Zaułki zaufania Zaułki zaufania
i
Cytadela w centrum starego miasta została zniszczona w 2010 r. i ponownie otwarta dla zwiedzających w 2018 r., zdjęcie z przełomu XIX/zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Zaułki zaufania

Paulina Wilk
Czyta się 13 minut

Aleppo było misternym gobelinem utkanym z gwaru, tłumu, chłodnych podwórek, świątyń i łaźni, historii i teraźniejszości. Wspólnotą. Kilka lat temu jego stragany zmieniły się w okopy, a ogrody – w cmentarzyska, ale w jednym z najdłużej zamieszkiwanych miejsc świata nadzieja nie umiera nigdy.

Samo południe, żar leje się z nieba. Wysiadamy z autobusu na spuchniętych nogach. Za nami tygodniowa przeprawa lądowa z Polski przez Ukrainę, Rumunię, Bułgarię i Turcję aż do granicy z Syrią, gdzie na posterunku – pod świdrującym wzrokiem patrzących na nas z portretów Hafiza al-Asada i jego syna Baszara – spędzamy długie godziny w oczekiwaniu na stempel wjazdowy. Jest lato 2001 r., Asad ojciec umarł rok wcześ­niej, władzę przejął jego syn. Mało z tego rozumiemy, chyba tylko tyle, że właśnie wjeżdżamy do kraju, w którym połowa stron internetowych jest niedostępna, a każdy kelner może być agentem reżimu.

Aleppo wita nas zgiełkiem i kurzem. Za to jego mieszkańcy dają popis życzliwości. Sprzedawcy słodkiej kawy, samozwańczy przewodnicy oraz kierowcy są gościnni i zaciekawieni. Szczelnie oblepiają pytaniami, ofertami, zaproszeniami do rozmówek francuskich – tak się cieszą, że będzie z kim pokonwersować w języku, którego uczyli się w państwowych szkołach, a rzadko mają okazję go użyć. Nie, nie chodzi o pieniądze. W Syrii – w tym momencie jestem tego pewna – wita nas radość ze spotkania z przybyszami, choć przecież nie przedstawiamy sobą niczego obiecującego. Ot, trzy studentki i jeden trochę starszy wysoki, rudy chłopak.

Na okrągło

Nocujemy na dachu hoteliku gdzieś w sercu starego miasta, tak jest najtaniej. Do późna gramy z Syryjczykami w tryktraka i palimy nargile; w dole bez ustanku szemrze miasto, zapracowane i zajęte o każdej porze. Drzemiemy płytko, co rusz rozbudzani hałasem sklepowych rolet (jedni biznesy zamykają, inni otwierają), śmiechem z kawiarenek, rykiem silników i pokrzykiwaniami mężczyzn rozładowujących po ciemku ciężarówki z oponami. Aleppo naprawdę nigdy nie zasypia. Żeby zaopatrzyć jego bazary, wyekspediować paki z pszenicą i owsem, przyjąć przyprawy, wysłać tkaniny, owoce i warzywa, trzeba pracować na okrągło. Nawet u progu nowego tysiąclecia miasto trzymane od dekad w autorytarnym uścisku, który odcinał je od świata i kosmopolitycznej przeszłości, pozostaje wierne swojemu dziedzictwu. Aleppo żyje, dopóki handluje, dyskutuje i zachwyca się poezją.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Budzimy się o wschodzie słońca: ognista kula wyskakuje nad horyzont, od razu parząc i rażąc. Szukamy ulgi od upału w załomach murów z piaskowca, na zacienionych dziedzińcach, w 300-letnich bramach i na straganach bezkresnych suków, czyli skrytych pod kamiennymi sklepieniami bazarów. Aleppo jest miastem sekretnych alejek, zadaszonych przesmyków i mamroczących fontann, nie od razu czytelnym dla nas pomieszaniem prywatnego z publicznym. Wspólnymi dla wszystkich alejkami docieramy nagle na prywatne, rodzinne podwórka i w ślepe zaułki. Nikt nas z nich nie wypędza, naszemu zakłopotaniu odpowiadają uśmiechy, zaproszenia na herbatę i rozmowę. Nigdzie indziej nie zobaczę architektury tak silnie przenikniętej zaufaniem, tak łączącej.

