeg zaczął się usuwać, a fale coraz się bardziej zbliżały. Przerażona ludność uciekała w głąb miasta, patrząc na tę nieubłaganą wrogość przyrody. […] W porcie nie ostał się żaden okręt; tylko jedna galera, na której znajdowało się czterystu zbrodniarzy, została uratowana dzięki sile rąk wiosłujących”. „Wychodzi na to – odnotował kąśliwie Petrarka – że w obliczu zagrożenia śmiercią najbezpieczniejsi są ci, którzy prowadzili najgorsze życie”.
Możliwe, że widziane przez poetę tsunami zostało wywołane przez trzęsienie ziemi w podwodnej części Pól Flegrejskich, aczkolwiek większość badaczy przypuszcza dziś, że odpowiedzialny za nie był raczej podmorski wulkan Marsili, ukryty w Morzu Tyrreńskim 175 km na południe od Neapolu, lub może sterczący z morza o 100 km dalej Stromboli. Nie zmienia to faktu, że tak zwana aktywność bradysejsmiczna [stopniowa zmiana poziomu gruntu spowodowana wypełnianiem lub opróżnianiem podziemnej komory magmy – przyp. red.] w rejonie Pól jest przez cały czas bardzo duża. Od lat 70. XX w. w niektórych miejscach w Pozzuoli poziom gruntu podniósł się o ponad 2 m, a wcześniej, między trzecim a szóstym stuleciem, większa część starożytnych Bajów zapadła się stopniowo pod powierzchnię morza – dziś z pokładu specjalnych statków wycieczkowych o przeszklonym dnie można oglądać oplecione wodorostami posągi i częściowo zarzucone ruchomym piaskiem mozaikowe posadzki pysznych rezydencji. W górnej, pozostającej wciąż nad linią wody części miasta zachowały się tylko ruiny term z basenem oraz fragmenty trzech świątyń – pocieszmy się, że i Boccaccio ze swą Fiammettą mógł tam w XIV w. zobaczyć nie więcej niż my dzisiaj.
A przecież w czasach ich świetności miał w Bajach swoją willę choćby Juliusz Cezar (zdaje się, że na tym samym górującym nad zatoką wzgórzu, na którym w 1541 r. wicekról Pedro Àlvarez de Toledo wzniósł, stojącą do dziś, potężną twierdzę znaną jako Zamek Bajański), wybudowali tu także swoje siedziby Neron, Hadrian i Septymiusz Sewer. To w Bajach młody cesarz Kaligula, aby zadrwić z przepowiedni astrologa Trazyla, iż ma takie same szanse na objęcie tronu jak na to, żeby przejechać konno przez Zatokę Bajańską, kazał z 2 tys. zarekwirowanych statków handlowych, spiętych linami i obciążonych piaskiem, zbudować most pontonowy aż do przystani w Puteoli (czyli dzisiejszego Pozzuoli) – 3,5 km w linii prostej. Także w Bajach wyzwoleniec Trymalchion w jedynym zachowanym w całości fragmencie Satyrykonu Petroniusza wydał słynną ucztę, chcąc olśnić zblazowane towarzystwo nowobogackim blichtrem.
Klątwa Gaioli
W połowie drogi z Bajów do Puteoli, nad jeziorem Lucrino, stała willa Cycerona, który w niej stworzył swoje opus magnum De re publica. Współczesny Cyceronowi słynny wódz i bogacz Lukullus, ten od uczt, miał swoją siedzibę na przybrzeżnej wysepce Gaiola, przy wschodnim krańcu zatoki Pozzuoli. Ta wystająca z morza rozdwojona skała, podobna do kadłuba katamaranu o wymiarach 80 na 90 m, była w ciągu ostatnich dwu tysiącleci widownią tylu tragicznych epizodów, że w XX w. zaczęło się nawet mówić o „klątwie Gaioli”. Po śmierci Lukullusa jego pałac przechodził z rąk do rąk – m.in. należał do cesarza Augusta, a według miejscowych legend w tym samym czasie był również miejscem, gdzie nauczał Wergiliusz – po prawie pięciu wiekach zaś tamże, we względnym luksusie, ale jednak w zapomnieniu, dożywał smętnie swoich dni ostatni z rzymskich cesarzy Romulus Augustulus, po tym jak w 476 r. zdetronizował go Odoaker. Trudno powiedzieć, czy to za sprawą najazdów piratów z północnej Afryki, częstych w VIII w., czy z innych powodów w ciągu wieków średnich i późniejszych oryginalny pałac Lukullusa rozpłynął się w nadmorskiej mgle. Wygląda na to, że nie pozostały po nim nawet ruiny, kiedy w pierwszych latach XIX w. zamieszkał na Gaioli charyzmatyczny pustelnik znany jako Mag, żywiąc się