Ona ma to po mamie
Dzika róża, zwana inaczej różą psią (Rosa canina), ma jeden z najdziwniejszych w przyrodzie sposobów przekazywania cech. Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że młody organizm powstały z rozmnażania płciowego otrzymuje połowę materiału genetycznego po matce, a połowę po ojcu. W przypadku róży jednak tak nie jest. U tego gatunku (i grupy gatunków pokrewnych) 28 chromosomów przekazuje organizm matczyny (wydający nasiona), a 7 chromosomów przychodzi z pyłkiem. Potomstwo ma więc 1/5 cech ojca i 4/5 – matki.
Sójka dębosiejka
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak to się dzieje, że siewki dębów wyrastające z żołędzi znajdowane są wieleset metrów od drzew macierzystych? Otóż odpowiada za to kilka gatunków zwierząt. Najdalej, do 4 km, przenoszą żołędzie sójki, które zbierając zapasy na zimę, chowają je we mchu, w miejscach charakterystycznych (np. przy płotach, pod pojedynczymi drzewami itp.). Gdy sójka zapomni o żołędziach albo zginie podczas zimy, wyrastają z nich nowe dęby. Zapasy gromadzą także wiewiórki i myszy, ale przenoszą żołędzie na mniejsze odległości (wiewiórki na kilkaset metrów, myszy – kilkadziesiąt). Ten sposób rozprzestrzeniania się nasion nazywamy synzoochorią.
Koźlarze i ich drzewa
Przyzwyczajeni jesteśmy do obiegowej opinii, że koźlarz (zwany też kozakiem) to grzyb rosnący pod brzozą. Tymczasem wszystko zależy od gatunku. O ile kilka gatunków koźlarza, szczególnie najpospolitszy koźlarz babka (Leccinum scabrum) oraz koźlarz pomarańczowoczerwony (L. versipelle), rzeczywiście powiązanych jest z brzozami, o tyle inne – nie. Choćby podobny do koźlarza babki, czyli również brązowy, koźlarz grabowy (L. pseudoscabrum). Jeśli zaś przyjrzymy się koźlarzom o pomarańczowoczerwonych kapeluszach, to mamy wśród nich koźlarza sosnowego (L. vulpinum), dębowego (L. quercinum), świerkowego (L. piceinum), a także koźlarza czerwonego (L. aurantiacum) – rosnącego pod osiką.
Dla mnie jednak największym zaskoczeniem było to, że moja doktorantka znalazła na targu na rynku w Rzeszowie koźlarza Leccinum schistophilum, gatunek nienotowany w Polsce, rosnący pod bukami. A więc miejmy oczy otwarte – koźlarza znajdziemy może nie tam, gdzie się go spodziewamy!
Odzież drzewnej młodzieży
U niektórych gatunków drzew liściastych (np. grabów, buków, dębów) młode osobniki nie zrzucają jesienią suchych liści. Pozostawiają je aż do wiosny. Czemu tak się dzieje? Może to być dodatkowa ochrona przed zgłodniałymi roślinożercami albo przed ostrymi mrozami. To zjawisko dotyczy tylko małych drzewek – do kilku metrów wysokości. Większe drzewa są już na tyle wysokie, że niestraszne im gęby wygłodniałych jeleni, a pokrywa suchych liści mogłaby powodować łamanie się gałęzi pod śniegiem.
Czy powróci ber?
W dobie odkrywania zapomnianych oraz mało znanych odmian i gatunków warto wspomnieć o dwóch roślinach kiedyś w Polsce uprawianych, które wciąż czekają na swój renesans. Jedną z nich jest ber (włośnica ber, Setaria italica), gatunek trawy zaliczany do prosa. Uprawiano go jeszcze do lat 50. ubiegłego wieku w okolicach Tarnowa. Wciąż sieje się go w wielu cieplejszych rejonach świata, np. w Chinach. Dużo wcześniej zanikła zaś uprawa palusznika krwawego (Digitaria sanguinalis) – był hodowany do XVIII w. Tak bardzo kojarzono go z Polską, że w Europie nazywany był polskim prosem. A dziś? Obecnie to gatunek, który prawie zupełnie przestał być uprawiany na świecie.
Sznury suszonej oskoruszy
Jeśli ktoś z czytelników zawita jesienią do któregoś ze śródziemnomorskich krajów, niech koniecznie przyjrzy się tamtejszym twardolistnym zaroślom, na które botanicy mówią makia (po francusku – maquis, a po włosku – macchia). Można w nich znaleźć trzy mało znane w Polsce jadalne rośliny o wyśmienitym smaku.
Już z daleka pośród makii dostrzeżemy czerwone owoce chruściny jagodnej (Arbutus unedo), inaczej drzewa poziomkowego, które wyglądają jak małe jaskrawe pomponiki. Mają przyjemny smak, zbliżony do poziomek. Dawniej pędzono z nich bimber, teraz zazwyczaj spożywa się je na surowo lub robi z nich dżemy. Warto też pozbierać owoce mirtu (Myrtus communis), niewielkiego krzewu masowo występującego nad Morzem Śródziemnym. Smakiem, wielkością i kolorem przypominają one borówkę czernicę (tzw. jagodę). Robi się z nich przepyszny likier. Owoce wystarczy zasypać cukrem, żeby puściły sok, a potem zalać rakiją (grappą). Trzeci gatunek nie występuje tak masowo, raczej są to pojedyncze drzewa w krajobrazie. To jarząb domowy (Sorbus domestica), w Chorwacji nazywany oskoruszą. Ma liście podobne do jarzębinowych (jedynie bardziej – biało – owłosione). Jego owoce w kształcie gruszek są żółtawo- czerwone. I podobnie jak gruszki ulęgałki muszą odleżeć, aby były słodkie, a nie cierpkie. Często przekrawa się je na pół i niza na sznurek. Takie sznury suszonej oskoruszy można na przykład napotkać na targach Hercegowiny.
Zjadacze tojadu
Często pytają mnie, czy dana roślina jest jadalna. Otóż odpowiedź zależy od wielu czynników. Jak długo i czy w ogóle ją ugotujemy. Czy odlejemy wodę. Jak dużo jej zjemy… Francuski XVIII-wieczny naukowiec Antoine Parmentier twierdził, że jadalna jest każda roślina, tylko musimy wiedzieć, jak ją przyrządzić. I wtedy będzie jadalna więcej niż raz… Na przykład w górach Qinling w Chinach spożywa się bulwy niezwykle trującego tojadu syczuańskiego (Aconitum carmichaelii). To roślina tak toksyczna na surowo, że jedna bulwa jest w stanie zabić wiele osób. Jednak po całym dniu gotowania można ją jeść jak ziemniaki.