Chyba każdy z nas w ciągu ostatnich dwóch miesięcy pokusił się o próbę porównania tego, z czym ostatnio się mierzymy, z rzeczywistością, którą znamy z książek i filmów opisujących ludzkie próby radzenia sobie z epidemiami.
Jedni sięgają do Camusa, u którego groźba dżumy jest wyzwaniem etycznym do podjęcia odpowiedzialności za innych, jawiącej się jako najważniejszy sens. Inni odpalają Netflix, by zanurzyć się w makabrze opowieści o wirusach powodujących masowe samobójstwa lub ataki hord zombie. Wskazówek praktycznych szukamy jednak najczęściej w publicystyce, tekstach popularnonaukowych, filmach dokumentalnych, bo też wiadomości i rozwiązania są nam potrzebne, by podejmować decyzje dotyczące naszej teraźniejszości i przyszłości, a nie unikać ich, uciekając w fikcję. Zbieramy dane po omacku, tworząc w głowie rozmytą i niejednoznaczną mapę sytuacji, starając się szukać na niej szlaków prowadzących ku nadziei, choć powodów do niej na razie nie ma zbyt wiele…
W królestwie chorób zakaźnych pandemia to najgorszy z możliwych scenariuszy. Choroby zakaźne istniały już w czasach, gdy nasi praprzodkowie utrzymywali się przy życiu dzięki łowiectwu i zbieractwu, jednak to przejście do rolnictwa, hodowli i osiadłego trybu życia blisko 10 000 lat temu stworzyło warunki dogodne do ich masowego rozprzestrzeniania się. Im bardziej cywilizowani stawaliśmy się, budując miasta, łącząc je w sieci szlakami handlowymi i prowadząc wojny, tym bardziej prawdopodobne stawały się pandemie. Większość z nich swój początek ma do dziś w Azji lub Afryce – gęsto zaludnionych kontynentach o wysokim natężeniu migracji ze wsi do miast i rozwijającej się urbanizacji zagarniającej kolejne tereny leśne zamieszkałe przez dzikie zwierzęta. Badania epidemiologiczne pokazują, że wirusy i bakterie przenoszą się na populację często właśnie z organizmów zwierząt: nietoperzy, szczurów czy choćby, nie szukając daleko, łuskowców z chińskiego Wuhan. Pandemie są określane jako jedne z najbardziej ryzykownych zjawisk w zglobalizowanym świecie, a ich skutki, oprócz zagrożeń katastrofą humanitarną mają szeroki wpływ na gospodarkę, bezpieczeństwo, porządek społeczny i styl życia, co obserwujemy dziś wszyscy, uczestnicząc w pierwszym w historii globalnym lockdownie.
Pandemie, czyli choroby teorii spiskowych
Nasza era doświadczyła licznych pandemii, pożerających niewyobrażalne dziś rzesze ofiar i przyczyniających się nierzadko do zmian biegu wielkiej historii. Na przestrzeni dziejów w wielu krajach epidemie zawieszały działania całych aparatów państwowości, przerywały lub prowokowały działania wojenne. Dżuma Justyniana (541–544), zawdzięczająca swą nazwę bizantyńskiemu cesarzowi, za którego panowania miała miejsce, przywleczona z Egiptu, przez Palestynę i Syrię do Konstantynopola, w której szczytowym okresie umierało nawet 10 000 ludzi dziennie, pochłonęła między 15 a 25 milionów ofiar, a po jej pierwszej fali, na przestrzeni kolejnych 200 lat uderzało 18 następnych. Wielu historyków twierdzi, że to właśnie z powodu plagi justyniańskiej nie powiódł się plan zjednoczenia Cesarstwa Rzymskiego i ponownego podboju Italii, a świat starożytny ostatecznie odszedł do historii. Apokaliptyczna atmosfera wykreowana przez zarazę mogła wydatnie przyczynić się również do wzrostu popularności chrześcijaństwa. Najtragiczniejsze żniwo czarna śmierć zebrała siedem wieków później w Europie, między 1346 a 1353, kiedy na skutek pandemii zmarło 100 mln ludzi (w Chinach – połowa