Ziemie ciągłej zmiany
i
"Świat Schedela", Nina Torr, 2014 r.
Marzenia o lepszym świecie

Ziemie ciągłej zmiany

Richard Dowden
Czyta się 17 minut

Afryka wymyka się jednoznacznym określeniom. To kontynent wojen i wielkich procesów pojednania. Biedy i szczodrości. Bolesnej przeszłości, ale nade wszystko wiary w przyszłość.

Niewiele osób jeździ do Afryki. Ma ona złą sławę: ubóstwo, choroby, wojna. Ale gdy turyści w końcu tam docierają, najczęściej są zaskoczeni powitaniem, raczej oczarowani niż przestraszeni. Tutaj gości przyjmuje się z otwartymi ramionami i otacza opieką. Większość Afrykanów okazuje się przyjazna, łagodna i niezwykle uprzejma. Ich hojność skłania do pokory. Mieszkańcy tego kontynentu mają pod dostatkiem tego, co nazywamy umiejętnościami społecznymi, chociaż nie sposób się ich nauczyć. W Afryce ludzie nie uśmiechają się na zawołanie. Spotykają się, witają i rozmawiają, patrzą prosto w oczy i współodczuwają, trzymają się za ręce i przytulają, dzielą się i przyjmują dary bez nerwowego skrępowania. Wszystkie te rzeczy są tam naturalne niczym muzyka.

Turystów z Zachodu, którzy przyjeżdżają do Afryki po raz pierwszy, zawsze zachwycają jej piękno i wielkość – tutaj nawet niebo wydaje się wyższe. Zazwyczaj też czują, że znienacka stają się bardziej otwarci. Są mniej powściągliwi, energiczniejsi, czują się w większym stopniu sobą; zaczynają rozumieć, dlaczego dotychczas nie cieszyli się pełnią życia. W Afryce podstawy istnienia – światło, ziemia, woda, pożywienie, narodziny, bliscy, miłość, choroba, śmierć – są bardziej odczuwalne oraz intensywne. Przyjezdni nagle odkrywają, o co w życiu chodzi. W dużym uogólnieniu: dostatek i ciągły pośpiech sprawiły, że zapomnieliśmy o wartoś­ciach, które pozostały dla Afrykanów ważne.

Wiara w moc duchów

Pod powierzchnią słabych struktur państw afrykańskich kryją się stare kultury, społeczności i wspólnoty połączone poczuciem głębokiej duchowej mocy. Nie chodzi o resztki zabobonów, ostatki wierzeń ani lęk wynikający z ubóstwa i braku bezpieczeństwa. Świat duchowy – w wydaniu muzułmańskim, chrześcijańskim czy tradycyjnym – stanowi oś wielu afrykańskich społeczeństw. Jego podstawą jest wiara w moc duchów, nad którymi potrafią zapanować różni spirytyści. Te przekonania częściowo tłumaczą brak politycznej i społecznej podmiotowości Afrykanów, ponieważ podważają one koncepcję odpowiedzialności osobis­tej i osłabiają więzi wspólnotowe. W najgorszym wypadku prowadzą do straszliwych zbrodni – choć nie na taką skalę jak masowe mordy, które stały się udziałem XX-wiecznej Europy za sprawą faszyzmu, komunizmu czy nacjonalizmu.

Wierzenia te dostarczają jednak silnych mechanizmów obronnych przeciw rozpaczy i poczuciu niemocy. Podczas afrykańskich wojen, epidemii i głodu spowodowanych przez człowieka spotykałem ludzi potrafiących godnie przetrwać w warunkach, w których większość z nas by się załamała. W Afryce nawet w najgorszych czasach nie słychać apokaliptycznych lamentów, które pobrzmiewają w niektórych zachodnich doniesieniach na temat tego regionu. Afryka zawsze ma nadzieję. Więcej jest niemocy tu, gdzie mieszkam – w londyńskiej dzielnicy High­bury – niż w całej Afryce razem wziętej.

Pchła większa od ps

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Ubuntu
i
rysunek: Mieczysław Wasilewski
Marzenia o lepszym świecie

Ubuntu

Sylwia Niemczyk

W afrykańskich kulturach ideę wspólnoty i przynależności traktuje się z większym szacunkiem niż gdziekolwiek indziej. To ona 30 lat temu umożliwiła pojednanie skłóconemu narodowi, a społecznościom na całym kontynencie niesie szansę na lepsze życie.

To był doskonały dzień na plażę: sobota, końcówka września, piękny początek wiosny. Co prawda niebo zasnuły chmury, ale i tak miło było usiąść na piasku czy potruch­tać wzdłuż oceanu. Jak potem podawały gazety, grupa zgromadzonych liczyła około półtora tysiąca osób. Wśród nich byli młodzi mężczyźni, starsze osoby, rodziny z małymi dziećmi – w większości czarnoskórzy. Sekcji biegaczy tempo nadawał krępy mężczyzna w białych spodniach i niebieskiej koszulce z napisem: Just call me arch (Mów mi arcy). Arcybiskup Desmond Tutu miał wtedy 58 lat i już po raz kolejny przewodniczył pokojowym protestom na plaży w Strandzie niedaleko Kapsztadu, na której od lat prawo do odpoczynku przysługiwało tylko białym. Jeszcze niedawno, podczas demonstracji w połowie sierpnia, wzywał czarnoskórych plażowiczów, aby zwinęli piknikowe koce i się rozeszli, nie narażali siebie i swoich bliskich na bicie batami przez policję i szczucie psami specjalnie wytresowanymi do atakowania ludzi. Teraz jednak, półtora miesiąca później, policjanci nie byli agresywni; niektórzy z nich, kończąc pracę po południu, unosili nawet rękę, pozdrawiając demonstrujących. Tamtej soboty, 30 września 1989 r., na plaży w Strandzie było tak, jak powinno być w takim miejscu: tłoczno, głośno, wesoło, różnorodnie.

Czytaj dalej