Trzciny, wysoka, gęsta trawa, podmokłe, jakby postawione na trzęsawisku olsy i lśniące lustro wody. Kolory Biebrzy zmieniają się wraz z porami roku – na wiosnę rzeka rozlewa szeroko i cała dolina lśni srebrem. Latem dominuje soczysta zieleń. Jesień to czas pożółkłych trzcinowisk i łąk. Zimowy śnieg zmienia Kotlinę Biebrzańską w bezkresną płaszczyznę nieskazitelnej bieli.
Dawno już jej w tym kolorze nie widziałem.
Bagna Biebrzańskie to ważna część mojej prywatnej mapy. Zaledwie niecałe 60 km dzieli mnie od przyrodniczego klejnotu, którego wartości nie sposób przecenić. To tu jest największy polski park narodowy, rozpościerający się na powierzchni równej mniej więcej Warszawie. Kotlina Biebrzańska to największy kompleks mokradeł i torfowisk w Polsce (i jeden z większych w Europie), największa i najważniejsza ostoja dzikich ptaków w tej części kontynentu, mistrz retencji wody, czempion wiązania dwutlenku węgla – lista kategorii, w których ten szczególny fragment Ziemi zajmuje pierwsze miejsce, jest naprawdę długa.
Bagna Biebrzańskie to monumentalny zabytek natury, jeden z tych, które w Europie policzyć można na palcach.
Trupy i malarze
Do tego dochodzi jeszcze położona w przewężeniu doliny Biebrzy carska twierdza w Osowcu. Na początku zeszłego stulecia była to jedna z najnowocześniejszych fortec w Europie. Podczas I wojny światowej przez ponad pół roku skutecznie broniła się przed nacierającymi Niemcami. Atakującym wojskom cesarza Wilhelma nie pomógł nawet atak gazowy przeprowadzony rankiem 6 sierpnia 1915 r. Kiedy trująca chmura bromu i chloru ustąpiła, do natarcia ruszyli niemieccy landwerzyści. Nie spodziewali się oporu: armia Cesarstwa Rosyjskiego nie posiadała wówczas masek przeciwgazowych. Tu za pierwszą linią obrony Niemcy spotkali się jednak z kontratakiem garstki ocalałych z twierdzy żołnierzy rosyjskich. Widok był makabryczny. Rosjanie pluli krwią z płuc uszkodzonych przez kwas solny, powstały w wyniku kontaktu chloru z naturalną wilgocią ciała. Niemieccy żołnierze wpadli w panikę; ponoć byli tak przerażeni, że podczas ucieczki część z nich wpadła na własne miny. W rosyjskiej historiografii to wydarzenie określane jest mianem „Ataku trupów”.
Z tą historią związana jest osoba wybitnego polskiego malarza i teoretyka sztuki, czyli Władysława Strzemińskiego. Podczas Wielkiej Wojny służył on w twierdzy Osowiec w szeregach armii rosyjskiej. W dzienniku bojowym 13. kompanii 226. pułku piechoty, której żołnierze bronili wówczas twierdzy, znajduje się dokładny opis „ataku trupów”, w którym napisano, że „pod koniec […] ataku podporucznik Kotliński został śmiertelnie ranny i przekazał dowództwo 13. kompanii podporucznikowi Strzemińskiemu z 2. kompanii saperów, który dokończył kontrnatarcie”.
Bohaterstwo carskich sołdatów (z których wielu zmarło w wyniku zatrucia w ciągu kilkunastu godzin) nie zdało się na wiele. Już 23 sierpnia rosyjscy żołnierze opuścili twierdzę w związku z ogólną sytuacją na froncie i realną groźbą okrążenia. Wycofujący się Rosjanie zniszczyli część umocnień, między innymi fort nr 2 „Zarzeczny”, którego ruiny są doskonale widoczne z trasy Białystok–Ełk.
Tragedia w królestwie ptaków
Dziś można stamtąd podziwiać ptaki, które bez wątpienia są władcami doliny Biebrzy. Występuje tu ponad 250 gatunków, co stanowi ponad 80% wszystkich gatunków ptaków występujących w Polsce! Można tu zobaczyć między innymi bataliona (uwiecznionego również na logo Biebrzańskiego Parku Narodowego), dubelta, żurawia czy orlika krzykliwego. To jedno z kilku zaledwie miejsc, w których można obserwować cietrzewie i sowy błotne. Wiosenne gody ptaków na rozlewiskach Biebrzy są żelaznym punktem programu ornitologów z całego świata.
Między innymi dlatego pożar, który do 26 kwietnia strawił obszar wielkości warszawskiego Ursynowa (albo połowy mojego rodzinnego Białegostoku) jest tak tragiczny. Zniszczeniu uległy siedliska wielu gatunków, spłonęło wiele gniazd z jajami i pisklętami.
