Wszyscy agenci królowej Wszyscy agenci królowej
i
Sean Connery jako James Bond na plakacie do filmu "Żyje się tylko dwa razy", Joseph Benari, 1967 r./Atom.D, Flickr (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Wszyscy agenci królowej

Piotr Żelazny
Czyta się 10 minut

„Miękka siła” Wielkiej Brytanii w przemyślany sposób podbija serca mieszkańców innych państw. James Bond, Mary Poppins, Banksy czy piłkarze Manchesteru United to tylko niektórzy z agentów Jej Królewskiej Mości. W dzisiejszych czasach być może odgrywają nawet większą rolę niż zasoby militarne.

Uczniów klasy 3a i 7e oraz ich nauczyciela [pisownia oryginalna – przyp. red.] języka angielskiego p. Paulinę Szczerbicką spotkał ogromny zaszczyt. Otrzymaliśmy bowiem list od królowej Wielkiej Brytanii Elżbiety II. […] List został napisany przez jedną z dam dworu, ponieważ Królowa nie jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie listy osobiście. Monarchini otrzymuje ich bardzo wiele każdego dnia. Lady In Writing (asystentka dworska) podziękowała w imieniu Królowej za wszystkie kartki, życzenia i śliczne obrazki. […] List od Królowej znajdzie się już niebawem w kronice szkolnej” – to wpis ze strony internetowej Szkoły Podstawowej nr 1 w Legionowie. Bardzo podobne wiadomości można znaleźć w kronikach szkół w Puławach, Kole, Opalenicy czy Kańczudze (mieście na Podgórzu Rzeszowskim).

Polacy kochają brytyjską rodzinę królewską. Ślub księcia Williama z Kate Middleton w 2011 r. transmitowały aż cztery stacje telewizyjne, które łącznie zgromadziły przed odbiornikami 3,5 mln widzów. Trochę gorszy wynik miała transmisja z ceremonii ślubnej księcia Harry’ego z Me­g­han Markle siedem lat później (2,9 mln, również na czterech kanałach). Ostatni mecz piłkarskiej reprezentacji Polski z Węgrami w Warszawie zobaczyło w telewizji nieco ponad 5 mln kibiców, co dobrze ilustruje skalę zainteresowania.

Fascynację brytyjską rodziną królewską dzielimy z całym światem. W USA ostatni ślub królewski oglądało blisko 30 mln telewidzów – a przecież mowa o kraju, który ukonstytuował się wskutek buntu przeciwko angielskiej monarchii. Transmisja okazała się hitem także w innej byłej kolonii wyspiarzy, a mianowicie w Indiach. Według redaktorów „The Times of India” wydarzenie to zobaczyło na całym świecie 1,9 mld ludzi.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ikony popkultury

Wielka Brytania od lat utrzymuje miejsce w ścisłej czołówce corocznego rankingu soft power. W ciągu dwóch ostatnich lat była trzecia, w 2019 r. – druga, a rok wcześ­niej – pierwsza. Ranking opracowuje niezależna firma konsultacyjna Brand Finance z siedzibą w Londynie. Uwzględnia się 30 czynników, każdy kraj ma do zdobycia 100 punktów. Brand Finance definiuje soft power jako „zdolność narodu do wpływania na preferencje i zachowania różnych aktorów na arenie międzynarodowej (państw, korporacji, społeczności, opinii publicznej itp.) poprzez przyciąganie lub perswazję, a nie przymus”.

Miękka siła opiera się na siedmiu filarach: biznesie i handlu, zarządzaniu, stosunkach międzynarodowych, kulturze i dziedzictwie, mediach i komunikacji, edukacji i nauce oraz ludziach i wartościach. I faktycznie poza zarządzaniem (brexit, nieszczególne radzenie sobie z pandemią) oraz stosunkami międzynarodowymi (pozostałości kolonializmu) we wszystkich innych kategoriach Wielka Brytania należy do czołówki światowej. Mocna jest zwłaszcza w mediach i komunikacji, gdzie kluczową rolę odgrywa BBC, co tydzień przyciągając przed ekrany oraz głośniki 426 mln ludzi na świecie. Prawdziwą jednak potęgę stanowi brytyjska kultura i dziedzictwo.

„Wstrząśnięte, niezmieszane”, „Miś o Bardzo Małym Rozumku”, „Być albo nie być, oto jest pytanie” – te cytaty prawie każdy z łatwością przypisze do konkretnego dzieła. Niemal wszyscy kojarzą Mary Poppins. Albo Hogwart – nietypową placówkę edukacyjną dla wyjątkowych dzieci. Większość z nas słyszała zapewne o Banksym (chociaż wciąż mało kto wie, kim on tak naprawdę jest). Poproszeni o podanie przepisu na dobry thriller, bez zastanowienia odpowiadamy słowami Alfreda Hitchco­cka, że należy „zacząć od trzęsienia ziemi, a później napięcie będzie rosło”.

