
Aby zmieniać ludzkie życie, nie trzeba wielkich laboratoriów i ogromnych budżetów. Czasem wystarczą mikroskop, kilka próbek oraz niezachwiana wiara w naukę i… w siebie.
Najpierw one – oczy. Ogromne, brązowe. Zdają się wypełniać jedną trzecią twarzy. Dopiero później dostrzegam zbyt duże spodnie ogrodniczki na siwawym podkoszulku, który być może kiedyś był biały. Kruczoczarne włosy zaczesane do tyłu w krótki kucyk. Na nich czapka z daszkiem z zatartym już napisem.
Bardziej przypomina farmera niż naukowca. Ogródek za domem ma zresztą dość spory. Zatapia w nim ręce codziennie, odkąd żona zdecydowała się odejść i przeprowadzić do dużego miasta.
Słyszałam o nim jeszcze przed pandemią, ale mogłam przyjechać dopiero na początku 2022 roku, kiedy USA znowu otworzyło swoje granice.
„Rozłączyłem się wtedy, bo nie lubię mediów ani dziennikarzy” – mówi, kiedy przypominam mu, że dwa lata wcześniej dzwoniłam. Dostałam wówczas numer do niego od Jacka. Victor macha ręką, ale nie w geście zapraszającym do środka; raczej takim, który pokazuje, że jest mu obojętne, skąd mam jego adres. „Nie powinienem ci go dawać, ale skoro już jesteś, to wejdź”.
Dom w środku wygląda, jakby przeszło przez niego tornado. Plastikowe butelki walają się wszędzie, podobnie jak torebki po chipsach.
„Nie spodziewałem się gości”.
Zaczynam zastanawiać się, jak ten człowiek, który nie potrafi zachować porządku w domu, może zapanować nad czymś tak niewielkim jak ludzka komórka. Łapię się na tym, że go oceniam, jeszcze nim zaglądam do laboratorium.
Victor przygotowuje mi herbatę w kubku,