populacji, w Europie – jedna trzecia, w Afryce – jedna ósma). Najbardziej sugestywny i literacko doskonały opis „morowej zarazy”, sporządzany niejako „na gorąco” możemy znaleźć w prologu Dekameronu, który ukształtował zbiorową wyobraźnię na temat zdarzeń tamtych lat. Nie znając mechanizmów przenoszenia się choroby, próbowano ją przewidywać, co dokumentują m.in. zapiski lekarzy katalogujące oznaki nadchodzącej zarazy. Wymieniono wśród nich choćby obecność komet na niebie, nagłe zmiany pogody, szybkie gnicie mięsa na wietrze, inwazje żab i zdychanie psów pijących poranną rosę. O wywoływanie chorób byli również oskarżani (co jako żywo przypomina dzisiejsze reakcje niektórych obywateli naszego kraju na mieszkające w sąsiedztwie osoby zatrudnione w służbie zdrowia), cyrulicy, znachorzy i grabarze. Zarazom od zawsze towarzyszyły specyficzne zjawiska socjologiczne i psychologiczne: wybuchy plag brano za początek apokalipsy, krążyły pogłoski o demonach w ludzkiej skórze roznoszących chorobę, przepowiednie o boskiej karze za ludzkie grzechy. W obliczu makabry masowej śmierci, nie rozumiejąc, co ją powoduje i rozprzestrzenia, reagowano moralną paniką – sensem i napędem do walki o życie dla ocalałych stawało się tropienie winnych i szukanie kozła ofiarnego. Powodowało to szerzenie się teorii spiskowych (nie uwolniliśmy się od tej skłonności do dziś: przykładem sugestie przykrywania pandemią koronawirusa uruchamiania w Europie śmiertelnie niebezpiecznej – zdaniem wielu – sieci 5G), które niosły za sobą samosądy i pogromy Romów i Żydów (zapoczątkowując migracje tych drugich z Niemiec do Polski). Ci, którzy nie byli w nastroju do mordowania, zatracali się w innych domenach: wierze, która przybierała postać dzikiej dewocji w obliczu perspektywy rychłego przeniesienia się do wieczności, lub hedonistycznej zabawie pełnej ekscesów mającej ostatnie chwile życia zamienić w orgię. Ówcześni medycy byli bezsilni wobec chorób, a ich pacjenci zdani na siebie – w trakcie epidemii na skutek masowych zgonów, paniki i ucieczek z terenów dotkniętych zarazą wyludniały się wielkie obszary, zachwianiu ulegał porządek społeczny. W czasie pandemii czarnej śmierci powszechnym obrazem na ulicach europejskich miast były stosy gnijących zwłok i ludzie tracący ze strachu zmysły. Szalejąca zaraza przyczyniła się jednak w dłuższej perspektywie również do procesów, które podniosły jakość życia ocaleńców oraz zwiększyły zakres przysługujących im praw. Ogarnięte chorobową gorączką Anglia i Francja przerwały wojnę, zmiany ekonomiczne i demograficzne w Wielkiej Brytanii stały się początkiem upadku systemu feudalnego. We Florencji, miejskiej republice słynącej z produkcji tekstyliów, gręplarze – rozczesujący surową wełnę pracownicy zarabiający głodowe stawki i pozbawieni możliwości wstępowania do cechów – za sprawą zarazy uderzającej równo w kapitalistów i wyzyskiwanych proletariuszy znaleźli się w położeniu, które pozwoliło im wywalczyć lepsze warunki pracy dla całej grupy zawodowej. Nie trwało to co prawda długo, ale pozwoliło na poznanie smaku wiary w powodzenie obywatelskiego zrywu. Trzecia, ostatnia pandemia dżumy, która rozpoczęła się w połowie XIX w. i dotarła na wszystkie kontynenty oprócz Antarktyki, zabiła, przede wszystkim w Indiach i Chinach, blisko 12 milionów ludzi. Dziś w Europie choroba ta kojarzy się przede wszystkim z powieścią Alberta Camus, poza nią zaś notuje się kilka jej rozproszonych po świecie przypadków rocznie.