Gdy Wielka Brytania przestała być imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi, władzę militarną zastąpiła władzą miękką. Rodzina królewska jest tylko jednym z jej elementów – obok Rolling Stonesów, Jaguara, Manchesteru United, a także idei dżentelmena, którą zna każdy niezależnie od płci czy szerokości geograficznej.

Ewolucja Bonda

Początkowo dżentelmeni byli najniższymi rangą przedstawicielami gentry, czyli angielskiego ziemiaństwa. Żyli z majątków i czynszów, ale nie mieli tytułu szlacheckiego. Z czasem jednak idea dżentelmena jako ucieleśnienia wszystkiego, co brytyjskie – grzeczności, odwagi, elegancji, sprawności fizycznej, a bardzo często również odpowiedniego statusu majątkowego – wyparła pierwotne znaczenie tego słowa. Po zmianach społecznych w XIX w. zostało ono niemal zupełnie zapomniane. Odtąd dżentelmenem stać się mógł każdy – dzięki obyciu, manierom czy gestom.

Angielski pisarz Philip Mason twierdzi, że „w brytyjskiej literaturze prawie nie ma książek, które by nie poruszały tematu dżentelmena”. I chociaż na pierwszy rzut oka ta teza wydaje się absurdalna, trzeba przyznać, że jest coś na rzeczy. Jak dowodzi znawczyni literatury angielskiej Christine Berberich z University of Ports­mouth, o dżentelmenach – krytycznie, prześmiewczo, groteskowo, ale też śmiertelnie poważnie – pisali niemal wszyscy znaczący brytyjscy twórcy. Przykładowo Jane Austen stworzyła w Dumie i uprzedze­niu postać pana Darcy’ego – snoba, zanadto skupionego na własnym pochodzeniu. W innej powieści – Emmie – ukazała zaś pana Knightleya, czyli dżentelmena ideal­nego. U Charlesa Dickensa pojawia się młody mężczyzna, który awans społeczny zawdzięcza samemu sobie, a nie korzeniom (jest nim Pip z Wielkich nadziei); z kolei u Rudyarda Kiplinga idea ta sięga jeszcze głębiej – jego self-made man rusza na spotkanie z niejedną przygodą.

Dżentelmen jest także wszechobecny we współczesnej literaturze brytyjskiej, a co za tym idzie – w filmie. Na przykładzie Jamesa Bonda wyraźnie widać, jak zmienia się idea „młodego atrakcyjnego mężczyzny z aspiracjami”. Jak przekonują redaktorzy „The Irish Times”, Bond był zawsze „mizoginicznym dinozaurem, ale teraz musi się zmienić”. W Operacji Piorun odtwarzający rolę agenta Jej Królewskiej Mości Sean Connery bez pytania o zgodę całuje w usta psycholożkę. W Goldfingerze zmusza do stosunku dziewczynę, która broniąc się, próbuje go udusić. Ian Fleming w powieści Casino Royale wspomina również o „słodkim posmaku gwałtu”…

Dziś filmy o agencie 007 nie są już mizoginiczne – niektóre sceny wciąż pozostają na granicy seksizmu, jednak Bond przestał być seksualnym drapieżcą. Zmienił się też sposób przedstawiania kobiet, będących kiedyś wyłącznie „dziewczynami Bonda”. W 1995 r. w GoldenEye jedną z ważniejszych drugoplanowych ról otrzymała wreszcie kobieta: Judi Dench zagrała szefową brytyjskiego wywiadu. Okazało się, że u progu XXI w. dżentelmen może mieć szefową. Zresztą to Dench mówi w jednej ze scen o Bondzie, że jest „mizoginicznym dinozaurem, reliktem zimnej wojny”. W Spectre, z 2015 r., 50-letnia Monica Bellucci gra jedną z partnerek agenta. A w najnowszej produkcji to właśnie kobieta staje się następczynią Bonda. Niezła rewolucja!

Kształcenie elit

Brytyjskie kolegia i uniwersytety także idą z duchem czasu. W 2018 r. uczniowie Somerville College w Oksfordzie zagłosowali za montażem neutralnych płciowo toalet – oczywiście ku zgorszeniu i niezadowoleniu konserwatywnych brukowców. Mimo ich liberalizmu najsłynniejsze angielskie uniwersytety wciąż uznaje się za jedne z najlepszych na świecie. Oxford i Cambridge nie wypadają w zasadzie z top 10 najważniejszych rankingów. Do ścisłej czołówki trafiają też zwykle University College London oraz Imperial College London.

