Dziś kolor nadziei i ekologii, dawniej zarówno życia, jak i śmierci, flirtu oraz pecha. Zieleń ma liczne odcienie i wiele znaczeń.
O zieleni traktuje jedna z buddyjskich przypowieści. Pewnej nocy małemu chłopcu we śnie ukazuje się bóstwo, które mówi mu, że aby zyskać wszystko, czego mógłby kiedykolwiek zapragnąć, musi tylko zamknąć oczy i nie wyobrażać sobie barwy morskiej zieleni. Historia ta ma dwa możliwe zakończenia. W jednym chłopiec w końcu odnosi sukces i doświadcza oświecenia; w drugim ciągłe niepowodzenia tak go pochłaniają, że z czasem popada w obłęd i traci życie.
Dziś zieleń najczęściej łączymy z kojącymi obrazami terenów wiejskich i z „zielonym” – przyjaznym środowisku – nurtem polityki. Chociaż zdarza nam się zzielenieć z zazdrości, zasadniczo kolor ten kojarzy się ze spokojem, niekiedy odbierany jest wręcz jako luksusowy i stylowy. Art déco – trend dominujący w sztuce okresu międzywojennego – miał szczególną słabość do odcienia szmaragdowego; powrócił on do łask w nowym milenium, gdy Pantone ogłosił go kolorem roku 2013. Cztery lata później to zaszczytne miano przypadło innej, bardziej stonowanej, liściastej zieleni, nazywanej w języku angielskim greenery.
Pełna wigoru
Staroegipski hieroglif, którym zapisywano nazwę tego koloru, przypominał z wyglądu łodygę papirusu – rośliny, którą Egipcjanie darzyli dużym szacunkiem. W języku łacińskim rzeczownik oznaczający zieleń to viridis. Ma on wspólny rdzeń z wieloma innymi słowami związanymi ze wzrostem, a nawet z życiem jako takim: virere – „zielenić się” lub przenośnie „być pełnym wigoru”; vis – „siła”; virilis – „dojrzałość” itd. Wiele kultur kojarzy ten kolor pozytywnie, z ogrodami i wiosną. Dla muzułmanów, dla których „raj” jest niemal synonimem „ogrodu”, zieleń nabrała szczególnego znaczenia mniej więcej w XII wieku, choć już prorok Mahomet nazywał ją jednym ze swych dwóch – obok bieli – ulubionych kolorów. W Koranie mówi się, że szaty noszone w raju i rozstawione wśród drzew jedwabne sofy mają barwę liści. Z kolei w średniowiecznej poezji islamskiej niebiańską górę Qaf, niebo ponad nią i wody u jej podnóża przedstawia się w odcieniach zieleni. Dlatego też kolor ten obecny jest na flagach wielu krajów, w których dominują muzułmanie, w tym Iranu, Bangladeszu, Arabii Saudyjskiej i Pakistanu.
Na Zachodzie zieleń była szczególnie związana z dworskimi rytuałami wiosny. Na przykład 1 maja dworaków w wielu miejscach obowiązywał zwyczaj s’esmayer, czyli „umajenia się”, co w praktyce oznaczało noszenie liściastej korony lub girlandy albo innego widocznego elementu zielonej odzieży. Ci, którzy byli pris sans verd, to jest nie mieli na sobie żadnych zielonych dodatków, narażali się na głośne kpiny. Prawdopodobnie z powodu takich rytuałów, a także związanych z nimi nieuchronnie flirtów, które niekiedy mogły powodować kłopoty, zieleń stała się również synonimem młodości i młodzieńczego afektu. W języku angielskim przenośne znaczenie słowa green jako braku doświadczenia funkcjonowało już w średniowieczu. Minne, germańska bogini, która podobnie jak Kupidyn lubiła złośliwie strzelać do ludzi strzałami miłości, zwykle nosiła zieloną suknię, podobnie jak młode płodne kobiety – tak na przykład interpretuje się strój panny młodej na obrazie Jana van Eycka Portret małżonków Arnolfinich, namalowanym około roku 1445.