Wspólny wór obłędu
Inną zapamiętaną tragicznie w historii Europy pandemią, której ustąpienie, pod koniec XIII wieku „zrobiło miejsce” dżumie, był czyniący ogromne spustoszenie pośród ludności umierającej w mękach fizycznych i moralnych trąd. Lepra, jak nazywano tę chorobę, była skazą ciała i duszy; osoby nią dotknięte uważane były powszechnie za nieczyste, a z braku skutecznego leku stosowano wobec nich terapie magiczno-rytualne, okładając ich odpadające członki miazgą z suszonych żmij lub żab. Powszechną praktyką było również kastrowanie zarażonych, aby osłabić wzmożony popęd płciowy, który im przypisywano, i nie dopuścić do roznoszenia choroby poprzez seks lub wydawanie na świat potomstwa. Najczęściej chorych eliminowano ze społeczeństwa, izolując ich w zamkniętych enklawach – leprozoriach. Szpitale i cmentarze dla trędowatych położone były poza murami miast średniowiecznych; co ciekawe, po wygaśnięciu epidemii trądu infrastruktura ta zaczęła służyć jako przestrzenie opieki dla nędzarzy i osób chorych psychicznie. Choć diagnostyka była jeszcze na bardzo niskim poziomie, a chorób nie różnicowano, wrzucając dotkniętych zaburzeniami do wspólnego wora obłędu, i tak był to postęp wobec wczesnośredniowiecznego uznawania chorych na umyśle za opętanych przez szatana i fundowania im okrutnych tortur w ramach terapii.
Znaczącą rolę w dziejach odegrały również epidemie tyfusu plamistego, zwanego też „gorączką okrętową”, „gorączką okopową” oraz „gorączką wojenną”. Tyfus nieodzownie towarzyszył wojnom, rewolucjom i powstaniom, wpływając niejednokrotnie na bieg wypadków historycznych: epidemia tej choroby była jedną z podstawowych przyczyn klęski Napoleona w kampanii rosyjskiej. Armia francuska cofająca się spod Moskwy i Berezyny, zostawiła po drodze ponad 30 tysięcy żołnierzy – ofiar tyfusu, który zdziesiątkował również walczących w I wojnie światowej, zaś podczas rewolucji bolszewickiej w Rosji zebrał kilkumilionowe żniwo. Podczas II wojny światowej tyfus był codziennością obozów koncentracyjnych; skutecznym ograniczeniem zachorowalności okazało się użycie DDT – środka owadobójczego, który wysławił się również w walce z malarią w Afryce i na Sri Lance, jednak gdy odkryto, że substancja ta jest groźna dla środowiska, a wszy roznoszące tyfus uodporniły się na nią, choroba na nowo zaczęła uderzać w biedniejsze środowiska.
