Astronom
Doznania

Astronom

Magda Kiełbowicz

Piątego sierpnia we wtorek usiane gwiazdami niebo rozpostarło nad Witusiem swoje przestworza, ukazując wszystkie, nawet najbardziej skrywane tajemnice. Z tego nieba, jak z kartki, Wituś wyczytał, że jutro na obiad u matki będzie ogórkowa. Nie wahając się ani chwili, opuścił w pośpiechu ośrodek kolonijny „Bosman”, choć obóz kończył się dopiero za tydzień. I nie żeby mu było tam źle, bo było nawet miło, ale karmili tak okropnie, że rozpieszczony matczyną kuchnią Wituś cierpiał prawdziwe katusze. Ogórkowa przesądziła sprawę. Następnego dnia w południe pies oznajmił, że swój idzie, a matce łyżka wypadła z ręki prosto w świeżo przesmażone na maśle ogórki.

– Ale skąd wiedziałeś?! – pytała raz po raz, jakby nie dowierzając.

– Z gwiazd – wyznał Wituś szczerze. Od małego brzydził się kłamstwem i nigdy, w całym swoim wtedy czternastoletnim życiu nikomu, zwłaszcza matce, nie powiedział nieprawdy.

– Z gwiazd – powtórzył. – Bo tam jest wszystko zapisane.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Potem już zawsze o różnych sprawach, jak się potoczą, wiedział z wyprzedzeniem. Że proboszcz Weremko na śmierć się zapije, a przymrozek wiśnie zabierze. O Lipińskich wiedział, że nie są sobie pisani, o Malickim, że się wzbogaci, a o dziecku Kaśki Maj, że w czepku przyjdzie na świat.

Szybko się po okolicy rozniosło, że młody Kubiak rozum postradał. „Astronom” albo „Kopernik” zaczęli za Witkiem wołać i rzadko kto się od kpiny powstrzymał. Matka przez rok łzy wylewała, aż któregoś dnia nastała w niej zgoda. Ojciec gorzej, bo chociaż nigdy wiele z synem nie rozmawiał, wtedy przestał zupełnie.

– Daj mu spokój! – gorączkowała się. – Nawet lekarz nic nie znalazł. A temu, jaki talent Bóg człowiekowi przeznacza, nikt nie jest winien! Cieszyć się trzeba, że nie pije.

– To już lepiej chyba, jakby pił – wzdychał ojciec ciężko. – Każdy jeden tu pije. To co to za wstyd?

Witek dobrze wiedział, że żal, co ojca dręczy, nie z gwiazd, a z sumienia się bierze. W głębi serca ojciec tęsknił za synem, którego nigdy nie miał. Chociaż miał. Bo że pierworodny na gospodarza nie wyrośnie, na długo przed gwiazdami było wiadomo. Z tym bólem ojciec mierzył się wciąż od nowa i zawsze przegrywał. W końcu wszyscy przywykli i nikt się Witkowym zdolnościom nie dziwił. Mało to było wokół wyjątkowych ludzi? Stachu Baran grudę ziemi w garści rozcierał i po zapachu wiedział, jaki plon będzie. Misiakowa szeptem z człowieka złe zdjąć umiała, a Witek patrzył w gwiazdy i więcej w nich widział niż inni.

Inni też przecież chcieli zobaczyć. Co rusz ktoś po horoskop zapukał. Sam Matuszczak raz nawet przyszedł, a przecież ani w Boga, ani w nic nie wierzył. Najpierw, że niby w sprawie zwózki drewna, a potem wyszło, że o żonę chce spytać, czy w przysiędze wytrwała. Do tego akurat nie musiał Witek w gwiazdy zaglądać. Cała wieś wiedziała, że nie i z kim. Najpierw z aptekarzem z miasteczka, potem z piekarzem i pomocnikiem piekarza, z geodetą od autostrady, a teraz akurat z tą nową listonoszką.