Zdobywanie soft power poprzez kształcenie przyszłych światowych elit i wpływanie na ich sposób postrzegania świata stanowi z pewnością przemyślaną strategię. Przedstawiciele rządu, gdy obliczają saldo migracji (według wzoru: imigranci minus emigranci), nie biorą jednak pod uwagę studentów. Przebywają więc oni na Wyspach trochę na specjalnych warunkach. W Izbie Lordów (wyższej izbie parlamentu) w 2019 r. przedstawiono wyniki badań, które dowodzą, że 95% zagranicznych studentów, będących absolwentami brytyjskich uczelni, żywi pozytywne uczucia wobec Wielkiej Brytanii.

Nowa lingua franca

Popularność kultury brytyjskiej ma również związek z powszechnością języka angielskiego, którego zasięg jest kolejnym spadkiem po kolonializmie. W wielu państwach, które powstały wskutek rozpadu imperium, angielski pozostał językiem urzędowym – przede wszystkim dlatego, że wyznaczone terytoria nie pokrywały się z podziałami etnicznymi, np. w Nigerii czy Indiach. Warto jednak pamiętać, że machina działa w obie strony: angielski cieszy się też taką popularnością, ponieważ brytyjska (i oczywiście amerykańska) kultura ma ogromną siłę oddziaływania.

Szacuje się, że po angielsku porozumiewa się 1,35 mld ludzi, z czego tylko dla około 370 mln jest to pierwszy język. Na drugim miejscu znajduje się mandaryński, w którym komunikuje się 1,12 mld ludzi, lecz większość to mieszkańcy Chin. Tymczasem angielszczyzny używa się na całym świecie – jest to międzynarodowy język biznesu, sztuki, edukacji, polityki. Tuż po brexicie krążyła informacja, że angielski przestanie być jednym z trzech – obok francuskiego i niemieckiego – proceduralnych języków Unii, ale szybko wyszło na jaw, że to fake news. Zresztą samo okreś­lenie fake news dobrze ilustruje fenomen angielszczyzny. Jak niemal każda nowość, także fałszywa informacja szybko uzyskała w języku, w którym mówią rzesze ludzi na całym świecie, odrębną nazwę. A inne kraje chętnie ją zapożyczyły.

rysunek z archiwum
rysunek z archiwum

Bałagan na mapie

Co ciekawe, jeszcze w czasach, gdy do poddanych korony brytyjskiej zaliczało się 412 mln ludzi, a jej terytoria zajmowały 23% lądu na Ziemi, dbałość o miękkie wpływy nie była Brytyjczykom obca. Dyplomacja i umiejętność zawierania sojuszów w kuluarach miały decydujące znaczenie, choćby w październiku 1884 r. przy wyznaczaniu południka zerowego w dawnym obserwatorium astronomicznym w Greenwich pod Londynem.

Wcześniej większość krajów ustalała „początek mapy” (a także początek czasu) gdzieś u siebie albo w charakterystycznym, łatwym do odnalezienia punkcie. Ptolemeusz umiejscowił południk zerowy na zachodnim krańcu Europy – na wyspie El Hierro w archipelagu Wysp Kanaryjskich. Dalej na zachód miał już być tylko koniec świata. W 1634 r. na mocy dekretu króla Ludwika XIII południk zerowy ustalono w Paryżu. Ponieważ Francuzi byli wówczas potentatami kartografii, początkowo ten punkt odniesienia powszechnie się przyjął. Gdy jednak Anglicy zaczęli coraz częściej opuszczać Wyspy, południk zerowy umiejscawiali przeważnie w Londynie, a konkretnie w Greenwich. Im bardziej imperium rosło w siłę, tym bardziej „ich” południk zyskiwał na znaczeniu. Francuzi nie chcieli jednak słyszeć o podporządkowywaniu się sąsiadom zza kanału i mapy wciąż orientowali względem „swojego” południka w Paryżu. Ta dowolność powodowała kartograficzny bałagan i aż prosiła się o ujednolicenie. Kolejne zebrania Międzynarodowego Kongresu Astronomicznego nie przynosiły rozstrzygnięć, bo żadna ze stron nie chciała ustąpić. W 1884 r. prezydent USA Chester Arthur zwołał więc w Waszyngtonie międzynarodową konferencję, na którą zaproszono przedstawicieli 21 niepodległych państw. Ich jedynym zadaniem było osiągnięcie konsensusu w sprawie południka zerowego…

Po kilku dniach rozmów Brytyjczycy pewnie podeszli do głosowania. Przeciwko Greenwich opowiedzieli się tylko delegaci z Santo Domingo (dziś Dominikany), a od głosu wstrzymali się przedstawiciele Brazylii oraz Francji. Pozostali, w tym reprezentujący Rosję polski kartograf i geodeta Hieronim Stebnicki, zgodzili się z propozycją wyspiarzy. Francuzi próbowali jeszcze salomonowego rozwiązania, czyli wyznaczenia południka zerowego w neutralnym miejscu – z dala od Europy i Ameryki Północnej – ale karty były już rozdane. W efekcie tych ustaleń dziś w Polsce dodajemy godzinę do czasu GMT (Greenwich Mean Time). Z kolei konsekwencją dominacji Brytyjczyków w kartografii jest przyjęcie mil morskich jako miary odległości na morzu. Kto wie, może gdyby im nieco bardziej na tym zależało, mielibyśmy dziś w Europie powszechny ruch lewostronny zamiast prawostronnego, który z naszej perspektywy wydaje się jedynym słusznym.

