Zwierzęta na wojnie ludzi
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Zwierzęta na wojnie ludzi

Adam Węgłowski
Czyta się 5 minut

Kiedy w kwietniu 2019 r. Norwegowie wyłowili u swoich wybrzeży białuchę – morskiego ssaka z rodziny narwalowatych – wywołali nie lada sensację. Zwierzę miało bowiem na sobie dziwną uprząż, najprawdopodobniej przeznaczoną do umieszczenia kamery GoPro, na dodatek z… rosyjską etykietką. Było także wytrenowane: kiedy Norwegom wypadł do morza telefon, białucha błyskawicznie zanurkowała i bez trudu wyłowiła sprzęt.

Od razu pojawiły się podejrzenia, że zwierzę zostało wyszkolone przez Rosjan do zadań szpiegowskich, lecz zdezerterowało i wybrało wolność. Specjaliści jednak powątpiewali. Stwierdzili, że wedle ich wiedzy armia rosyjska raczej trenuje delfiny, a nie białuchy. I to w Sewastopolu na Krymie, a nie daleko na północy, koło Murmańska. Delfiny te zaś nie szkolą się w wyławianiu telefonów, lecz w likwidowaniu wrogich płetwonurków za pomocą harpunów umieszczonych na grzbietach. Ewentualnie w przytwierdzaniu min do obcych statków. Białucha mogła więc być agentem, jednakże nie morskim Bondem z licencją na zabijanie.

Słaba to pociecha, ponieważ tak czy inaczej zwierzęta były, są i będą wykorzystywane w wojnach ludzi. I jak widać, nie odgrywają na froncie tylko roli maskotek – jak słynny niedźwiedź Wojtek, weteran spod Monte Cassino, czy wcześniej Baśka Murmańska – towarzysząca polskim żołnierzom podczas walk z bolszewikami w Rosji.

Świnie przeciw słoniom

Najwięcej było wołów, koni, osłów, wielbłądów. Przez tysiące lat służyły ludziom jako zwierzęta juczne i środek transportu. Konie i wielbłądy miały też okazję przyjrzeć się wojnie z bardzo bliska, służąc w jednostkach jazdy. Zwykle oznaczało to lepsze traktowanie – przez kawalerzystów, którzy często zaprzyjaźniali się ze swoimi czworonożnymi podopiecznymi – aczkolwiek jednocześnie narażało na śmierć na polu bitwy. A i tak, w razie potrzeby, wszystkie te zwierzęta bez wyjątku były szlachtowane i zjadane przez wygłodniałe armie…

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ludzie nie byliby sobą, gdyby na tym poprzestali! Od starożytności wykorzystywali też na wojnie jadowite węże i insekty. Najczęściej wypełniając nimi garnki, którymi, niczym bombami, zarzucali potem szeregi wroga. Już kartagiński wódz Hannibal, postrach Rzymu, wpadł na taki upiorny pomysł.

On też wykorzystywał na polu bitwy słonie niczym czołgi. Nie był to jego autorski pomysł: wcześniej korzystali z tych gigantów Macedończycy oraz słynny król Epiru – Pyrrus. Starożytni opracowali nawet drastyczną zwierzęcą antybroń przeciw słoniom bojowym. Nie, nie chodzi o myszy, lecz o świnie. Polewano je smołą, podpalano i pędzono w stronę kroczących gigantów. Biedne świnie kwiczały ponoć tak przeraźliwie, że słonie wpadały w panikę i trudno było nad nimi zapanować. Ludzie najwyraźniej znosili to bez trudu…

Nosiciele ognia

Nie mniej okrutne pomysły miał wódz wikingów Harald Hardrada. Kiedy oblegał pewne miasto na Sycylii, polecił wyłapać ptaki, które wyleciały z tamtejszych gniazd. Następnie kazał przymocować im do szponów płonące szczapy drewna i puścić wolno. Nieszczęsne ptactwo wróciło do swoich gniazd za murami i od razu wznieciło tam pożar. Miasto padło.

Na podobny pomysł wpadli Amerykanie podczas drugiej wojny światowej. Postanowili zrzucić na japońskie miasta, mające głównie drewnianą zabudowę, stada nietoperzy z przymocowanymi bombami zapalającymi. Pomysłu nie zrealizowano, ponieważ w międzyczasie Amerykanie skonstruowali prawdziwą superbroń: bombę atomową.