– Idź Witeczku, zerknij no, czy czego dla pana Matuszczaka nie zobaczysz – ponagliła matka łagodnie. Matuszczak u wszystkich miał wielkie poważanie. Złoty człowiek – mówili i każdy w pas mu się kłaniał, od proboszcza po Marka Misiaka, łajzę z najgorszych najgorszą.

– Nic nie widzę – powiedział Wituś szczerze, bo faktycznie nigdy jeszcze gwiazdy o Matuszczakowej słowem nie wspomniały. Poza tym, gdy o wierność szło, ludzie nie po prawdę tu szli, a po pociechę. Może właśnie dlatego Matuszczak o nic więcej nie pytał. Skłonił się ciężko, pożegnał i wyszedł, jakby mniej do ziemi pochylony.

– Żal patrzeć… – westchnęła matka ze smutkiem. – Nawet gwiazdom widać żal patrzeć, że aż zaniemówiły…

Bo i tak czasami bywało, że gwiazdy, choć wszystko w nich zapisane, nie chciały nic ze swojej wiedzy odstąpić. Latami milczały jak zaklęte i nikt się wtedy od Witka niczego nie dowiedział. Z drugiej strony nic nie można było na te gwiezdne przepowieści zaradzić. Kto miał stracić, ten stracił, o kim wiadomo było, że zyska, ten zyskał. Komu pisane było szczęście, ten go nie przyspieszył ani nie uniknął, choćby nie wiedzieć jak bardzo próbował. Długo się Witek nad tym zastanawiał. W końcu uznał, że gwiazdy są jak lustro zawieszone tak wysoko, że odbija się w nich nasza przyszłość, która gdzieś tam dalej musiała się już wydarzyć. Inaczej nie potrafił tego wytłumaczyć. Co raz rozbłysło w gwiazdach, na pewno się stało. Nawet jeśli stać się miało dopiero za jakiś czas. Stąd chociaż wiedział o przegranej, usiadł wieczorem z Malickim do stolika. Niewiele stracił, bo karta nie szła, to przed północą skończyli i każdy poszedł w swoją stronę. Malicki z wygraną, a Witek spokojny, że przyjdzie na niego pora, żeby się odegrać. Już z daleka widział, jak matka w popłochu biegnie do furtki i krzyczy: – Chryste Panie! Doktora wołaj, ojciec zasłabł!

– W imię ojca i syna… – przeżegnał się szeptem Witek.

– Co stoisz?! Leć!

Ruszył biegiem przez pole, na skróty. W zeszłym roku, zaraz po żniwach, gwiazdy pokazały, że wiosną sam pastwisko zagrodzi. Nie pomyślał wtedy o najgorszym. Dopiero teraz. Jakby strach w oczach matki o wszystkim postanowił. Za kościołem rysował się dom doktora. Witek spojrzał w bezchmurne niebo. Ani słowa o ojcu, ani słowa. Tylko o Malickim, że ostatnie hektary sprzeda pod stację benzynową. I o Matuszczakowej, że dopięła walizkę. Piąta piętnaście odjedzie z listonoszką pospiesznym do Gorzowa.

Czytaj również:

Ostatnia podróż Winterberga
i
„Deer Taking Shelter in Winter”, Gustave Courbet, 1866, domena publiczna
Doznania

Ostatnia podróż Winterberga

Jaroslav Rudiš

Dla tego, kto prawdziwie rozumie historię, czas nie ma znaczenia. Wszystko jest wiecznym „teraz”.  Prezentujemy fragment powieści Jaroslava Rudiša.

– Bitwa pod Königgrätz przenika moje serce – powiedział Winterberg, wyglądając przez zaparowane okno pociągu. Złapał się za pierś tak mocno, jakby chciał zgnieść w ręku nie tylko gruby szary materiał, z którego uszyty był jego stary wełniany płaszcz, ale również swoje dziewięćdziesięciodziewięcioletnie serce.

Czytaj dalej