Jak żartować, to po królewsku

Na koniec został nam słynny brytyjski humor – nieco absurdalny, pełen sarkazmu i w znacznym stopniu skierowany przeciwko… samym Brytyjczykom. W 2012 r. dzięki igrzyskom olimpijskim Londyn był stolicą świata. Większość ceremonii otwarcia wielkich imprez sportowych przebiega w podobny sposób: patos miesza się z fajerwerkami i pokazami laserów, wszystkiemu towarzyszy muzyka symfoniczna. Nuda. O ceremonii otwarcia brytyjskich igrzysk na pewno nie można było tego powiedzieć – stało się ono kultowe, krytycy zaś nazwali je „listem miłosnym do Wielkiej Brytanii”. Do dziś pełną wersję tego wydarzenia obejrzało na YouTubie 17 mln widzów, a najlepsze fragmenty – blisko 100 mln. Dla porównania podobne nagranie, tyle że z otwarcia igrzysk w 2008 r. w Pekinie, ma 4,7 mln wyświetleń, a to z Rio de Janeiro z 2016 r. – 6,7 mln. Różnica jest kolosalna!

Największą popularnością podczas ceremonii z 2012 r. cieszył się występ Rowana Atkinsona, który i tym razem wcielił się w postać Jasia Fasoli. Towarzyszył on muzykom londyńskiej filharmonii grającym ­Rydwany ognia Vangelisa. Aktor „akompaniował” im na pianinie elektronicznym, strojąc przy tym charakterystyczne miny i przeżywając mnóstwo zabawnych sytuacji.

Kwintesencją brytyjskiego poczucia humoru pozostaje jednak fragment, który zatytułowano Happy and Glorious (szczęśliwy i pełen chwały), czyli cytatem z hymnu Wielkiej Brytanii – Boże, chroń Królową. Główne role odegrali Daniel Craig jako James Bond i sama królowa. Na telebimie (i w telewizji) wyświetlono nagranie, na którym widać Bonda podjeżdżającego do pałacu Buckingham i odprowadzającego do helikoptera Elżbietę II ubraną w brzoskwiniową suknię. Śmigłowiec robi rundę nad Londynem, aż w końcu przylatuje nad stadion olimpijski. W tym samym czasie nad obiektem sportowym naprawdę pojawił się helikopter. Wyskoczyły z niego dwie postacie – jedna w garniturze, a druga w brzoskwiniowej sukni – po czym obie otworzyły spadochrony w barwach brytyjskiej flagi. Gdy skoczkowie dotknęli ziemi, publiczność na stadionie została poproszona o powstanie i przywitanie Jej Królewskiej Mości. Wtedy na honorowe miejsce na trybunie dla VIP-ów weszła ubrana w brzoskwiniową suknię Elżbieta II.

W Tajlandii za żarty z króla grozi więzienie, podobnie jest w Kambodży. W Bhutanie obrazę majestatu traktuje się jak bluźnierstwo religijne. A w Wielkiej Brytanii? Królowa potrafi żartować sama z siebie.

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!

Czytaj również:

Imperium to stan umysłu Imperium to stan umysłu
i
rysunek z archiwum
Doznania

Imperium to stan umysłu

Recenzja „Empireland” Sathnama Sanghery
Paulina Wilk

Był czas, gdy Brytyjczycy władali jedną czwartą Ziemi i ludzkości. Stworzyli najrozleglejsze imperium w dziejach – bez konstytucji i wielkich armii. Ze snu o tamtej wielkości wciąż nie chcą się obudzić. Iluzja nie umiera nigdy?

To było najdziwniejsze imperium w historii, a także największe – geograficznie i populacyjnie. W szczycie rozwoju w roku 1920 zajmowało aż 24% powierzchni Ziemi. Lektura historycznego eseju Empireland Sathnama Sanghery, jednej z najszerzej dyskutowanych ostatnio książek na Wyspach, każe jednak myśleć o nim jak o czymś eterycznym, mgle utkanej z wyobraźni, ambicji i miłości własnej. W ten sposób łatwiej pojąć, dlaczego duch imperializmu trwa i jak kształtuje dziś brytyjską kulturę.

Czytaj dalej