Poza starożytnymi murami miasto było już całkiem inne – Corbusierowskie. Wzdłuż szerokich ulic wyrosły wysokie bloki tworzące młode dzielnice mieszkalne. Były one odpowiedzią na przyrost demograficzny w XX w., kiedy to fabryki i zakłady rzemieślnicze przyciągały ludzi ze wsi (liczba mieszkańców Aleppo wzros­ła z 300 tys. na początku stulecia do około 2,3 mln w 2005 r.). W przeciwieństwie do tradycyjnej arabskiej zabudowy i mającej z nią związek sieci wyjątkowych relacji międzyludzkich blokowiska były w tym tkanym przez wieki mieście sposobem na dzielenie mieszkańców, siekanie ich zawiłych więzi. Po wybuchu wojny domowej w 2011 r. odezwali się syryjscy architekci, którzy takie budownictwo obarczali częś­cią odpowiedzialności za społeczne podziały i ich krwawe konsekwencje.

Według UNESCO Aleppo może być najstarszym na Ziemi, nieprzerwanie zamieszkiwanym miastem – liczy ponad 4 tys. lat. Przez ten czas niszczyły je wojny, trzęsienia ziemi i pożary, ale historycy mówią, że ma wyjątkowy gen przetrwania i adaptacji. Dla badaczy wielkiego fresku dziejów trwająca do teraz wojna domowa w Syrii i potworne ciosy, jakie zadała ona tej wspaniałej metropolii, są po prostu jeszcze jednym burzliwym epizodem w jej nieprzerwanym trwaniu. Kolejną tragedią, z której Aleppo się podźwignie.

Stare miasto w Aleppo wpisane zostało w 1986 r. na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO/zdjęcie: Tibor Bognar/Getty Images
Stare miasto w Aleppo wpisane zostało w 1986 r. na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO/zdjęcie: Tibor Bognar/Getty Images

Rzym zbudował, islam zmienił

Pierwsze wzmianki o jego istnieniu znajdują się w dokumentach egipskich, datowanych na XX w. przed Chrystusem. Aleppo rozkwitło w XVIII stuleciu p.n.e. – do jego atutów należało położenie nad rzeką Kuwajk i żyzne gleby, jak również to, że właśnie w tym miejscu wypadała mniej więcej połowa drogi między Morzem Śródziemnym a brzegami Eufratu. W epoce hellenistycznej syryjskie miasto stanowiło ważny przystanek na szlakach handlowych prowadzących z Azji do Europy. To Grekom, a potem Rzymianom, którzy włączyli je do swojego imperium, zawdzięcza swą niepowtarzalną architekturę. Starożytni władcy europejscy stworzyli mury obronne z ośmioma bramami oraz sieć prostopadłych ulic do dziś stanowiącą trzon Aleppo. Na centralnie umiejscowionym wzgórzu od III w. p.n.e. istniała świątynia Hadada – boga burz. Rzymianie wytyczyli prowadzącą przez środek miasta szeroką arterię, a przy niej wznieśli okazałą świątynię Jupiterowi. Na ten klarowny plan kolejni władcy nanosili swoje korekty. Od VII w. w mieście panowali muzułmanie – tak zaczął się wielowiekowy okres sporów, walk i rywalizacji różnych dynastii, w tym Fatymidów i Seldżuków, a także europejskich krzyżowców.

Muzułmańska architektura i styl życia poszatkowały przejrzysty układ rzymskich ulic i zmieniły go w labirynty wąs­kich alejek o niewysokiej zabudowie. Po obu stronach głównej osi komunikacyjnej miasta zaczęły rozrastać się zadaszone bazary – suki – na nich tysiące sklepów, a wszystko to zostało połączone ze sobą okazałymi bramami. Suki specjalizowały się w sprzedaży konkretnych towarów: od orzeszków pistacjowych przez mięso po mydło oliwkowe. W kolejnych stuleciach utworzą jedną z najbardziej wyrafinowanych miejskich tkanek i największe znane ludzkości kryte targowisko. Jeśli tę drobiazgową architektoniczną wyszywankę można z czymś porównywać, to tylko ze starożytnym Damaszkiem, Konstantynopolem albo Rzymem. Najstarsza część Aleppo w 1986 r. została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na skutek wojny toczącej się w mieście w latach 2012–2016 pomiędzy oddziałami rebeliantów przeciwnych reżimowi Baszara al-Asada oraz wierną mu armią aż dwie trzecie tych zabudowań uległo poważym zniszczeniom. A reszta przestała istnieć.

