Astronom
Doznania

Astronom

Magda Kiełbowicz
Czyta się 9 minut

Piątego sierpnia we wtorek usiane gwiazdami niebo rozpostarło nad Witusiem swoje przestworza, ukazując wszystkie, nawet najbardziej skrywane tajemnice. Z tego nieba, jak z kartki, Wituś wyczytał, że jutro na obiad u matki będzie ogórkowa. Nie wahając się ani chwili, opuścił w pośpiechu ośrodek kolonijny „Bosman”, choć obóz kończył się dopiero za tydzień. I nie żeby mu było tam źle, bo było nawet miło, ale karmili tak okropnie, że rozpieszczony matczyną kuchnią Wituś cierpiał prawdziwe katusze. Ogórkowa przesądziła sprawę. Następnego dnia w południe pies oznajmił, że swój idzie, a matce łyżka wypadła z ręki prosto w świeżo przesmażone na maśle ogórki.

– Ale skąd wiedziałeś?! – pytała raz po raz, jakby nie dowierzając.

– Z gwiazd – wyznał Wituś szczerze. Od małego brzydził się kłamstwem i nigdy, w całym swoim wtedy czternastoletnim życiu nikomu, zwłaszcza matce, nie powiedział nieprawdy.

– Z gwiazd – powtórzył. – Bo tam jest wszystko zapisane.

Potem już zawsze o różnych sprawach, jak się potoczą, wiedział z wyprzedzeniem. Że proboszcz Weremko na śmierć

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej