Piątego sierpnia we wtorek usiane gwiazdami niebo rozpostarło nad Witusiem swoje przestworza, ukazując wszystkie, nawet najbardziej skrywane tajemnice. Z tego nieba, jak z kartki, Wituś wyczytał, że jutro na obiad u matki będzie ogórkowa. Nie wahając się ani chwili, opuścił w pośpiechu ośrodek kolonijny „Bosman”, choć obóz kończył się dopiero za tydzień. I nie żeby mu było tam źle, bo było nawet miło, ale karmili tak okropnie, że rozpieszczony matczyną kuchnią Wituś cierpiał prawdziwe katusze. Ogórkowa przesądziła sprawę. Następnego dnia w południe pies oznajmił, że swój idzie, a matce łyżka wypadła z ręki prosto w świeżo przesmażone na maśle ogórki.
– Ale skąd wiedziałeś?! – pytała raz po raz, jakby nie dowierzając.
– Z gwiazd – wyznał Wituś szczerze. Od małego brzydził się kłamstwem i nigdy, w całym swoim wtedy czternastoletnim życiu nikomu, zwłaszcza matce, nie powiedział nieprawdy.
– Z gwiazd – powtórzył. – Bo tam jest wszystko zapisane.
Potem już zawsze o różnych sprawach, jak się potoczą, wiedział z wyprzedzeniem. Że proboszcz Weremko na śmierć