Zagajnik – 2/2020 Zagajnik – 2/2020
i
zdjęcie: Paul M/Unsplash
Ziemia

Zagajnik – 2/2020

Łukasz Łuczaj
Czyta się 5 minut

Zielony święty

Zajadając się wiosennymi pokrzywami, warto wspomnieć tybetańskiego świętego Milarepę. Był to słynny mistrz duchowy z czasów wprowadzenia buddyzmu w Tybecie. W pewnym okresie swojego życia zaszył się w odosobnieniu i według legendy przez kilka lat żywił się jedynie pokrzywami. Podobno za sprawą pokrzywowej diety jego twarz zrobiła się zielona i tak właśnie jest często przedstawiany na malowidłach. Można się zastanawiać, jak to możliwe – bo skąd brał pokrzywy w zimie? Ale Tybetańczycy i Chińczycy żyjący w dzikich górskich zakątkach często gromadzą na zimę suszone wiosną dzikie warzywa, więc wielki asceta wykazywał się zapewne podobną zapobiegliwością.


Człapiąc wśród skrzypów

Gdy podczas wiosennych spacerów będziemy brodzić w skrzypach, roślinach sięgających nam zazwyczaj nie wyżej niż do kolan, pomyślmy, że w paleozoiku, około 300 mln lat temu, skrzypy dominowały na Ziemi. Niektóre z nich dorastały wtedy do ponad 20 m wysokości. Ostatnio przygotowywałem wykład z podstaw botaniki dla studentów biologii i zacząłem się zastanawiać, czy takie skrzypy występują i dzisiaj. Okazało się, że owszem – prawie takie. Najwyższy jest skrzyp Equisetum myriochaetum występujący w Nikaragui, Kostaryce, Kolumbii, Wenezueli, Ekwadorze, Peru i Meksyku, który osiąga zwykle 4–5 m, a najwyższy osobnik miał 7,3 m. Prawie tak duże egzemplarze tego gatunku można oglądać na przykład w ogrodzie botanicznym w Edynburgu. A w Polsce? U nas najwyższy jest skrzyp olbrzymi Equisetum telmateia, który zwykle dorasta do 1,5 m. Od czasu do czasu widuję jednak osobniki 2-metrowe. To gatunek rzadki w Polsce – poza Pogórzem Karpackim, gdzie znajdziemy go często przy potokach i wilgotnych młakach. Na przechadzce wśród takich 2-metrowych skrzypów poczuć się można niemal paleozoicznie.


Co mówią zawilce

Jeżeli chcecie wiedzieć, czy las, po którym się wiosną przechadzacie, jest stary, nie patrzcie na korony drzew – spójrzcie pod nogi i szukajcie geofitów. Geofity to rośliny, które przeżywają większą część roku pod ziemią w postaci cebul lub kłączy. Wydobywają się z ziemi zazwyczaj wiosną, przed rozwinięciem się liści na drzewach – najlepsze ich przykłady to zawilec czy przebiśnieg. Rośliny te prawie zawsze należą do gatunków wolno rosnących i o niewielkim zasięgu obsiewu. Dlatego uważa się ich obecność za dowód na to, że w danym miejscu las roś­nie „od zawsze” – miejsca, które kiedyś były polami uprawnymi zwykle nawet po kilkuset latach nie mają w runie tych gatunków. Świetnie to widać w Bieszczadach, gdzie w lasach na miejscu dawnych wsi zwykle brakuje wielu wiosennych geofitów, takich jak wspomniane zawilce, a są za to w przyległych „lasach dawnych”.

Poszczególne gatunki geofitów różnią się prędkością migracji. Na przykład względnie szybko migruje kokorycz pełna, przenoszona przez mrówki, która – jeśli las dawny rośnie w pobliżu – jest w stanie w ciągu kilkudziesięciu lat zasiedlić las wtórny. Gorzej, gdy las stary od wtórnego oddzielają ulica czy pole orne, wtedy nawet kokorycz radzi sobie bardzo kiepsko.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wtórne lasy zasiedlają więc głównie gatunki o lekkich zarodnikach (jak paprocie i mchy) i nasionach roznoszonych przez wiatr, ptaki lub tych, które przyczepiają się do sierści zwierząt. Można więc powiedzieć, że paproć i mech prawdziwego lasu nie czynią. Natomiast zdarza się, że niepozorna śródpolna kępa leszczyn jest ostatnią ostoją dawnego lasu.