Cytadela w centrum starego miasta, akwaforta z początku XIX w./zdjęcie: domena publiczna
Cytadela w centrum starego miasta, akwaforta z początku XIX w./zdjęcie: domena publiczna
Cytadela w centrum starego miasta została zniszczona w 2010 r. i ponownie otwarta dla zwiedzających w 2018 r., zdjęcie z przełomu XIX/zdjęcie: domena publiczna
Cytadela w centrum starego miasta została zniszczona w 2010 r. i ponownie otwarta dla zwiedzających w 2018 r., zdjęcie z przełomu XIX/zdjęcie: domena publiczna

Ideał w proch się obrócił

W XII w. na centralnym wzgórzu miasta, wchłaniając świątynię boga burz, wyrosła cytadela – twierdza z piaskowca, przykład muzułmańskiej architektury obronnej. Zachowała się w dobrym stanie do współczes­ności. To imponująca, wręcz zapierająca dech atrakcja; w 2001 r. wspinam się przez most ponad wyschniętą fosą i szerokim kamiennym wzniesieniem docieram do bramy, nad którą wyrzeźbiono mające odstraszać wrogów węże. Wewnątrz, za murami znajduje się miasto w mieście, gdzie pod rządami różnych władców żyli dawniej rzemieślnicy, artyści, wojsko i służba. Nie pamiętam już dzisiaj szczegółów – tylko tyle, że twierdza była pełna rodzin i zwiedzających, jak publiczny plac, na którym miło jest wspólnie spędzić nawet cały dzień. I że od patrzenia na miasto w dole aż kręciło mi się w głowie: Aleppo ciągnęło się bez końca, jak patchwork z maleńkich skrawków w kolorze piasku, niknących gdzieś w pyle pustyni, na którą wyruszyliśmy później poobijanym mercedesem. Jego kierowca przez całą drogę w jednej dłoni będzie trzymał tlącego się papierosa, w drugiej – szklaneczkę z herbatą.

Okalające cytadelę stare miasto, pełne ruchu, detali i dźwięków, stanowiło aż do wybuchu wojny kwintesencję dobrego współżycia. O takim miejscu – mieście wąs­kich ulic, bliskich więzi, usług dostępnych w odległości spaceru, przestrzeni wspólnego trwania i wymiany, a także dzielenia się zasobami – piszą i marzą dziś urbaniści. Nic nowego pod słońcem. Mistrzami budowania, które łączy i sprzyja spotkaniom, okazali się muzułmanie. W średniowieczu świątynię Jupitera zastąpił w Aleppo wybudowany przez władców z dynastii Umajjadów Wielki Meczet, z wysokim na 45 m kwadratowym minaretem. Wielokrotnie przebudowywany, powstawał od V do XI stulecia i stanowił unikatowy przykład arabskiej sztuki oraz rzemiosła Aleppo, jak również wielowarstwowej historii miasta. Wewnątrz wieży znajdowała się spiralna klatka schodowa z kamienia, ściany pokryto rzeźbieniami – im wyżej, tym bardziej wyszukanymi. Inskrypcje wskazywały na kolejnych władców i mecenasów, od Seldżuków po Mameluków. Minaret został całkowicie zniszczony w kwietniu 2013 r., gdy w mieście od niemal roku trwały walki. Obie strony konfliktu wzajemnie winiły się za zrujnowanie zabytku.

Ruiny Meczetu Umajjadów, który został zniszczony w 2013 r./zdjęcie: AFP/East News
Ruiny Meczetu Umajjadów, który został zniszczony w 2013 r./zdjęcie: AFP/East News

Ogromnym uszkodzeniom uległy też inne części zabudowań Wielkiego Meczetu, który wciąż mam w pamięci jako zalany słońcem dziedziniec z wzorzystą posadzką, otoczony arkadami o stożkowatych sklepieniach. Pamiętam siebie: siedzę, oparta o kolumnę, ignorując pot ściekający po głowie. Mam na sobie czarny nikab, ciasno zapięty pod brodą przez jedną z kobiet przy wejściu. Jesteśmy tu od kilku godzin, zachwyceni pięknem i harmonią tej budowli, oczarowani łagodnością współistnienia, które umożliwia. Pamiętam to uczucie, że mogłabym tu zostać na zawsze. Ludzie przychodzą, by się modlić, ale to modlitwa typowa dla muzułmanów: polega na spędzaniu czasu w domu Al­laha, na rozsiadaniu się, rozmawianiu, leniwym śledzeniu wzrokiem biegających po kamieniach dziecięcych stóp, na nieśpiesznym sięganiu łyżeczką do naczynia z aromatycznym ryżem, na przysypianiu. Na byciu. Meczety Umajjadów w Aleppo i Damaszku od stuleci stanowiły ideał świątyń dla całego islamskiego świata. Odwiedzę później wiele z nich i przekonam się, że te tutaj pozostały wzorem niedościgłym.

