Azory, Madera i Wyspy Kanaryjskie to popularne miejsca wakacyjne, które współcześnie nie kojarzą się z niczym innym niż z turystyką. Mają jednak doniosłą i ponurą historię. Dziś szuka się tam spokoju oraz relaksu, ale kiedyś były to miejsca katorżniczej pracy.
Wyspy Kanaryjskie zostały „odkryte” przez Hiszpanów i Portugalczyków w XIV w. Rzadko pamięta się, że były one już wówczas zamieszkane przez fascynujący lud Guanczów, prawdopodobnie spokrewniony z Berberami. Guanczowie dostali się na Kanary w zamierzchłej przeszłości, po czym porzucili sztukę żeglowania i odtąd nie mieli kontaktów z innymi kulturami. Do momentu spotkania z Europejczykami żyli oni – według naszych miar – w epoce kamienia. Przez niemal 100 lat stawiali opór najeźdźcy. Ostatecznie zostali wybici, przetrwali tylko nieliczni Guanczowie, przyjmując katolicyzm i zatrudniając się u kolonizatorów. Kultura tego ludu została jednak całkowicie zniszczona. A była niezwykle ciekawa: wspomnijmy chociażby tradycję mumifikacji zwłok.
Europejczycy szybko zorientowali się, że położenie wysp w pobliżu równika sprzyja uprawie trzciny cukrowej. Pierwsza cukrownia powstała w 1484 r. – czyli zaraz po ostatecznym podboju Guanczów – na Gran Canarii. Wkrótce zaczęły pojawiać się kolejne. Ogromny rozwój tej branży świadczy o sporej zyskowności. Cukier, inaczej niż dzisiaj, był wówczas towarem luksusowym. Szacuje się, że korona portugalska zgarniała co najmniej jedną trzecią całego zysku.
Położenie tych wysp miało jeszcze ciekawsze konsekwencje w wymiarze społeczno-kulturowym. Na niewolnictwo w późnośredniowiecznej Europie nie było już miejsca (istniało głównie w Lizbonie oraz dużych włoskich miastach, lecz wiązało się z tradycją „służby w bogatych domach” i miało marginalne znaczenie dla gospodarki). Niemniej odległość wysp od kulturowego centrum najwidoczniej umożliwiła plantatorom wdrożenie nowych rozwiązań. Portugalczycy zaczęli korzystać na dużą skalę z usług afrykańskich handlarzy niewolników. Według źródeł portugalskich, na które powołują się Iza Bieżuńska-Małowist i Marian Małowist w książce Niewolnictwo, za „jednego marnego konia” początkowo można było otrzymać 12 niewolników.
Odkryty przez archeologów w 2009 r. cmentarz niewolników na Gran Canarii zawiera szczątki 14 osób pochodzących z Afryki Północnej; uszkodzone kości i widoczne urazy dowodzą strasznych warunków pracy. Zurara, portugalski kronikarz z XV w., opisując nędzę czarnych niewolników, współczuł im, ale pocieszał się myślą, że czeka ich wieczne zbawienie, które na pewno nie stałoby się ich udziałem, gdyby jako poganie pozostali w swoim kraju. Król Portugalii Manuel I oraz papież Leon X zalecali, by chrzcić niewolników jak najszybciej, już na transportujących ich statkach. Z dostępnych źródeł wynika, że dla Afrykanów był to zupełnie niezrozumiały obrzęd, który w najlepszym razie postrzegali jako symboliczne przejście w stan niewolnictwa.
Zdaniem historyków plantacje na tych wyspach stały się modelem dla przyszłych kolonizatorów Ameryki, którzy adaptowali kolejne tereny pod uprawę dochodowej trzciny cukrowej w Brazylii, na wyspach Morza Karaibskiego, w Meksyku i Peru.
W XV w. Portugalczycy odkryli Wyspy Zielonego Przylądka oraz Wyspę Świętego Tomasza i wykorzystali je dokładnie w ten sam sposób. Tam jednak, z uwagi na zabójczy klimat, nie chcieli się osiedlać nawet plantatorzy. W trosce o zysk król Jan II wysyłał przestępców i wykradzionych rodzicom Żydów, aby nadzorowali pracę zniewolonych Afrykanów. Wyspy te stały się również ważnym centrum wywozu czarnych niewolników do pracy w Nowym Świecie. Szacuje się, że nawet 12‒20% z nich umierało już na statkach. Wielu popełniło samobójstwo – ponoć w nadziei na to, że po śmierci ich dusze wrócą do domu.
ilustracja: Joanna Grochocka