Marsylia w Rybniku

Paprocią przez wiele lat uznawaną w Polsce za wymarłą była marsylia czterolistna (Marsilea quadrifolia), rozprzestrzeniona od Europy po Wietnam. W 1871 r. zauważono ją na obszarach obecnego miasta Rybnika. Powtórnie odnaleziono ją tam w roku 1929. Potem zniknęła – aż do roku 1973, gdy pojawiła się na brzegu Jeziora Goczałkowickiego. Trafiła do Ogrodu Botanicznego UW w Warszawie, a po namnożeniu do innych ogrodów, m.in. do Arboretum w Bolestraszycach, skąd wprowadzono ją na stanowiska zastępcze.

Paproć ta, podobnie jak skrzyp, zawiera tiaminazę i jeśli ktoś zamierza tę roślinę jeść, powinien poddać ją obróbce termicznej. Ku przestrodze przytoczmy historię ekspedycji przez środek Australii, na którą wyruszyli w roku 1860 Robert O’Hara Burke i William John Wills. Szukali oni śródlądowych wód oraz dogodnej trasy dla telegrafu i kolei. Po miesiącu, w okolicach Coopers Creek, zaczęło im brakować jedzenia. Od krajowców dostali nardoo. Były to sporokarpy (wielkie przetrwalne kłosy zarodnionośne) paproci Marsilea drum­mondii, które zalegają w ziemi i czekają, nawet wiele lat, na ulewę, by wykiełkować. Aborygeni robili z nich mąkę, którą spożywali w dużych ilościach. Uczestnicy wyprawy jedli nawet po 2 kg tej mąki dziennie. Nie wiedzieli jednak, że trzeba ją specjalnie uprażyć – i powoli umarli na chorobę beri-beri.


Zniknięcie śledzionki

Śledzionka skalna (Ceterach officinarum) to niewielka paproć, która jeszcze niedawno występowała na murach Grudziądza. Było to jedyne znane stanowisko tej rośliny w Polsce – obecnie już jej tam nie ma. Śledzionka skalna jest częstsza na południu Europy, np. w Chorwacji, gdzie nazywa się ją zlatna paprat. Robi się z niej tam herbatę do leczenia… śledziony.


Tsukushi, czyli szypułki

Jeśli już jesteśmy wśród skrzypów, warto wiedzieć, że jest to roślina lecznicza. Pędy – z których robi się napary i wywary oczyszczające nerki oraz korzystnie wpływające na skórę – pozyskuje się zwykle w środku lata. Ale już wiosną zbierać można szyszkowate kłosy zarodnionośne. W Tatrach nazywano je szypułkami, a właściwie – zgodnie z góralską wymową – sypułkami. Pod Zakopanem jadły je dzieci lub wrzucano je do zup. Jedynym innym miejscem na Ziemi, gdzie jada się owe szypułki, jest Japonia! Tam stanowią przystawkę podawaną z sosem sojowym. Po japońsku nazywają się tsukushi.

Warto jednak pamiętać, że skrzypy zawierają tiaminazę – enzym, który rozkłada witaminę B1 i powoduje chorobę beri-beri. Nie powinniśmy więc jeść ich zbyt często na surowo. Z tym jednak nie ma problemu, wszak szypułki wyłażą z ziemi tylko w kilka kwietniowych dni.

 

Czytaj również:

Nie-widzialne Nie-widzialne
i
"Wiosna we Francji", Robert William Vonnoh, 1890 r.
Wiedza i niewiedza

Nie-widzialne

Urszula Zajączkowska

Uwaga! Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za czytelników, którzy po przeczytaniu tego tekstu zechcą być może – podobnie jak autorka – wspinać się wiosną na klony, by szukać zielonych kwiatów.

Kwiatki, pojedyncze na szypułkach kwiaty, kwiatostany zebrane w baldachach, w aromatach stężonych, rozchmurzają nasze pola bure i twarze. Zrodzone z pąków, rozwijające się z zawiniątek o ustalonym już od dawna porządku – prężąc się, obnażają się w powietrzu.

Czytaj dalej