O potrzebie otwartego mówienia o uczuciach, autentyczności i wewnętrznym przepracowywaniu problemów opowiadają Paulinie Małochleb autorki „Książki o miłości” – Olga Drenda i Małgorzata Halber.
Paulina Małochleb: Zarejestrowałyście jakiś zwrot w dyskursie, który pozwala na większą otwartość, mówienie bez ironii?
Olga Drenda: Muszę tu mówić z perspektywy nawróconej grzesznicy. Najpierw IRC, potem blogosfera – tam, gdzie trzeba było trzymać fason. Szybko się w tym odnalazłam, dlatego że źle czułam się w komunikacji na żywo, natomiast odkryłam, że jestem w stanie sprawnie działać na piśmie, przez wiele lat praktykowałam personę internetową. Taką, która posługuje się ironią i właściwie uprzedza ataki. Nie można było mówić dosłownie, tylko trzeba było abstrahować od siebie w dużym stopniu. To był pewien teatr, w którym przez dłuższy czas czułam się dobrze, również dlatego, że był on bardzo oddzielony od mojego życia „na żywo”. Odkrycie, że w Internecie można pisać szczerze, zrewolucjonizowało moje myślenie na temat tego, w jaki sposób można się komunikować. Chodziło o to najważniejsze odkrycie, że jeśli napisze się otwarcie, co się myśli i czuje, to nic strasznego się nie stanie.
W ciągu ostatnich kilku lat wyszło kilka książek o emocjach i śmierci, które ukrywają za czymś swoje emocje – za francuskim dyskursem o śmierci albo za rzeczami matki, które trzeba rozdysponować. U was nie ma żadnej metafory organizującej ten porządek emocjonalny.
Małgorzata Halber: Tak, starałam się to zaznaczyć w mojej części wstępu, który był wcześniej zatytułowany Mędrczynie – bardzo podobało mi się to słowo jako feminatyw. Miał pokazywać odmienność dyskursu kobiecego w eseju, który postanowiłyśmy