Muzułmańska codzienność oraz położenie Aleppo w kluczowym punkcie jedwabnych szlaków (ich odnóg lądowych i morskich) pozwalało miastu rozkwitać. Gdy w XVI w. stało się częścią imperium osmańskiego, rozpoczęła się jego 300-letnia prosperity – było trzecim, po Konstantynopolu i Kairze, najważniejszym miastem olbrzymiego państwa obejmującego w szczytowym okresie swej potęgi Bliski Wchód, północ Afryki i południowo-wschodnią Europę. Do Aleppo ciągnęli pielgrzymi w drodze do Mekki i handlarze – stało się ono miejscem spotkań, centralą wymiany towarów oraz ich produkcji. Na obrzeżach budowano manufaktury, w śródmieściu – kolejne suki, ale też karawanseraje będące połączeniem hotelu, magazynu i biura handlowego. Stanowiły one rozległe kompleksy, zwykle mające duży dziedziniec, warsztat, skład, miejsca noclegowe i jadalnie. To w nich od XV w. mieściły się konsulaty potęg handlowych ówczesnego świata: Wenecji, Anglii, Francji­ i Holandii. Każde z tych państw podpisało tzw. akty kapitulacji – dokumenty dające ich przedstawicielom liczne przywileje: gwarancje ochrony interesów handlowych, miejsce zamieszkania, ulgi podatkowe i zwolnienia od reguł prawa islamskiego w sferze obyczajowej. Karawanseraje były jednocześnie odseparowane zamykanymi na noc bramami i połączone antresolami z innymi gęstymi zabudowaniami miasta. Podobnie chroniono i łączono różne części suków. Bramy można było zamykać, by zabezpieczać cenne towary, ale za dnia stawały się centrami wymiany, szeroko otwartymi na wszelkie interesy i poglądy.

Hammamie, otwórz się!

Miasto oraz jego zabudowa zapewniały i kontakty, i poczucie bezpieczeństwa. Wielką rolę odegrały w tym budynki, a także przestrzenie typowe dla islamu. Kluczową triadę: hammam–meczet–suk otwierała miejska łaźnia. Dopiero po ablucjach muzułmanin mógł odprawić modlitwę w meczecie i wkroczyć w świat sprawunków na suku. Hammamy odgrywały – jak moglibyśmy dziś powiedzieć – rolę holistycznych centrów well-beingu, miały za zadanie utrzymywać ciało, jak również umysł w zdrowiu oraz higienie. Kąpiele w gorącej parze czy lanej naprzemiennie ciepłej i zimnej wodzie usuwały toksyny, odprężały i oczyszczały, dlatego hammam nazywano cichym doktorem. Łaźnie były równomiernie rozsiane po Aleppo, często mieściły się pod ziemią. Wejścia miały niepozorne, za to wnętrza – okazałe. Najważniejszą funkcję pełniła przebieralnia: była salonem, skrzyżowaniem dróg i placem. Dla kobiet długo pozostawała jedynym adresem swobodnych interakcji i rozrywki. Dni oraz godziny pracy hammamów dzielono między kobiety i mężczyzn, chociaż były też łaźnie tak rozległe, że miały osobne pomieszczenia dla obu płci.