Mimo tych pozytywnych skojarzeń zieleń miała, przynajmniej na Zachodzie, pewien problem z wizerunkiem. Wynikało to częściowo z dawnych nieporozumień związanych z mieszaniem kolorów. Platon, starożytny grecki filozof urodzony w połowie V wieku p.n.e., uparcie twierdził, że πράσινος (prasinos) – ciemna zieleń w odcieniu zbliżonym do pora – powstaje przez zmieszanie dwóch barw: πύρρον (pyrron), koloru płomienia, i μέλας (mélās) – czerni. Demokryt, twórca atomistycznej teorii materii, uważał, że χλωρός (chlóros) – odcień bladozielony – to efekt połączenia czerwieni i bieli. Zielony, podobnie jak czerwony, był dla starożytnych jednym z kolorów pośrednich między białym a czarnym; na poziomie językowym czerwień i zieleń często wręcz ze sobą mylono: istniejące w średniowiecznej łacinie słowo sinople jeszcze w XV wieku mogło oznaczać oba. W 1195 roku przyszły papież Innocenty III w jednym ze swoich traktatów dokonał reinterpretacji roli zieleni w boskim porządku. Pisał, że należy ją „wybierać na święta i dni, w których ani biel, ani czerwień, ani czerń nie są odpowiednie, albowiem jest to kolor pośredni między tymi trzema barwami”. Teoretycznie orzeczenie to nadało zieleni na Zachodzie znacznie większą rangę, jednak praktycznie nadal występowała ona dość rzadko: w heraldyce jej obecność nigdy nie przekroczyła 5 procent. Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest długoletnie tabu dotyczące tworzenia zielonych barwników i pigmentów poprzez mieszanie błękitu z żółcienią. Nie chodziło tylko o utrzymujące się przez wieki błędne rozumienie natury barw – co poświadczają choćby wspomniane powyżej twierdzenia Platona – lecz także o głęboką i trudną dziś do zrozumienia niechęć do łączenia różnych substancji. Alchemicy, którzy rutynowo trudnili się mieszaniem ze sobą poszczególnych „elementów”, budzili nieufność. W sztuce średniowiecznej farby na obrazach kładziono zwykle, nie mieszając ich ze sobą, a artyści nie usiłowali ukazywać perspektywy poprzez cieniowanie. W przemyśle tekstylnym obowiązywały skomplikowane ograniczenia cechowe oraz istniał wysoki stopień specjalizacji: w wielu krajach farbiarzom zajmującym się barwnikami niebieskimi i czarnymi nie wolno było używać w pracy czerwonych i żółtych substancji barwiących. Przyłapanie rzemieślnika na farbowaniu tkanin na zielono poprzez zanurzenie ich najpierw w barwniku błękitnym uzyskanym z urzetu, a następnie w żółtym, pochodzącym z rezedy, mogło gdzieniegdzie mieć dla niego poważne reperkusje, włącznie z wysokimi grzywnami i wygnaniem. Pewne rośliny – takie jak naparstnica i pokrzywa – dawały wprawdzie zielony barwnik bez potrzeby mieszania ze sobą różnych składników, lecz otrzymywany z nich odcień nie był tym bogatym, nasyconym kolorem, który chcieli kupować wpływowi ludzie o dobrym smaku. O skutkach tego stanu rzeczy świadczy choćby zdawkowy komentarz uczonego Henriego Estienne’a z 1566 roku: „We Francji jeśli widzi się dobrze urodzonego człowieka w zielonym stroju, można sądzić, że postradał on zmysły”.
Cud mieszanki
Artyści mieli do czynienia z zielonymi pigmentami marnej jakości. Niderlandzki artysta Samuel van Hoogstraten napisał w latach siedemdziesiątych XVI wieku: „Chciałbym, abyśmy dysponowali zielonym pigmentem tak dobrym jak czerwony lub żółty. Terre verte jest zbyt słaba, zieleń hiszpańska zbyt surowa, a popiół [verditer] nie dość trwały”.