Tymczasem Armia Czerwona podczas drugiej wojny światowej wyszkoliła kilkadziesiąt tysięcy psów. Większość miała pomagać w poszukiwaniu rannych i wykrywaniu min (jak filmowy Szarik z serialu Czterej pancerni i pies). Jednakże pewną ich liczbę postanowiono wykorzystać w charakterze… żywych bomb przeciw hitlerowskim czołgom. Pech chciał, że psiaki nie odróżniały maszyn niemieckich od radzieckich. Dopiero wtedy pomysł zarzucono.

Gołębie wojny

Psy okazały się więc lepsze w ratowaniu niż zabijaniu ludzi. Nie tylko one. Nawet „głupie” gęsi! Swoim gęganiem ostrzegły one w 390 r. p.n.e. Rzymian broniących się na wzgórzu kapitolińskim przed nocnym atakiem oblegających ich Gallów. Pytanie, czy to tylko nie legenda? Tak czy owak, gęsi traktowano w Rzymie specjalnie – jako zwierzęta poświęcone bogini Junonie. A w rocznicę oblężenia Kapitolu obnoszono po nim w lektyce właśnie dumną gęś.

Inne ptaki, kanarki, podczas pierwszej wojny światowej służyły do wykrywania w okopach trujących gazów. Podpatrzono to rozwiązanie w kopalniach. Kanarki padały już przy stężeniu trujących gazów nieszkodliwym jeszcze dla ludzi. Stały się więc żywymi detektorami.

Więcej szans na przeżycie miały wojskowe gołębie (pomimo czyhających na nie wrogich jastrzębi i sokołów). Podczas drugiej wojny światowej alianci na froncie zachodnim używali ich do przekazywania wiadomości w sytuacji, gdy zawiodło radio. Gołąb Wilhelm Orański uratował w ten sposób 2 tys. żołnierzy podczas bitwy pod Arnhem. Ptak imieniem G.I. Joe ocalił zaś przed bombardowaniem mieszkańców włoskiego miasteczka Calvi Risorta.

Tylko medale i pomniki

Aby uhonorować takie zwierzaki, Brytyjczycy ustanowili specjalny Medal Dickin. W latach 40. nagrodzono nim 54 zwierzęta, w tym aż 32 gołębie. Lecz dopiero w 2004 r. wzniesiono w Londynie, przy Hyde Parku, pomnik poświęcony zwierzętom na służbie: Animals in War Memorial. Może jednak z pewnym wstydem przyznajemy, że nie tylko sami się mordujemy, ale jeszcze wykorzystujemy do tego nieświadome swojej roli inne gatunki?

Wszyscy wolelibyśmy, aby bohaterami stawały się tylko takie zwierzęta, jak Balto. Czyli pies zaprzęgowy, który w 1925 r. – mimo mrozu, śniegu i wiatru – przeniósł szczepionkę na błonicę do alaskiego miasta Nome, ratując jego mieszkańców od śmierci. Dopóki jednak trwać będą wojny (a nic nie wskazuje na to, by miały się skończyć), zawsze pojawią się kolejne kanarki w okopach i delfiny z harpunami.

 

Czytaj również:

Te przeklęte koty
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Te przeklęte koty

Adam Węgłowski

Starożytni Egipcjanie uważali koty za zwierzęta płodne i odważne. To były cechy godne pozazdroszczenia. Szacunkiem darzono więc Bastet – boginię z kocią głową. Wszystkie Mruczki były rzecz jasna jej świętymi zwierzętami. Dbano o nie aż do przesady: sierściuchy mumifikowano, grzebano w grobowcach, jednym słowem – stanowiły lepszy sort zwierząt.

Tej opinii nie zepsuły kotom w Egipcie nawet wydarzenia z VI w. p.n.e., opisane potem w Podstępach wojennych przez Rzymianina Poliajnosa. Według niego w 525 r. p.n.e. król perski Kambyzes II pokonał armię egipską pod Peluzjum na Synaju, sprytnie wykorzystując właśnie atencję, jaką poddani faraona darzyli kociaki. Mianowicie na czele swych szeregów władca kazał postawić koty. Egipcjanie normalnie zasypaliby Persów gradem strzał, w tej sytuacji jednak bali się zranić ulubieńców bogini Bastet. A kiedy doszło do walki wręcz, nie mieli już szans i przegrali z perskimi najeźdźcami.

Czytaj dalej