Rozwój odkryć geograficznych był dla świata nie tylko preludium globalizacji, kolonializmu, wymiany towarów, lecz również nieuświadomioną wówczas drogą do masowego importu i eksportu chorób i śmierci. Na początku XVI w. po odkryciu Ameryki, Europejczycy i Afrykanie wwieźli do niej, oprócz nowych gatunków roślin i zwierząt, zarazki odry, ospy prawdziwej oraz grypy, które zabiły w ciągu 150 lat od pierwszej wyprawy Kolumba do 90% autochtonicznej populacji Nowego Świata, kładąc kres imperiom Azteków i Inków. Już XIX-wieczni badacze zdawali sobie sprawę z faktu, że to nie miecze konkwistadorów i ich strategia podboju, zakładająca obleganie celów i odcinanie ich mieszkańcom drogi od dostaw pożywienia, lecz choroby przywleczone z Europy okazały się zabójcze dla podbitych ludów, doprowadzając w krótkim czasie w Ameryce Środkowej i Południowej do śmierci ponad 20 milionów osób. Nowe badania wskazują co prawda, że najeźdźcy z Europy odpowiadają jedynie za pierwszą falę epidemii, zaś dwie pozostałe mogły być spowodowane miejscową gorączką krwotoczną, roznoszoną przez gryzonie, jednak nie zmienia to faktu, że najeźdźcy okazali się zabójczy dla miejscowej ludności nie tylko cywilizacyjnie i kulturowo, lecz także biologicznie. Indianie, równie nieświadomie, przekazali kolonizatorom kiłę, która szybko stała się zmorą Starego Świata. Wywołana nieintencjonalnie epidemia ospy ułatwiła Europejczykom podbój Ameryki; ponad dwa wieki później choroba ta została już z premedytacją wykorzystana jako broń biologiczna: koce i chustki zakażonych osób podrzucane były Indianom atakującym kolonizatorów w pobliżu Fortu Pitt w Pensylwanii. Nie był to jednak pierwszy przypadek sięgnięcia po ten rodzaj oręża w walce z przeciwnikiem: gdy w XIV w. zaraza wybuchła na Krymie, Mongołowie użyli zwłok zmarłych do ostrzelania oblężonej twierdzy. Dziś wytępiona w cywilizowanym świecie ospa nadal znajduje się w arsenałach: w latach 80. XX wieku Związek Radziecki dysponował około 20 tonami wirusa tej choroby zgromadzonymi w wojskowym laboratorium w Zagorsku. Obecnie próbki żywego wirusa ospy są przechowywane w Instytucie Preparatów Wirusowych w Moskwie oraz w Centrum Kontroli Chorób w Atlancie (USA). Oba mocarstwa nie mogły dojść do porozumienia, kiedy zniszczyć zarazki, więc do tej pory je przechowują.
Pandemie kontra klimat
Innym interesującym efektem zdziesiątkowania Indian amerykańskich przez europejskie zarazki, co sugerują badania zaledwie sprzed roku, jest teza że śmierć około 56 milionów rdzennych Amerykanów w XVI i XVII w., mogła zmienić klimat Ziemi: rozrost dzikiej roślinności na wcześniej uprawianych terenach uruchomił mechanizm pochłaniania z atmosfery większych ilości CO2, a w konsekwencji ochłodzenie. Dziś, kiedy nadejście katastrofy klimatycznej jest już przesądzone, a my śledzimy skutki pandemii Covid-19 dzień po dniu, otrzymując na bieżąco wiadomości dowodzące, że ograniczenie cywilizacyjnych kosztów życia przez wstrzymanie spalania paliw kopalnych na dotychczasową skalę powoduje znaczące polepszenie jakości powietrza w wielkich aglomeracjach miejskich i poprawę czystości wód oraz statystyczne obniżenie liczby zgonów na choroby wywołane zanieczyszczeniem środowiska w niektórych miejscach świata w porównaniu z podobnymi okresami w latach poprzednich, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że epidemie mogą mieć również moc naprawczą, którą dziś optymiści nazywają mianem „cywilizacyjnego resetu”.
