Wstrząśnięci i zmieszani Wstrząśnięci i zmieszani
i
Zdjęcie: Gary Chan/Unsplash
Ziemia

Wstrząśnięci i zmieszani

Aleksandra Kozłowska
Czyta się 8 minut

Nauka o tym, jak zmniejszyć ilość wytwarzanych śmieci, powinna być obowiązkowa od przedszkola. Bo problem narasta – w 2018 r. wyprodukowaliśmy 12 485,4 tys. ton odpadów, o 4,3% więcej niż w roku poprzednim.

Jasno oświetlona hala, suną taśmociągi. Na taś­mach sterty odpadów wy­sypanych z rozprutych przez rozrywarkę worków. Zapach jest tak straszliwy, że śniadanie podchodzi mi do gardła. „A to przecież styczeń, więc luz, żaden smród – śmieje się moja przewodniczka po sortowni. – Proszę sobie wyobrazić, co się dzieje latem”.

Wolę tego nie wiedzieć. Z podziwem patrzę na pracowników zakładu uwijających się przy taśmach. Spokojne, pewne ruchy, dłonie w rękawicach sprawnie wyławiające z kolorowej pryzmy kawałki kartonu, puszki, butelki, słoiki – wszystko, co da się jeszcze wykorzystać.

Mieliby znacznie mniej pracy, gdybyśmy lepiej przykładali się do segregowania śmieci.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Segregacja, głupcze!

„Jeśli do odpadów resztkowych trafią butelki plastikowe, tetrapaki, szkło, puszki aluminiowe czy tektura, to o ile nie są zanieczyszczone w takim stopniu, że można je zaklasyfikować tylko jako balast, nasi pracownicy starają się odzyskać jak najwięcej tego rodzaju surowca – mówi Monika Łapińska-Kopiejć, specjalistka ds. komunikacji i PR w gdańskim Zakładzie Utylizacyjnym. – I to są właśnie najczęściej popełniane przez mieszkańców błędy: wrzucanie do »resztkowych« odpadów zdatnych do recyklingu”.

Czyli znów – właściwa, dokładna selekcja na poziomie gospodarstwa domowego to podstawa!

Ulotki naklejone na przydomowych pojemnikach wyraźnie okreś­lają, co ma trafiać do kubła koloru szarego, a więc: powleczony folią papier, papier zatłuszczony i mocno zabrudzony, naczynia jednorazowe, pieluchy jednorazowe, kości zwierząt i surowe mięso, odchody zwierząt, żwirek dla kotów i gryzoni, ubrania, małe zabawki, styropian, ceramika, doniczki, porcelana, fajans, kryształy, lustra, szkło żaroodporne, znicze z woskiem.

Nie wrzucamy odpadów budo­wla­nych i wielkogabarytowych, pu­szek po farbach i lakierach, odpadów niebezpiecznych: leków, zużytych baterii i akumulatorów, sprzętu elektronicznego, żarówek, opakowań po żrących chemikaliach – tego typu śmieci oddajemy w wyznaczonych punktach w aptekach i sklepach specjalistycznych.

Niby proste, a jednak wciąż dla wielu z nas z trudem osiągalne.

Są jednak i dobre wieści. Powoli, bo powoli, ale segregujemy coraz lepiej, choć do unijnej normy jeszcze daleko. Jak podaje raport Gospodarka mieszkaniowa i infrastruktura komunalna w 2018 r. Głównego Urzędu Statystycznego, w 2018 r. posegregowaliśmy więcej śmieci niż rok wcześniej. Na jednego mieszkańca Polski przypadało około 94 kg zebranych lub odebranych selektywnie odpadów komunalnych (rok wcześniej – 84 kg), przy czym w miastach było to 106 kg, na wsiach – 76 kg.

325 kg śmieci rocznie

Jest zatem postęp, lecz wyzwania wciąż przed nami. W tym roku bowiem zgodnie z unijnymi wytycznymi polskie gminy będą musiały poddać recyklingowi 50% odpadów komunalnych, a w roku 2035 będzie to aż 65%. Powtórne wykorzystanie surowców i zmniejszenie produkcji śmieci jak najszybciej powinno stać się obowiązkowym przedmiotem w szkole albo naj­lepiej już w przedszkolu.

Bo śmieci wytwarzamy coraz wię­cej. W 2018 r. było to średnio 325 kg na jednego mieszkańca Polski (raport GUS)! Wyprodukowaliśmy więc 12 485,4 tys. ton odpadów komunalnych, o 4,3% więcej niż w roku poprzednim.

Najwięcej odpadów przypadało na jednego mieszkańca województw: dolnośląskiego (394 kg) i zachodniopomorskiego (377 kg), śląskiego (367 kg) oraz lubuskiego (361 kg), najmniej zaś – świętokrzyskiego (201 kg), lubelskiego (222 kg), podkarpackiego (234 kg) i podlaskiego (253 kg).

