Do tej pory istnieje silne przekonanie, często nadal wykładane na uniwersytetach, zgodnie z którym wyjątkowość kultury zachodniej wynika w znaczącym stopniu z jej „racjonalizmu” odziedziczonego po starożytnych Grekach. W tej perspektywie w pewnym przełomowym momencie historycznym umysł grecki wyzwolił się spod panowania myślenia mitycznego i zaczął posługiwać się rozumem. Krótko mówiąc, wyjątkowy geniusz Greków, którego Zachód jest spadkobiercą, polegał na wynalezieniu filozofii.
Wiele stuleci zajęło nam zrozumienie, że działalność zbliżoną do tej, którą uprawiali filozofowie świata klasycznego, wypracowały też inne narody. Filozofia arabska również czerpała z filozofii greckiej, więc z zaakceptowaniem jej nie było większych problemów. Filozofia indyjska dopiero na fali swego rodzaju „sanskrytomanii” wśród niemieckich romantyków i idealistów doczekała się zasłużonego uznania (Schopenhauer na swoim biurku miał trzymać popiersie zarówno Kanta, jak i Buddy). Choć na kierunkach filozoficznych na ogół nadal nie wykłada się filozofii chińskiej, nikt, kto widział choćby jedno z nieliczonych wydań Daodejing, nie może jej istnienia ignorować.
Najświeższy trend badawczy, który wydaje się szczególnie ekscytujący, to odkrywanie filozofów par excellence wśród średniowiecznych, prekolumbijskich kultur Mezoameryki.
Szczególne zasługi na tym polu posiada badacz Miguel León-Portilla. Przy różnych okazjach zwracał on uwagę na istnienie osobnej grupy społecznej, zwanej przez niego mędrcami nauhautl lub tlamatinime, która podobnie jak greccy filozofowie, zdystansowała się od oficjalnego kultu religijnego i preferowała posługiwanie się logiką i rozumowaniem. Ciesząc się wielkim autorytetem, mędrcy ci byli nie tylko strażnikami tradycji tolteckiej i nauczycielami wysławianymi przez swoją społeczność, ale też autorami oryginalnych teorii dotyczących bóstwa i życia, które wykładali w pieśniach i poematach, zebranych w XVI-wiecznym zbiorze Cantares mexicanos (zachował się także zapis debaty, która odbyła się prawdopodobnie w ogrodach pałacowych króla Tecayehuatzina; mędrcy zebrali się wówczas, by dyskutować nad możliwościami sztuki i poezji – wspominam o tym również dlatego, że tej anegdoty wynika, iż ci filozofowie, tak jak Grecy, docierali do prawdy poprzez dialog, posługiwali się argumentami, kontrargumentami, rozumowaniami itd.).
Można przyjąć, że tlamatinime kwestionowali ideologię mistyczno-wojenną Azteków, a nawet hołdowali pewnego rodzaju sceptycyzmowi. Rozważając istnienie różnych bogów, o których opowiadają mitologię, skupiali się nad różnymi pojęciami Najwyższego Boga, „Boga, który sam się tworzy”, „Boga nieznanego”, „Dawcy Życia”. Na ogół uznawali, że ten ostatni drwi z życia ludzi, którzy nijak nie mogą się nawet do niego zbliżyć.
Meksykańscy filozofowie zauważali nietrwałość wszystkiego, co ziemskie, i pytali, czy istnieje w człowieku coś, co jest w stanie oprzeć się zmianom i czasowi. Jedna z pieśni nahuatl podkreśla, że umysł człowieka pożąda i szuka satysfakcji, której nigdy nie znajduje. Tlamatinime skłaniali się do teorii, że „słowa nie mogą w ogóle wypowiadać prawdy” – tym samym przyrównywali rzeczywistość do snu i zbliżali się do twierdzenia, że „Nikt, nikt, nikt, nie żyje naprawdę na ziemi”. „Choć z jadeitu – jest łamliwe, choć ze złota – jest kruche, choć z piór quetzala – da się rozszarpać. Nie na zawsze jesteśmy na ziemi; tylko na chwilę” (tłum. Maria Sten).
Czy to wszystko nie brzmi całkiem znajomo?