Latem 2001 r. w mieście działa jeszcze kilkanaście z nich. Sam środek dnia, pora kobiet. Idziemy do hammamu Yalbugha, niedaleko cytadeli. Zbudowany w połowie XIV w. w czasie rządów mameluków uchodzi za najpiękniejszy w Syrii. W okazałej przebieralni z wielkimi oknami pod ­masywnym sklepieniem, z wykuszami i kameralnymi izbami zapewniającymi prywatność łazienna pomaga mi rozebrać się do naga, owija szorstkim bawełnianym ręcznikiem i zaprasza do wypełnionego parą korytarza. Kamienne pomieszczenie rozjaśniają tylko wąskie snopy wpadające przez świetliki w kopułach. Za łukowymi drzwiami widzę kolejne sale, a w nich rzeźbione w kamieniu umywalki, przez które obficie przelewa się woda. Pod ścianami pokładają się dziewczyny. Młodziutkie, w kostiumach kąpielowych. Łazienna, starsza już kobieta o obfitym biuście i w wilgotnej halce, każe mi się położyć na podłodze i czekać w obłokach pary. Co jakiś czas przerywa plotki z koleżanką, by pomacać moją skórę. Wreszcie szorstką myjką zaczyna zdzierać warstwy obumarłych komórek, kurz i zmęczenie. Przewraca mnie z boku na bok i trze. Nie pieści się, to boli. Bezwolna słucham szumu wody i obserwuję wędrujące wzdłuż kamiennych ścian karaluchy. Wszystko lśni, one też. Rozgrzana gorącą wodą laną na ramiona z metalowych mis, brutalnie ostudzona porcjami tej lodowatej, a na koniec ponownie otulona bawełną, wreszcie ląduję w przebieralni z przyjaciółkami. Łazienne podają herbatę, papierosy, orzeszki i zostawiają nas na plotki w wykuszu. Obserwuję piękne Syryjki, które spędzają w hammamie dobre pół dnia. A gdy już wypiją herbatę oraz włożą opięte dżinsy i seksowne topy, poświęcają mnóstwo czasu na makijaż powiek, rzęs i ust. Dopiero wtedy zakrywają się całe czarnymi abajami, zostawiając dla świata tylko twarze o wielkich, hipnotyzujących oczach. Przestają chichotać, płacą łaziennym sowity bakszysz i wychodzą – znów milczące, niedostępne.

Instytucja hammamu zaczęła tracić znaczenie, gdy powszechne stały się łazienki prywatne. W połowie XX w. w Aleppo wciąż jednak istniało 60 czynnych łaźni. Ta, w której byłam, została w 2013 r. zniszczona. Jej renowacją zajmuje się Aga Khan Trust for Culture – organizacja utworzona przez szyickiego imama z książęcego rodu. Ona też kieruje odbudową niedużych fragmentów bazarów, m.in. suku Al-Saqatiya, pierwotnie zajmowanego przez rzeźników. Udało się zrekonstruować 100 m bazarowej alei, co zajęło osiem miesięcy i pochłonęło 400 tys. dolarów. Według rozmaitych szacunków na odrestaurowanie Aleppo potrzeba dziesiątków miliardów dolarów. Tych pieniędzy nie ma nikt – z pewnością nie syryjski rząd. Reżim Asada nadal walczy z rebeliantami, choć już z dala od Aleppo. Kraj jest objęty międzynarodowymi sankcjami, Zachód nie powierzy mu środków nawet w szlachetnym celu. Dlatego realizowane za pieniądze muzułmańskich fundacji małe projekty odbudowy to jedyne światełka w długim tunelu.

Wnętrze Synagogi Centralnej, która obecnie również znajduje się w stanie ruiny/zdjęcie: Ernst Herzfeld, 1908 r.; domena publiczna
Wnętrze Synagogi Centralnej, która obecnie również znajduje się w stanie ruiny/zdjęcie: Ernst Herzfeld, 1908 r.; domena publiczna

Po bombach… bakłażany

Na początku stulecia ludzie w Aleppo mają czas. Rozmowa jest dla nich cenniejsza od pieniędzy. Każda nasza wędrówka przez upalne miasto przyciąga kordon towarzyszy. Proszą o jakąś pamiątkę z Polski, indagują o ojców, religię. Podobne pytania zadają sprzedawcy biżuterii na suku Al-Madina, ciągnącym się przez 13 km. Podoba mi się ciężki srebrny naszyjnik z turkusami. Ale żaden ze sprzedawców, choć traktują całą naszą czwórkę z galanterią (chłopcy sklepowi natychmiast podsuwają taborety i wyczarowują szklaneczki z mocną herbatą), ani myśli zwracać się do mnie czy choćby na mnie patrzeć. Wszystkie komunikaty kierowane są do mojego rudego przyjaciela. Po wymianie uprzejmości, zapytań o zdrowie rodzin, powód naszej wizyty i dalsze plany zaczynają się równie nieśpieszne negocjacje. Gdy już banknoty zmieniają właściciela, a naszyjnik jest zapakowany, główny sprzedawca gratuluje mojemu towarzyszowi trzech pięknych żon. Po czym pozwala sobie na żart: „Ale wiesz, przyjacielu, że mieć trzy żony to żaden problem. Prawdziwym problemem są trzy teściowe!”. Rozstajemy się wśród śmiechów i pobrzękiwania pustych szklanek. Naszyjnik mam do dziś.