Słyszałem porównanie Biebrzańskiego Parku Narodowego do katedry Notre Dame. Dla mnie – pardon my french – pożar paryskiego zabytku nie jest nawet w połowie taką tragedią jak ogień na nadbiebrzańskich łąkach. Choćby dlatego, że nawet najbardziej imponująca gotycka świątynia jest w porównaniu do zależności spajających ekosystem doliny Biebrzy prosta jak dziecięca układanka. Poza tym biebrzańskie bagna na razie potrafimy jedynie niszczyć, nikt natomiast nie umie ich odbudować.
To właśnie systematyczne niszczenie tego unikalnego ekosystemu jest prawdziwą przyczyną ostatniego pożaru. Ta tragedia była tylko kwestią czasu – i w każdej chwili może się powtórzyć.
Kto niszczy bagna?
Z jednej strony – susza. Tegoroczna ma być najpoważniejsza od 100 lat, a ostatnią suszę mieliśmy w regionie Biebrzy w zeszłym roku. Poprzednią – w 2018 r. Sytuacja nie jest po prostu zła – jest tragiczna. Dość powiedzieć, że w zeszłym roku w województwie podlaskim, gdzie Biebrza bierze swój początek i gdzie uchodzi do Narwi, spadło o 1/3 mniej deszczu, niż wynikałoby to z wieloletniej średniej. Wiosną najwięcej wody trafia do Biebrzy z roztopów, ale tej zimy śniegu nie było właściwie wcale. Katastrofa klimatyczna jest bardzo dobrze widoczna na każdym wodowskazie w Polsce.
Drugim powodem, dla którego dym spowije Biebrzę szybciej, niż się spodziewamy, jest również – poza zmianą klimatu – działalność ludzi. Tyle tylko, że te działania odbywają się na niższym poziomie i stosunkowo łatwo je powstrzymać. Na przeszkodzie poprawienia kondycji biebrzańskich bagien stoi jednak gruby mur zbudowany z ludzkiej głupoty i niepojętej zdolności do ignorowania faktów.
Jak bowiem inaczej nazwać pogłębianie starych i kopanie nowych rowów melioracyjnych, które z zapałem i użyciem ciężkiego sprzętu odbywało się kilka lat temu w otulinie Biebrzańskiego Parku Narodowego? Jak inaczej ocenić słowa ministra Gróbarczyka, który jedyny ratunek przed suszą widzi w przyspieszonym udrażnianiu i modernizacji kanałów i urządzeń wodnych, co w oczywisty sposób tylko przyspieszy wysychanie mokradeł?
Powtórka z Rospudy
A co innego można pomyśleć o rządowych planach budowy w poprzek doliny Biebrzy nowej drogi S16, którą Główna Dyrekcja Dróg i Autostrad widzi rozpiętą na gigantycznej estakadzie?
Ten ostatni, absurdalny pomysł znany jest już dobrze z bitwy o dolinę Rospudy. I tak jak nad Rospudą, tak i nad Biebrzą drogowcy upierają się przy betonowaniu przyrodniczych skarbów, nie widząc przy tym, że sama obecność dwupasmowej drogi szybkiego ruchu w tym miejscu jest, delikatnie mówiąc, niekonieczna. Wiedzą to doskonale mieszkańcy, którzy tłumnie stawili się na zwołanych cichcem i w ostatniej chwili konsultacjach, by wyrazić sprzeciw. Żaden z przedstawionych wariantów pokonania doliny Biebrzy nie nadaje się do akceptacji z powodu nieodwracalnych strat przyrodniczych. Nawet opcja zbudowania nowej drogi po śladzie istniejącej już szosy Białystok–Ełk (na co nie zgadza się wojsko, stacjonujące w części twierdzy Osowiec) stanowi potężne zagrożenie. Zdaniem przyrodników tak wielka inwestycja podzieli cenny obszar na dwie części, co zaburzy równowagę bagiennego ekosystemu.
Kolejny pożar w dolinie Biebrzy może okazać się ostatnim, który będzie jeszcze sens gasić. Kwietniowy ogień, choć dokonał ogromnych szkód, nie dostał się jednak do zalegających głęboko pod powierzchnią warstw torfu. Taki kataklizm byłby prawdopodobnie końcem systemu hydrologicznego, który powstawał tutaj przez tysiące lat, i nie ma żadnej gwarancji, że kolejny raz będziemy znów mieli tyle szczęścia. Pożar torfu jest praktycznie nie do ugaszenia – ogień tli się pod ziemią tygodniami albo i miesiącami. Zakończyć go mogą w zasadzie tylko długotrwałe, ulewne deszcze i śnieżna zima.
A żadnego z tych zjawisk nie zobaczymy w tym roku.