
Dziś ludzkość drży przed ociepleniem klimatu o kilka stopni Celsjusza. Tymczasem wystarczy erupcja superwulkanu i średnia temperatura na Ziemi może spaść o kilkanaście stopni. Tak już się zdarzyło, ale wspomnienie o tym zginęło wraz z większością mieszkańców planety.
Strach przed wulkanami kołacze się gdzieś na obrzeżach zbiorowej pamięci gatunku homo sapiens. W odróżnieniu od głodu, wielkich epidemii, powodzi czy trzęsień ziemi ludzie nie stykali się z ich erupcjami nazbyt często, mimo to kataklizmy przez nie wywoływane od razu kojarzono z końcem świata.
„I ujrzałem gwiazdę, która z nieba spadła na ziemię, i dano jej klucz od studni Czeluści. I otworzyła studnię Czeluści, a dym się uniósł ze studni jak dym z wielkiego pieca, i od dymu studni zaćmiło się słońce i powietrze” – zapisano w Apokalipsie św. Jana, traktującej wybuch wulkanu jako jedną z plag, które wygubią ludzkość u końca dziejów. Znamienne, że wnioski płynące z przeszłości wskazują, iż w tym akurat miejscu biblijna przepowiednia może któregoś dnia okazać się nadzwyczaj prorocza.
Morderczy Toba…
Przedsmak apokalipsy przyniosła naszemu światu około 73 tys. lat temu erupcja na Sumatrze superwulkanu Toba (wcześniej przez kilka milionów lat Ziemia nie doświadczyła potężniejszego wybuchu). Wyglądało to najprawdopodobniej tak: najpierw słup ognia, dymu, głazów i popiołu wystrzelił w górę na wysokość ponad 50 km, sięgając poza ziemską stratosferę. Okoliczne lądy drżały w posadach, a huk eksplozji dotarł zapewne w rejon odległej o 5000 km Zatoki Perskiej. Zaraz za nim nadciągnęła śmierć. Niosły ją pędzące z szybkością 400 km/h wulkaniczne gazy. Nie dość, że toksyczne, to dodatkowo rozgrzane do temperatury 800°C.
Na dłuższą metę jeszcze