W XIX w. na świecie szalała cholera, za której rozprzestrzenianie się, według opinii publicznej, wciąż nie mogącej wyobrazić sobie niewidzialnych dla oka drobnoustrojów, odpowiadało – zgodnie z obowiązującą od średniowiecza teorią miazmatów – tzw. morowe powietrze, przed którym chroniono się między innymi, zakrywając usta przy ziewaniu i życząc zdrowia kichającym: oba te zwyczaje przetrwały do dziś. W trakcie epidemii w Paryżu rozpowszechniła się spiskowa teoria dowodząca, że niepopularny rząd króla Ludwika Filipa zatruwał studnie arszenikiem. Policji i żandarmerii ledwo udało się opanować rozruchy, których konsekwencje w kolejnych latach spadły na najbiedniejsze warstwy społeczne – przypisano im skłonność do przemocy i odpowiedzialność za roznoszenie zarazy. Cholera, nazywana dziś chorobą biedy i brudu, przenoszona była przez żywność i wodę, zakażone m.in. odchodami chorych osób, choć umierali na nią również należący do wyższych warstw społecznych Georg Wilhelm Hegel czy Adam Mickiewicz. Obserwacji unaoczniającej mechanizm powstawania choroby dokonał w Londynie w 1854 lekarz John Snow, który dostrzegł, że znacznie więcej przypadków odnotowuje się w rejonie jednej z dwóch zaopatrujących miasto w wodę pomp, pracującej poniżej miejsca, gdzie do Tamizy odprowadzane były miejskie nieczystości. Wyłączenie jej pomogło opanować zarazę i sprowokowało władze do budowy, w kolejnych dziesięcioleciach, nowoczesnych wodociągów i kanalizacji, jak również do zmiany sposobu projektowania urbanistycznego w kierunku rozrzedzania zabudowy parkami, wprowadzenia zakazu wylewania ścieków na ulice i kontroli jakości sprzedawanej żywności i wody. Wtedy również powstały pierwsze przepisy sanitarne dla miast. Do ostatecznego zwycięstwa nad chorobą przyczynił się Niemiec Robert Koch, odkrywając w 1883 odpowiadającą za zakażenia bakterię: przecinkowca cholery. Epidemia tej choroby uzmysłowiła opinii publicznej znaczenie powszechnego dostępu do higieny i przyczyniła się do podniesienia problemu nierówności społecznych, również w skali międzynarodowej. Mimo tych starań cholera do dziś zbiera swoje żniwo w najbiedniejszych krajach globu.
Skutki uboczne pandemii
Pomimo druzgocących bilansów ofiar i rozprzestrzeniającej się wraz z pandemiami nędzy, która nierzadko pociągała za sobą konflikty zbrojne, masowe epidemie przyczyniały się jednocześnie do postępu w sferze nauki i stosunków społecznych. Lekarze i naukowcy mający w trakcie szalejących zaraz niecodzienne pole do obserwacji, praktyk i doświadczeń często po ich ustaniu dzielili się ze światem odkryciami naukowymi, które pozwalały rozszyfrowywać choroby, ich przyczyny, a co najważniejsze – podpowiadać, gdzie szukać na nie lekarstwa. Epidemie, zwłaszcza w czasach nowożytnych, były przyczynkiem do intensyfikacji badań na różnych polach medycyny ukoronowanych wynalezieniem szczepień. Zabiegi je przypominające były praktykowane od dawna w wielu kręgach cywilizacyjnych, np. w średniowiecznych Chinach, gdzie w celu nabycia odporności wdmuchiwano do nosa zdrowych osób pył starty ze strupów osób chorych. Ospa prawdziwa, której poszczególne formy powodowały nawet kilkudziesięcioprocentową śmiertelność, stała się pierwszą chorobą zakaźną, którą udało się wytępić ostatecznie w 1980 (od tego czasu szczepienia na ospę nie są obowiązkowe), dzięki wynalezieniu przez Brytyjczyka Edwarda Jennera w 1796 pierwszej szczepionki zawierającej żywe wirusy ospy krowianki, powodującej u ludzi niewielkie objawy i uodparniającej ich na atak ospy prawdziwej. Jeszcze wcześniej, w początkach XVII wieku praktykowano w Europie wariolacje, czyli szczepienie zdrowych osób płynem z ospowych krost. Korzystali z nich ówcześni władcy, m.in. caryca Katarzyna II, a także dwór króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. To pandemie sprawiły, że zaczęto podejmować wysiłki na skalę międzynarodową, by wygrać z zarazkami. Pierwsza Międzynarodowa Konferencja Sanitarna z 1851, dotycząca zwalczania cholery, przyjęła porozumienie w sprawie wzajemnego przekazywania informacji i reguł kwarantanny, a kolejne stanowiły postawę do ostatecznego powstania Światowej Organizacji Zdrowia w 1948 roku. Ważnym polskim akcentem w walce z pandemiami było wynalezienie dwa lata później przez polskiego lekarza Hilarego Koprowskiego pracującego w USA szczepionki na polio. Dzięki jego wysiłkom dziewięć milionów jej dawek pomogło ostatecznie wytępić chorobę Heinego-Medina w Polsce i zatrzymać pandemię w skali globalnej, oszczędzając wielu dzieciom śmierci, trwałego kalectwa i pełnej bólu wegetacji w żelaznych płucach. W 1955 w Ameryce zwycięstwo z polio obwieszczono, bijąc w dzwony w całym kraju.
