Kolejne fale migrantów przez całą starożytność zalewały Bliski Wschód i basen Morza Śródziemnego. Szukali żyznych ziem i przyjaznego klimatu, a przy okazji sprawili, że Juliusz Cezar mógł wjechać do Rzymu konno, a nie – dajmy na to – na wołach.
Czyż może być bardziej heroiczna scena niż boski Achilles mknący poprzez błonia Troi we wspaniałym rydwanie zaprzężonym w dwa nieśmiertelne rumaki, Ksantosa i Baliosa? Albo hrabia Roland, gdy w wąwozie Roncevaux „dosiada konia, którego zowie Wejlantyf, spina go szczerozłotymi ostrogami” i, stając w siodle, wymachuje na wszystkie strony wielkim Durendalem? Obaj stali się ikonami Europy. Pierwszy miał zapobiec triumfowi „Azji”, której symbolem była Troja, drugi zaś odparł nadciągających tłumnie „pogan”. Jak na ironię obu trudno sobie w tej roli wyobrazić bez zdobyczy przyniesionych niegdyś przez groźnych przybyszów z dalekiego stepu.
Żelazne schody
Około 600 r. n.e. nieznany z imienia bizantyjski autor napisał po grecku traktat o sztuce wojennej noszący tytuł Strategikon. Przypisano go później błędnie bizantyjskiemu cesarzowi Maurycjuszowi (582–602). Imperium w tych czasach, poza południową Hiszpanią, północną Afryką oraz enklawami w Italii, straciło już na rzecz barbarzyńców cały zachód. Bałkany zalewały właśnie hordy przybyłych z Azji Awarów oraz sfederowanych z nimi Słowian. Na wschodzie prowadzono ciężkie walki z Persami. W tej ponurej scenerii można znaleźć kres pewnej opowieści, który niczym koniec nici Ariadny tkwi u wejścia do mrocznego labiryntu historii. Oto bowiem autor Strategikonu kilka razy zaleca używanie &bdqu