tym, co mu przywozili w darze okoliczni rybacy – aż któregoś dnia ni stąd, ni zowąd zniknął bez śladu. Po jakimś czasie postawił sobie na wyspie istniejącą do dziś imponującą willę właściciel floty kutrów rybackich Luigi de Negri – i wkrótce potem zbankrutował. W 1911 r. zamierzał nabyć Gaiolę kapitan Gaspare Albenga. Kiedy opływał wyspę swoim statkiem, chcąc się jej dokładnie przyjrzeć, rozbił się o podwodne skały i zginął – według innej wersji statek Albengi po prostu rozpłynął się w powietrzu jak widmo, wraz ze wszystkimi osobami przebywającymi na pokładzie. Nie zniechęciło to do zakupu wyspy szwajcarskiego armatora Hansa Brauna – jego zwłoki, zawinięte w dywan, znaleziono w willi Negriego w 1920 r., a niedługo potem utonęła w morzu wdowa po nim. Kolejny właściciel, Niemiec Otto Grunback, zmarł w willi na zawał. Jeden z jego następców, twórca imperium farmaceutycznego Maurice-Yves Sandoz, w 1958 r. popełnił samobójstwo w zakładzie psychiatrycznym w Szwajcarii. Na liście kolejnych właścicieli wyspy znajdują się jeszcze Gianni Agnelli – ten od Fiata – i amerykański multimiliarder J. Paul Getty. Obaj doświadczyli licznych tragedii rodzinnych. Ostatni pan na Gaioli, Gianpasquale Grappone, trafił w 2004 r. do więzienia za jakieś oszustwa fiskalne, a jego żona zginęła w wypadku samochodowym.
Do ostatniej wielkiej erupcji na Polach Flegrejskich doszło w 1538 r. O kilkaset metrów na północny wschód od jeziora Lucrino – kto wie, czy nie w miejscu, gdzie stała niegdyś willa Cycerona – przez dziewięć dni ziemia wypluwała w górę gorące grudy mokrego popiołu, z których stopniowo formował się stożek wysokości ponad 100 m (czyli mniej więcej połowy Pałacu Kultury), a że nie towarzyszyły temu płomienie ani potoki płynnej lawy, owo stosunkowo niegroźnie wyglądające zjawisko zaczęło wkrótce ściągać tłumy gapiów. Kiedy po trzech dniach zdawało się, że żywioł nieco się uspokoił, pierwsi śmiałkowie wdrapali się na szczyt nowej góry (Monte Nuovo), by zajrzeć w głąb krateru. Według ich relacji, z góry widać było, że na dole wciąż „się gotuje”. Z godziny na godzinę chętnych do zobaczenia z bliska tego dziwu natury przybywało, aż wreszcie, późnym wieczorem ósmego dnia, krater gwałtownie eksplodował, co kosztowało życie 22 znajdujących się w pobliżu lekkomyślnych turystów. Ówczesne kroniki podają, że opadające popioły z Monte Nuovo osiadały aż w Kalabrii, to jest jakieś 300 km na południowy wschód.
Krajobraz z Księżyca
Dziś najbardziej aktywnym wulkanicznie punktem na Polach Flegrejskich jest płytki krater Solfatary. Za ludzkiej pamięci nie doszło tam nigdy do erupcji, ale z niewidocznych szczelin w ziemi wydobywają się tam raz po raz tzw. fumarole – białawe kłęby pary zmieszanej z siarczanymi wyziewami – a rozlane pośrodku krateru grzęzawiska są całe pokryte strzelającymi bąbelkami przedzierającego się na powierzchnię gazu. Polski turysta Maciej Rywocki, który zwiedzał Solfatarę w roku 1586, zanotował z pewną przesadą [cyt. za A. Mączakiem, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku]: „Widzielim górę bardzo wielką, która gore; taki szum, że włosy stawały. Podle ty góry, kędy wygorzało, wre woda zielona i biała, tak jadowita, że jakby namni człowieka dotknęła, zaraz upadnie”. Dziś bulgocące oparzeliska w centralnej części krateru zagrodzone są barierkami ochronnymi, a mimo to we wrześniu 2017 r. doszło tam do tragedii: zapadł się grunt pod 11-letnim chłopcem, który zwiedziony solidnym wyglądem skorupy krateru przeskoczył przez barierkę. Rodzice pośpieszyli mu natychmiast na pomoc i w rezultacie cała trójka zginęła, nie będąc w stanie wydostać się z powstałej szczeliny; ocalał tylko młodszy syn, siedmiolatek, który pozostał na zewnątrz barierek. Po tym zdarzeniu władze całkowicie zamknęły Solfatarę dla zwiedzających i nie zanosi się, żeby została ona szybko udostępniona ponownie.
