Był czas, gdy Brytyjczycy władali jedną czwartą Ziemi i ludzkości. Stworzyli najrozleglejsze imperium w dziejach – bez konstytucji i wielkich armii. Ze snu o tamtej wielkości wciąż nie chcą się obudzić. Iluzja nie umiera nigdy?
To było najdziwniejsze imperium w historii, a także największe – geograficznie i populacyjnie. W szczycie rozwoju w roku 1920 zajmowało aż 24% powierzchni Ziemi. Lektura historycznego eseju Empireland Sathnama Sanghery, jednej z najszerzej dyskutowanych ostatnio książek na Wyspach, każe jednak myśleć o nim jak o czymś eterycznym, mgle utkanej z wyobraźni, ambicji i miłości własnej. W ten sposób łatwiej pojąć, dlaczego duch imperializmu trwa i jak kształtuje dziś brytyjską kulturę.
Odległych zakątków tego imperium nigdy nie powiązała ze sobą konstytucja, formalnie nie miało ono też jednej koronowanej głowy. Londyńska centrala utrzymywała przez wieki różne więzi ze swymi koloniami i dominiami, zmieniała je także