Pod koniec I wojny światowej wybuchła pandemia grypy wszech czasów – hiszpanki (przeniesionej do Europy przez żołnierzy amerykańskich przybywających na front), która uśmierciła – według szacunków – od 40 do nawet 100 milionów chorych na kilku kontynentach. Co szokowało najbardziej, ofiary były często zdrowymi i silnymi ludźmi w młodym wieku: ich układ odpornościowy doznawał w zetknięciu z wirusem tak silnej mobilizacji, że próbując zwalczyć chorobę, doprowadzał do śmierci. „Rano jesteś zdrowy, wieczorem już cię nie ma” – tak opisywano gwałtowną dynamikę pogarszania się stanu zdrowia pacjentów. Władze wielu państw, nie chcąc podkopywać morale i nastrojów społecznych po mrocznych latach wojny, bagatelizowały konieczność izolowania obywateli i informowania o powadze niebezpieczeństwa, przyczyniając się tym samym do jeszcze swobodniejszego rozprzestrzeniania się wirusa. Był on jedną z przyczyn klęski Niemców na froncie zachodnim: choć po zawarciu pokoju z Rosją przerzucili oni swoje siły do Francji, armia była zanadto osłabiona, by walczyć dalej. W ciągu kilku miesięcy epidemia hiszpanki obiegła niemal cały świat. Najdłużej broniła się przed nią Australia, która dzięki obowiązkowej kwarantannie dla wszystkich przybyszów, przez długi czas unikała zakażeń. Choć hiszpanka okazała się gigantyczną tragedią o globalnym wymiarze i powinna była stać się palącym powodem do kontynuowania w ostatnim stuleciu intensywnych badań nad przygotowaniami do kolejnych pandemii, okazało się, że przeprowadzono zaskakująco niewiele naukowych symulacji dotyczących długoterminowych konsekwencji tej epidemiologicznej katastrofy.
Tajemnicza choroba X
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat świat stawiał czoła wirusowi HIV i AIDS, które pochłonęły życie 30 milionów ludzi i przyczyniły się do społecznej stygmatyzacji osób LGBTQ, najsilniej dotkniętych tą chorobą w krajach Zachodu. Epidemie grypy świńskiej i ptasiej jeszcze raz przypomniały o tym, jak postępowanie ze zwierzętami i zależność od nich może w jednej chwili obrócić się przeciwko nam. Ataki wirusów SARS i MERS uświadomiły społeczeństwom konieczność zaprzęgania do walki z nimi wszelkich możliwych środków ostrożności, które do tej pory wydawały nam się śmieszne i absurdalne – to podczas epidemii tych chorób w Azji na porządku dziennym stało się noszenie w miejscach publicznych maseczek i rękawiczek oraz stosowanie na każdym kroku środków dezynfekujących. Ekspansje wirusów Ebola i Zika dających nieodwracalne i przerażające objawy i przedostanie się tego pierwszego do USA w 2014 roku zdaniem wielu epidemiologów było świadectwem oblania ważnego egzaminu z bezpieczeństwa publicznego przez społeczność międzynarodową.