Od wczesnego renesansu, kiedy tabu związane z mieszaniem zaczęło zanikać, aż do końca XVIII wieku, kiedy to szwedzki chemik Carl Wilhelm Scheele odkrył nowe zielenie na bazie miedzi, artyści, chcąc używać zielonych farb, musieli sami tworzyć własne mieszanki.
Nie było to łatwe zadanie. Grynszpan miał skłonność do wchodzenia w reakcje z innymi pigmentami, a nawet samoistnie czerniał, a terre verte była blada i mało świetlista. Szesnastowieczny malarz Paolo Veronese, który przez większość swojej kariery pracował w Wenecji i był, podobnie jak Tycjan, niezwykle zdolnym i zaradnym kolorystą, słynął z tego, że potrafił wydobyć z opornych pigmentów jasne, zielonkawe barwy. Jego metoda polegała na zastosowaniu precyzyjnej mieszanki trzech różnych pigmentów w dwóch warstwach i zabezpieczeniu zielonych obszarów warstwami werniksu, by nie mogły ze sobą wchodzić w reakcje. Jednak nawet jemu zdarzały się niekiedy wpadki z zielenią. Jeszcze w XIX wieku artyści mieli problemy z uzyskaniem niezawodnej zielonej barwy. Na przykład trawa na pierwszym planie obrazu Georges’a Seurata Niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte wydaje się w wielu miejscach uschnięta z powodu słabych pigmentów. Obraz ten, jeden z najbardziej znanych przykładów techniki pointylistycznej i dzieło, które zapoczątkowało ruch neoimpresjonistyczny, powstał w połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku, co pokazuje, jak jeszcze niedawno malarze zmagali się ze swoimi materiałami. Zapewne szczególne trudności, jakie rzemieślnicy i konsumenci mieli z zielenią, przyczyniły się do powstania symbolicznego połączenia tego koloru z kapryśnością, trucizną, a nawet złem. Skojarzenie z trucizną miało przynajmniej pewne uzasadnienie, gdy w XIX wieku opracowano nowe pigmenty na bazie arseninu miedzi, które szybko zyskały popularność. Zieleń Scheelego i jej bliska kuzynka – nosząca różne nazwy: zieleń Veronesa, zieleń szmaragdowa, zieleń schweinfurcka i zieleń brunszwicka – były odpowiedzialne za wiele zgonów, ponieważ niczego niepodejrzewający klienci stosowali je do malowania domów, przyodziewania potomstwa i pakowania wypieków, nieświadomi, że nowy, ekscytujący odcień zawiera śmiertelne dawki arszeniku. Pozostałe zarzuty stawiane zielonemu były jednak wynikiem błahych uprzedzeń. Na Zachodzie od XII wieku zieleń zaczęto wizualnie kojarzyć z diabłem i demonicznymi stworzeniami, prawdopodobnie wskutek wypraw krzyżowych i narastającego antagonizmu między chrześcijanami i muzułmanami, dla których kolor ten był święty. W czasach Szekspira uważano, że zielone kostiumy przynoszą pecha na scenie, a przekonanie to utrzymywało się aż do XIX wieku. Na przykład w 1847 roku pewien francuski dramaturg zagroził, że wycofa swoje dzieło z Comédie-Française, gdy jedna z aktorek odmówiła założenia zielonej sukni, przeznaczonej przez niego dla postaci, którą miała grać. Być może ostatnie słowo na temat irracjonalnej niechęci do tego koloru powinno należeć do Kandinskiego, który w swojej książce O duchowości w sztuce pisał: „zieleń jest jak tłusta, zdrowa, bez ruchu leżąca krowa, która może już tylko przeżuwać, wybałuszając tępe gały na świat”.
Fragment książki Kassii St Clair Sekrety kolorów, wyd. Buchmann, Warszawa 2022. Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.