Podczas wojny suki starego Aleppo i zabytkowa część miasta stały się bastionem rebeliantów oraz najbardziej wytrwałych lub niezdolnych do ucieczki cywilów. Szacowano, że utknęło tam ćwierć miliona ludzi. Od 2015 r., z militarnym wsparciem Rosji, stare miasto co dzień było ostrzeliwane z użyciem bomb baryłkowych, wypełnionych odłamkami metalu, a także bomb kasetowych, uwalniających wiele – nawet kilkaset – mniejszych ładunków. Celowo niszczono szkoły, szpitale, węzły energetyczne. Ostatni rok egzystencji w oblężeniu oznaczał brak jedzenia, prądu, wody, leków. W kolejce po chleb, kilkaset razy droższy niż przed wojną, ostatni cywile czekali wiele dni, ryzykując, że zginą podczas nalotu. Łączną liczbę ofiar śmiertelnych w trakcie wojny w samym Aleppo szacuje się nawet na 300 tys. Gdy rząd Baszara al-Asada ogłaszał przejęcie pełnej kontroli nad miastem, historyczna dzielnica leżała w gruzach. Do jej zniszczenia przyczynili się również rebelianci, którzy przekuwali mury domów i ślepych zaułków, drążyli tunele pod sukami oraz karawanserajami, po czym wypełniali je ładunkami wybuchowymi i wysadzali, zabijając syryjskich wojskowych. Tak runęły m.in. okazały Carlton Hotel i główna komenda policji. Przez cztery lata walki toczyły się na zacisznych niegdyś podwórzach z fontannami, na dziedzińcach dawniej pełnych zieleni, w targowych alejach ogołoconych z pięknych przedmiotów. Wyrafinowana architektura stała się śmiertelnym labiryntem, w którym rozdzieleni niewysokim murem wrogowie przerzucali się obelgami i granatami, jak kiedyś sąsiedzi dowcipami i dobrym słowem.

Chociaż w wielu miejscach Syrii wciąż trwają walki, opiewany przez historyków gen przetrwania Aleppo znów daje o sobie znać. Powoli rozkwitają wysepki dawnej życzliwości. Na ulice wracają stragany z bakłażanami i kawiarenki. Syryjczycy siadają do rozmów i handlu. Nowe pokolenie kamieniarzy uczy się rzemiosła i wydobywa z rumowisk ocalałe bryły piaskowca, żeby odtworzyć z nich domy oraz aleje, którymi być może kiedyś ponownie zacznie krążyć zaufanie.

Czytaj również:

Tylko jedno słońce Tylko jedno słońce
i
Sofie Ribbing, „Rysujący chłopcy” (fragment), 1864 r., Göteborgs Konstmuseum/Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)
Opowieści

Tylko jedno słońce

Camille Bordas

Opowieść o śmierci, sztuce i dzieciach, które nie zawsze są takie, jak chcieliby ich rodzice.

To nie jest jedna z tych opowieści, w których rośliny, zwierzęta i ludzie umierają jedno po drugim w trakcie roku szkolnego, ale ponieważ zaczyna się podobnie, głupio byłoby tego nie odnotować, więc to zrobię. Właśnie to zrobiłem. Śmierć goniła śmierć. Najpierw, w czerwcu, umarł mój ojciec, potem szczeniak, którego moja była żona przygarnęła, by pocieszyć dzieci po stracie dziadka, a na koniec szkolny woźny Lane. Ta ostatnia śmierć wydarzyła się tuż po Halloween, w stołówce, podczas przerwy obiadowej, na oczach dzieci. Atak serca. Kilka tygodni później mój syn Ernest wrócił ze szkoły i powiedział mi, że ma nadzieję, że nie istnieje życie wieczne.

Czytaj dalej