Księżycowy krajobraz tej wulkanicznej niecki bywał często inspiracją dla wizji malarzy z kręgu neapolitańskiego manieryzmu – pretekstem do jego wykorzystania bywały tematy takie jak męczeństwo św. Januarego. Patron Neapolu został ścięty w 305 r., za cesarza Dioklecjana, właśnie na stokach Solfatary. Kilka razy do roku w neapolitańskiej katedrze pod jego wezwaniem demonstrowany jest cud, polegający na tym, że zamknięta w szklanej ampule zakrzepła krew świętego (pobrana podobno podczas egzekucji) przybiera na oczach wiernych postać płynną. Mówi się też o związanych z Solfatarą równie niewytłumaczalnych zjawiskach o zupełnie innym charakterze – mianowicie tamtejsze wyziewy mają mieć niezwykle pozytywny wpływ na męską potencję. Wiara w to jest tak rozpowszechniona, że znaleźli się przedsiębiorczy ludzie, którzy robią na tym interes – w sąsiedztwie wulkanu otwarto niewielki parking, na którym poszczególne stanowiska postojowe są odgrodzone wysokimi parawanami. Za niewielką opłatą można tam kupić sobie parę godzin intymności, żeby na miejscu skorzystać z przypływu sił witalnych.
Jakieś półtora kilometra na północ od Solfatary natrafiamy na skraj stromej skarpy, która okazuje się krawędzią największego krateru Pól Flegrejskich – Astroni, mającego średnicę osiem razy większą niż Solfatara. Ale mimo tych rozmiarów dziś jest on niczym więcej jak tylko zupełnie nieszkodliwą ogromną formą na babeczki, porośniętą dziewiczą puszczą pełną leśnych ptaków. Kiedyś był częścią jeszcze większego krateru – Agnano, przy którego wschodnim stoku Rzymianie chętnie korzystali z wód termalnych. Zdaje się, że w średniowieczu tamtejszy teren obniżył się gwałtownie i cała ta część superkrateru zamieniła się w ogromne, cuchnące mokradło. W takiej postaci widział Agnano jeszcze Mark Twain, który w Prostaczkach za granicą (1869) opisał też swoistą miejscową atrakcję, tzw. Psią Grotę, zupełnie zgodnie z tym, co w niej zobaczył pod koniec XVI w. anonimowy polski obieżyświat, wspominany przez Antoniego Mączaka. Fenomen tej groty sprowadzał się do tego, że gdy się do niej przyprowadziło psa, zwierzę po paru chwilach padało bez życia, po czym w porę wrzucone do jeziora, ponoć zwykle ożywało. „Anonim odważnie spróbował sam – pisze Mączak – wsunął do groty nogę i potrzymał ją tam, aż poczuł ciepło idące ku górze; gdy doszło do kolana, cofnął się, »dalszej eksperiencyjej nie potrzebując«”. W 1870 r. jezioro Agnano zostało osuszone. Psia Grota istnieje do dziś, ale nikt już nie przeprowadza tam okrutnych doświadczeń na psach, a wejście jest zakratowane. Zdaje się, że po dnie groty snuje się silny strumień czystego dwutlenku węgla, który, jako cięższy od powietrza, nie unosi się na wysokość ludzkiej twarzy, dopóki się nie rozproszy, przez co dla człowieka nie jest groźny, a dla psów – jak najbardziej.
Wulkanolodzy ostrzegają, że drzemiące od 500 lat Pola Flegrejskie nie będą spały wiecznie, a nowa, poważna erupcja tego największego w Europie superwulkanu może nastąpić już w najbliższych latach. Podobno pod całą kalderą zbiera się coraz potężniejszy bąbel płynnej magmy, która nieuchronnie będzie szukała ujścia. Trudno sobie wyobrazić, co się wówczas może stać z mieszkańcami Pozzuoli, Bajów, Miseno, Bagnoli czy leżących także w obrębie Pól przepięknych wysp – Procidy oraz Ischii. W sumie na obszarze kaldery mieszka 360 tys. ludzi.