Jeszcze 10 lat temu te góry nieczystości lądowały na wysypiskach. Dziś w pewnym stopniu są zagospodarowywane.

„Plastiki, puszki, szkło i papier wyselekcjonowane z taśmy przez naszych pracowników trafiają do recyklerów, którzy przygotowują je do wytworzenia nowych produktów – informuje Monika Łapińska-Kopiejć. – Natomiast ta część odpadów, która nie nadaje się do przetworzenia, może trafić jako tzw. preRDF np. do cementowni, które wykorzystują je w procesie współspalania z paliwem kopalnym”.

Wśród odpadów zmieszanych trafiają się też śmieci z biofrakcji: skórki od owoców, obierki, resztki jedzenia. W ZUT wylądują w kompostowni tunelowej.

„Tam po procesie intensywnego kompostowania, trwającym minimum 21 dni, przy kontroli temperatury, wilgotności i napowietrzenia powstaje kompost. Po przesianiu mamy gotowy produkt. Kupić może go każdy mieszkaniec, instytucja, szkoła, spółdzielnia mieszkaniowa, ogrodnictwo” – mówi Łapińska-Kopiejć.

To, czego nie da się przetworzyć z odpadów resztkowych, trafia na składowisko odpadów komunalnych jako tzw. balast. Ale – jak na swojej stronie internetowej zaznacza gdański ZUT – „składowanie jest najbardziej prymitywną i niepożądaną formą zagospodarowania odpadów komunalnych”. Na szczęście powoli odchodzimy od tej „najbardziej prymitywnej formy”.

Jak podaje wspomniany raport GUS, pod koniec 2018 r. w Polsce funkcjonowało 286 składowisk, które przyjmowały odpady komunalne; zajmowały one łączną powierzchnię około 1700 ha. Jednocześnie 16 składowisk zostało zamkniętych. Niestety wciąż słabo wykorzystuje się energo­twórczy potencjał takich miejsc. Choć 90% z czynnych w 2018 r. składowisk było wyposażonych w instalacje służące do odgazowywania, to tylko niecałe 7% z nich unieszkodliwiało powstały w odpadach gaz, uzyskując energię cieplną, a niewiele ponad 20% wykorzystało go do produkcji energii elektrycznej.

Tymczasem na stronie gdańskiego ZUT czytam: „Znaczna część odpadów komunalnych, które nie nadają się do recyklingu, nie musi stanowić problemu. Rozwinięte kraje Europy, Azji czy Ameryki Północnej od dawna traktują te odpady jako zasoby energetyczne, które warto pożytecznie wykorzystywać zamiast deponować na składowiskach. Zgodnie z prawem od początku 2016 r. składowanie odpadów z tzw. frakcji energetycznej (o cieple spalania powyżej 6 MJ/kg) jest zakazane i obciążone dotkliwymi karami finansowymi. Gminy, które dotychczas deponowały swoje odpady na składowiskach, będą musiały znaleźć inny sposób ich zagospodarowywania”.

Dlatego w Gdańsku powstaje regionalna spalarnia odpadów. Planuje się, że trafi do niej 15–20% odpadów z województwa. Spalanie śmieci ma być źródłem energii cieplnej i elektrycznej, a powstały w jego efekcie żużel będzie można wykorzystywać w budownictwie lub – podobnie jak popiół – unieszkodliwiać.

Less waste

Gospodarką odpadami rządzi pięć zasad. To proste reguły i na szczęście każdy z nas może je stosować na swoją domową skalę.

Pierwsze przykazanie: maksymalnie zapobiegać powstawaniu śmieci.

Drugie: ograniczać ilość odpadów.

Trzecie: ograniczać negatywny wpływ odpadów na środowisko.

Czwarte: zapewnić zgodny z zasadami ochrony środowiska odzysk surowców wtórnych.

Piąte: tym odpadom, których nie da się odzyskać, zapewnić zgodne z zasadami ochrony środowiska unieszkodliwienie.

Najważniejsza wydaje mi się reguła nr 1. To jak ze wszystkim – lepiej zapobiegać, niż ponosić konsekwencje.

A że zawsze warto zwrócić się do bardziej doświadczonych, na facebookowej grupie Zero Waste Polska pytam: „Co robicie, żeby ograniczyć produkcję tzw. odpadów zmieszanych czy też resztkowych? Wprawdzie w zakładzie utylizacyjnym część z nich pracownicy odzyskują, ale większość jest nierecyklingowalna, idzie do spalarni”. Dostaję ponad 60 komentarzy i porad, co dla mnie istotne – dalekich od ultraortodoksyjnych zaleceń typu: zrezygnuj ze wszystkich kosmetyków, myj się tylko w wodzie, noś włosiennicę z pokrzyw i jedz tylko to, co sama wyhodujesz.