W 2018 roku WHO umieściła na liście największych zagrożeń dla zdrowia publicznego tajemniczą zakaźną chorobę X, opisaną również w raporcie A World At Risk, przygotowanym przez Global Preparedness Monitoring Board – panel ekspertów zwołany przez Bank Światowy i Światową Organizację Zdrowia. Dwa lata wcześniej przed chorobą X ostrzegał Bill Gates, którego fundacja tworzy leki i szczepionki, ratujące co roku setki tysięcy ludzi. Miliarder w przemówieniu na TED The next outbreak? We’re not ready podkreślał, że rządy bagatelizują problem groźnych wirusów, które mogą doprowadzić do kolejnej globalnej pandemii zagrażającej życiu milionów. Nie była to jego odosobniona opinia: podobne zdanie miało wielu badaczy, dowodzących, że jeśli pojawi się zmutowany wirus, przypominający krzyżówkę SARS z ospą wietrzną, przyszłość ludzkości zawiśnie na włosku. Gates jako największe zagrożenia wymieniał nie tylko nowe generacje koronawirusów, lecz także patogeny wydostające się po wielu milionach lat uśpienia z topniejących na skutek ocieplenia klimatu lodowców i wiecznych zmarzlin. Czy COVID-19 to choroba X? Wielu naukowców twierdzi, że to możliwe. Jeśli tak jest, przekonaliśmy się już, że nie jesteśmy na to gotowi – w wielu miejscach świata mogących poszczycić się wysoko rozwiniętą opieką zdrowotną prędkość postępowania choroby i pogarszania się stanu pacjentów odsłoniła bezradność ratującej życie infrastruktury medycznej. Zastosowaliśmy więc jedyne skuteczne od pokoleń remedium na szerzenie się zarazy – powszechną profilaktykę w postaci pierwszej w historii ogólnoświatowej izolacji, która pomaga opanowywać nieco tempo rozprzestrzeniania się wirusa, rujnując jednocześnie narodowe gospodarki, co grozi w krótkim czasie globalną recesją, która – jak twierdzi wielu – pociągnie za sobą znacznie tragiczniejsze skutki niż śmierć chorych w takiej skali, jakiej doświadczamy obecnie. Koronawirus jest wyzwaniem dla międzynarodowej ekonomii, ale również dla systemu wartości zachodniego świata, dla którego konieczność wyboru między ratowaniem życia osobom młodym a – naturalnie słabszym – starszym jest szokiem kulturowym nie do udźwignięcia. Jak przy każdej pandemii pojawiają się również teorie spiskowe, choćby o laboratoryjnym pochodzeniu wirusa, który wypuszczono w świat, by zgładzić część populacji lub dać zarobić koncernom farmaceutycznym (w tym Gatesowi), które zaproponują szczepionkę ośmiu miliardom Ziemian. W laboratoriach rzeczywiście zdarzały się wypadki, jak choćby tworzenie niezwykle groźnych wirusów na bazie zwierzęcego DNA, co w dobie DIY biology, biohackingu i dostępności w garażowych pracowniach sprzętu umożliwiającego genetyczne i biotechnologiczne eksperymenty być może powinno nas martwić. Ale stojąc w obliczu COVID-19, mamy pilniejsze problemy.
Sytuacja, którą przechodzimy obecnie, jest przede wszystkim wyzwaniem dla naszego codziennego, zdawałoby się, uporządkowanego życia. Czasowo odbiera ona możliwość zarobkowania wielu grupom zawodowym, zmieniając funkcjonowanie służby zdrowia, warunki zatrudnienia, edukacji, przeżywania kultury i religii, opieki nad dziećmi i właściwie wszystkie zbiorowe aspekty naszego bytowania, łącznie z porządkiem społecznym i ustrojowym. To, co jeszcze dwa miesiące temu było zwykłą codziennością: nieograniczona mobilność, optymistyczny konsumpcjonizm, poczucie ładu, bezpieczeństwa i postępu, swobody obywatelskie – dziś jawi się jako dawno przebrzmiała forma egzystencji. To świat, z którego nie ma ucieczki, w którym najdotkliwszą chyba perspektywą jest nagła utrata przewidywalności i poczucie tymczasowości rozciągające się daleko w nieokreśloną przyszłość.