Ahmed goli się przed lustrem, zapamiętale skrobiąc podbródek, chociaż w zasadzie nie ma z czego skrobać. Ahmed strofuje własną matkę, wypominając jej słabość do alkoholu i nienoszenie hidżabu, w obecności rezolutnej rówieśniczki momentalnie traci jednak rezon. Ahmed chowa w skarpetce nóż, ale zaraz niezdarnie kaleczy się w kostkę, wydając przy tym dziecięcy okrzyk „ała”.
Gdzieś w przepaści między chłopcem a mężczyzną, między tym, co straszne, a tym, co śmieszne, tętni konflikt nowego filmu braci Dardenne. Tym razem belgijscy twórcy zwracają swoją kamerę ku nastolatkowi, który rzuca gry wideo i bieganie z kumplami po podwórku, by oddać się religii. Jego codzienność to teraz lektura Koranu, regularne modlitwy i chłonięcie nauk zaprzyjaźnionego imama. Za pyzatą buźką i niezgrabnym ciałkiem czternastolatka kryje się zapalony radykał gotowy wypowiedzieć światu swój dżihad.
Dardenne’owie nie patrzą jednak na niego z góry, dają przestrzeń na zrozumienie swojego bohatera. Ahmed toczy w końcu burzliwą walkę z samym sobą, usiłuje odegrać spektakl męskości na instrumencie ciapowatej, dziecinnej powierzchowności. Imam jest dla niego wzorem, zastępstwem dla nieobecnego ojca, dyscyplina wiary zaś – podręcznikiem okiełznania chaosu dojrzewania. Drakoński rytm ciągłych ablucji i modlitw pozwala ukierunkować młodzieńcze popędy, przejąć kontrolę nad „brudem” życia, podzielić świat na dobrych i złych, wiernych i apostatów. A czy wzbranianie się przed pocałunkiem jest raczej aktem heroizmu czy zwykłym unikiem – to już inna sprawa.
Co ciekawe, Dardenne’ów nie interesuje sam mechanizm indoktrynacji. Twórcy oczywiście podrzucają kilka potencjalnych motywów życiowego zwrotu Ahmeda. Ale przedstawiają nam bohatera już nawróconego, gotowego do poparcia swoich przekonań czynami. Popełniwszy akt przemocy chłopiec trafia do zakładu poprawczego i to tutaj krystalizuje się prawdziwe dramaturgiczne pytanie filmu. Wiemy, w co wierzy Ahmed, wiemy, do czego jest zdolny – ale czy możliwe jest nawrócenie go ze ścieżki, na którą wstąpił? Po czym poznać, czy chłopiec przechodzi wewnętrzną przemianę czy jedynie markuje postęp? Jak odróżnić performans potulności od szczerej ewolucji, strategiczne dwójmyślenie od nieświadomego wyparcia?
„Ufam ci”, mówi do chłopca edukator z poprawczaka. Między koniecznością zaufania komuś a niemożnością całkowitej pewności co do jego intencji leży jednak bogaty potencjał ekranowego napięcia. O ironio: problem sprowadza się do wiary. I tu właśnie procentuje surowa, behawiorystyczna metoda Dardenne’ów. Reżyserzy wyrobili sobie nazwisko na surowym podążaniu z kamerą za kolejnymi protagonistami uwikłanymi w meandry życia. Cały numer metody polega na tym, że Dardenne’owie szukają tego, co między słowami, co nie da się uchwycić w obiektywie. Stąd mylne wrażenie inscenizacyjnej nudy czy „niedziania się”.
Mylne, bo już sam sposób patrzenia duetu tematyzuje problem filmu. Mylne, bo w widocznej na ekranie połaci życiowego banału liczy się precyzyjna selekcja wydarzeń, ciało bohatera reagujące z obiektywem, nienachalny humor czy dyskretny suspens. Wydaje się, że nie oglądamy niczego szczególnego, bo sensy nie są nam anonsowane, chłoniemy je niemalże mimochodem. Nic dziwnego, że „Młody Ahmed” został nagrodzony na tegorocznym festiwalu w Cannes akurat za reżyserię, bo ta jest tu faktycznie wirtuozerska: Dardenne’owie po mistrzowsku potrafią przekuć ciężarowe problemy w filmową bryzę, letni wietrzyk. Patrzymy, jak niepozorny chłopiec krząta się na ekranie, i nawet nie wiemy, kiedy zaczynamy dumać nad zagwozdkami współczesnych społeczeństw i istotą relacji międzyludzkich. Ważne sprawy.