Co zatem wynika z komentarzy? Że warto zacząć od „audytu śmieci”. Czyli najpierw analiza odpadów, potem szukanie zamienników. „Staram się kupować wszystko, co się da, na wagę, resztki warzyw i owoców idą do kompostownika” – pisze Małgorzata. „Skład wiadra na resztkowe analizujemy z rodziną nie od dziś – odpowiadam. – Ale na razie nie udało nam się zniwelować zawartości. Problemem są np. tłuste plastikowe butelki po oleju (słyszałam, że przez ten tłuszcz nie nadają się do recyklingu), podpaski, płatki kosmetyczne, aluminiowe folie od opakowań po maśle (znów ten tłuszcz) czy upaćkane wieczka od jogurtów/śmietany. No i zasikany koci żwirek”.

Do bezrefleksyjnie wrzucanych czasem zużytych baterii i żarówek – bo najbliższy sklep, gdzie takie przyjmują, jest kilka przystanków od naszego osiedla – wstyd mi się już przyznać.

Ale warto było zapytać. Dziewczyny zamiast podpasek polecają kubeczek menstruacyjny, a w miejsce gotowych płatków kosmetycznych (pakowanych oczywiście w plastik) wielorazowe, wycięte z nienoszonych już bawełnianych koszulek (można je prać w woreczku razem z innymi ciuchami) albo silikonową myjkę lub po prostu demakijaż olejem (np. z pestek malin, sprzedawany w szkle) wylanym wprost na dłoń.

Radzą też samodzielnie wytwarzany jogurt (w szklanym słoju), a jeśli trafi nam się kupiony, to aluminiowe pokrywki należy zwinąć w kulkę i wrzucić do plastików/metali. A żeby nie były upaćkane, dać wcześniej psu/kotu do wylizania – przecież zwierzaki to uwielbiają.

Anna rekomenduje blog Ostatni Wieloryb, gdzie znajdę mnóstwo zamiennikowych propozycji, m.in. bambusowe lub drewniane szczoteczki do zębów, konopne zmywaki do naczyń, domowej produkcji płyny do mycia wanny czy podłóg na bazie sody, octu i kwasku cytrynowego.

Żeby ograniczyć zużycie plastikowych worków na śmieci, amatorki zero waste radzą odpady bio wrzucać do pudełka i wynosić do odpowiedniego pojemnika bez worka, po prostu luzem. Inne odpady też najlepiej bez worków, ewentualnie np. w opakowaniu po kocim żwirku lub papierze toaletowym.

Warto też używać rzeczy wielokrotnie. Notować na zadrukowanym z jednej strony papierze, unikać jednorazowych baterii, a w zamian stosować akumulatorki, które można ładować, książki kupować w antykwariacie, ciuchy w second-handach lub poprzez wymianki.

Zaispirowane światłymi sugestiami opracowujemy razem z córką wstępny plan ograniczenia produkcji naszych „zmieszanych”. A więc: wyciągam z szafy dwie znoszone podkoszulki i tnę je na kwadraciki-waciki, odnajduję upchnięty gdzieś w głębi półki olejek do demakijażu (żegnaj mleczko w plastikowej butelce!), z ciocią, która ma maszynę do szycia, umawiam się na uszycie kilku płóciennych toreb na pieczywo oraz kilku woreczków z firany na owoce i warzywa (good bye, foliówki!).

Uskrzydla nas komentarz jednej z członkiń grupy: „Pamiętaj, że bycie świadomym ekologii i dążenie do zero waste to droga, i nie chodzi o to, by być ekofreakiem czy hipokrytą. Miej na uwadze swoje zdrowie psychiczne, bo tylko szczęśliwi ludzie mogą dalej promować swoim działaniem produkcję mniejszej ilości śmieci”.

No to za to szczęście! Nasze i naszej Planety! (Spełniłyśmy toast kubkiem własnej roboty soku z kiszonych kalafiorów, czerwonej kapusty i buraka – pycha!).

 

Czytaj również:

Krótkie życie martwych rzeczy Krótkie życie martwych rzeczy
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1418/1972 r.
Wiedza i niewiedza

Krótkie życie martwych rzeczy

Urszula Kaczorowska

Dawniej się naprawiało, zamiast wyrzucać. Wkrótce, kupując na przykład pralkę, będziemy znali nie tylko informację, na ile jest energooszczędna, lecz także w jakim stopniu jest naprawialna i trwała. Przynajmniej we Francji. Rozmowa z Adèle Chasson ze stowarzyszenia Stop Planowanemu Postarzaniu.

Urszula Kaczorowska: Jest Pani zwariowaną aktywistką?

Czytaj dalej