Byliście kiedyś w barze Pod Zawianym Aniołem? Dzieją się tu rzeczy niesłychane, dlatego pewnie nie uwierzycie w ani jedno moje słowo. Klnę się jednak na wszystkie świętości, że każde jest prawdą.
Pewnego razu do baru Pod Zawianym Aniołem weszło dwóch mężczyzn. Dawno nie widziałem tak niedopasowanej pary: olbrzym z dość zaawansowaną nadwagą i niewysoki chudzielec. Jeden w przykusej marynarce, drugi – w za szerokiej. Obie marynarki były zupełnie nowe. Zza kołnierzy wystawały źle pochowane metki. Cóż, nieudane zakupy zrobione w pośpiechu. Najdziwniejsze były jednak niewielkie wybrzuszenia odcinające się na plecach niczym garby.
Nowi goście rozsiedli się wygodnie przy barze, zamówili po kuflu i niespiesznie zlustrowali wnętrze. A było na co popatrzeć. Cały klub wypełniony był dziwakami, półwariatami, niedowarzonymi artystami nie wiadomo skąd. Przekrzykując się, dywagowali o muzyce, diecie, kolejnych sposobach na nieśmiertelność, komiksach, jodze… Milczały tylko pary całujące się w ciemnych zakamarkach lokalu. Chudzielec patrzył na ich czułości z żalem w oczach i co chwilę szeptał coś koledze na ucho. Jak się zdaje, po niemiecku.
Zapytałem, czy chcą się zabawić. Gruby się nie odezwał, tylko wcisnął mi w rękę plik wymiętych banknotów. Wskazałem schody. Kurdupel wstał i podreptał na piętro, do pokoju Bajki, najpiękniejszej dziewczyny w mieście. A olbrzym pił. Powoli. Delektował się każdym łykiem i przymykał oczy, jakby każdy haust przypominał mu o czymś, o czym dawno zapomniał, a za czym bardzo tęsknił. Przy trzecim piwie garb na jego plecach poruszył się. Zerknąłem podejrzliwie, gruby się zmieszał, chciał coś powiedzieć. Ale wtedy zobaczyliśmy, że mały schodzi na dół w towarzystwie Bajki. Z czułością raz po raz dotykała jego garbu, a w jej oczach zobaczyłem cudowny blask. Na mnie nigdy tak nie patrzyła.
Gruby położył na blacie kolejne pieniądze.
– Teraz moja kolej – stwierdził i widząc mój wzrok, dodał: – Nie, nie chodzi mi o dziewczynę. Mam dziś urodziny. Czy kolega mógłby zagrać dla mnie? – wskazał stare pianino stojące w rogu sali. – Jeden utwór.
Schowałem banknoty, zastrzegając:
– To stare wymłócone pudło, piekielnie rozstrojone. Nie dam głowy, czy ma wszystkie klawisze.
– Nie szkodzi – dołożył jeszcze jeden banknot.
Kiedy chudzielec zaczął brzdąkać, salę wypełnił szyderczy śmiech. Ale później… Ludzie, jak on grał! Zamiast palców miał krople deszczu. Wydobywał nimi dźwięki, które trafiały prosto w serce. Czułem, że porywa mnie jakaś wielka tęsknota. W moich trzewiach coś zaczęło się żalić i łkać. Bez końca.
Po wszystkim zapadła cisza. Mały kłaniał się jak szalony, oczy grubego błyszczały jak oczy Bajki.
– Do diabła, co to było? – krzyknąłem, prowokując tym samym wielką wrzawę.
– Scherzo h-moll opus 20 – odkrzyknął olbrzym. – Zawsze marzyłem o tym, aby Mozart zagrał dla mnie Szopena – dodał, szepcząc mi wprost do ucha. – Wie pan, kiedyś byłem taksówkarzem, słuchałem w aucie muzyki, ale dopiero tam w górze…
W tym momencie wybiła dwunasta. Gruby z niespodziewaną zręcznością skoczył w kierunku chudzielca, chwycił go, uniósł nad głowę, rozepchnął ludzi i pobiegł w kierunku wyjścia. Garb trząsł mu się na plecach jak piersi kobiety zbiegającej po schodach. O niedawnej obecności dziwnej pary świadczył tylko porzucony w pośpiechu mały but i kołyszące się jeszcze przez chwilę drzwi wejściowe.
Kiedy podeszła do mnie Bajka, zacząłem kichać jak szalony. W czarnych kudełkach miała pełno białych piórek. A przecież ze względu na moją alergię nie mamy w poduszkach pierza.
No i sami powiedzcie: czy mógłbym to wszystko zmyślić?