Bieszczadzki czyściec Bieszczadzki czyściec
Przemyślenia

Bieszczadzki czyściec

Dariusz Kuźma
Czyta się 3 minuty

Bieszczady mają w sobie pewną trudną do zdefiniowania słowami magię, która odróżnia je od Tatr, Pienin czy Gór Stołowych. Wyjątkową atmosferę, która w jakimś stopniu wynika z uwarunkowań historycznych i społecznych regionu, położonego na newralgicznym styku trzech geograficznych granic państwowych. Jakąś tajemnicę, unoszącą się w powietrzu, ekscytującą niewypowiedzianą obietnicę. Tę magię tworzą przenikające się kultury i traumy tamtejszej społeczności, ale i krajobraz – malownicze połoniny, otulone mgłą mroczne kotliny. Ci, którzy wpadli na pomysł, by osadzić w Bieszczadach akcję serialu opowiadającego o ścierających się z zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi pogranicznikach, trafili w przysłowiową dziesiątkę. Trzeci sezon Watahy służy za najlepszy możliwy dowód.

Kolejna odsłona jednego z najlepszych polskich seriali tej dekady fabularnie stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń z poprzednich sezonów. Rebrow powraca do straży granicznej, by służyć i chronić, lecz złamany doświadczeniami minionych lat, zbyt często przekracza granice prawa i wykorzystuje zapatrzonych w jego mit młodszych kolegów, by toczyć nierówne boje z odradzającymi się niczym głowy hydry organizacjami przestępczymi. Rozwój wydarzeń zmusi go do stawienia czoła – wraz z prokuratorką Dobosz, komendantem Markowskim i resztą – pozbawionym skrupułów handlarzom ludźmi. Są pościgi i intrygi, małe ludzkie dramaty i zaskakujące zgony popularnych postaci, a historia w przejmujący sposób zatoczy koło i zleje się z wydarzeniami z prologu pierwszego odcinka pierwszego sezonu.

Oznacza to, że poza stopniowym rozwijaniem śledztwa i relacji między bohaterami reżyserki Olga Chajdas i Kasia Adamik muszą dozować informacje o zawiłej, wielosezonowej intrydze, które wpływają na to, jak zmienia się nasze postrzeganie postaci. Wywiązują się z tego zadania wzorowo, gdyż społeczno-polityczne konteksty związane z kryzysem uchodźczym w Europie traktują jako interesujące tło, skupiając się na humanistycznym wydźwięku scen. Na różnych strategiach radzenia sobie z dziedzictwem pozostawionym przez zmarłych rodziców. Na twarzy odważnego mężczyzny, który infiltruje gang transgranicznych przemytników, ale w pewnym momencie zostaje zmuszony, by udowodnić swoją lojalność poprzez zabicie niewinnej osoby. Na ujęciu dwóch modlących się wspólnie kobiet, które zostały przypadkiem uratowane przez polską straż graniczną przed seksualnym niewolnictwem.

Pośród tej sensacyjnej zawieruchy oraz pozbawionych łatwego ironizowania refleksji na temat ewoluujących nastrojów społecznych, najpiękniejsze i najbardziej pamiętne są właśnie sceny kruchego ludzkiego kontaktu ponad podziałami. Chwile, w których postaci – choćby Rebrow i Dobosz – uświadamiają sobie, jak bardzo są dla siebie ważni, bez przymusu stawiania kropki nad „i”. Prawda jest natomiast taka, że gdyby nie bieszczadzki urok, Wataha byłaby tylko solidnym kryminałem. Dobrze zdają sobie z tego sprawę zarówno reżyserki i scenarzyści pod wodzą Piotra Szymanka, jak i autorzy zdjęć Tomasz Augystynek i Tomasz Naumiuk. Spektakularne ujęcia z drona sprawiają, że Bieszczady przypominają Appalachy czy Góry Skaliste z amerykańskich filmów, a kadrowanie wyglądających jak ruchome kreski ludzi przedzierających się przez ogrom surowej natury robi kolosalne wrażenie. Tak jak sekwencja dramatycznej obławy o zmierzchu pośród zaśnieżonych lasów i polan, i inne podobne inscenizacyjne i realizacyjne majstersztyki.

Wataha 3 to nie tylko serial, to również wizualne doświadczenie. Warto o tym pamiętać.

 

Czytaj również:

Szekspirowskie matki Szekspirowskie matki
Przemyślenia

Szekspirowskie matki

Dariusz Kuźma

Wielkie kłamstewka były jednym z tych serialowych projektów, które nie wymagają kontynuacji. Ujmująco nakręcona i wspaniale zagrana historia o małomiasteczkowych radościach i obłudach, w ramach której kryminalna klamra narracyjna uzupełnia się ze snobistyczną telenowelą, by w emocjonalnej burzy wielkiego finału zapewnić widzowi katharsis. Gwałciciel oraz damski bokser, Perry, zginął w karykaturalnej pozie (i peruce) na schodach, a zawarty przez piątkę protagonistek pakt milczenia scementował ich trudną przyjaźń, maskując niewygodne refleksje o ich poczynaniach w trakcie całego sezonu. Rozrywka przez duże „R”. Żyjemy jednak w kulturze obsesyjnego dopowiadania i wyjaśniania, więc ogromny sukces Wielkich kłamstewek błyskawicznie przekształcił samowystarczalny miniserial w zaledwie pierwszy akt serialu o wielosezonowym potencjale. Madeline, Celeste, Jane, Renata oraz Bonnie powróciły więc na ekrany, by doświadczać jeszcze większych emocjonalnych turbulencji i dostarczać widzom jeszcze więcej ambitnej rozrywki, ale czar tej historii gdzieś się ulotnił.

Drugi sezon Wielkich kłamstewek jest pod kątem emocjonalnym zdecydowanie mroczniejszy i poważniejszy, więcej w nim tłumionej agresji, życiowego chaosu, mentalnej bezbronności. Kolejne odcinki dają natomiast jeszcze głębszy dostęp do głów bohaterek. Twórcy tej produkcji udają jednak, że to ten sam quasi-realistyczny, lekko szyderczy serial zza kulis nowobogackiej, małomiasteczkowej Ameryki. Postaci siłują się ze wspomnieniami feralnej nocy zakończonej śmiercią Perry’ego, borykają się z wychodzącymi na jaw grzechami przeszłości, małżeństwa się kończą, zaufanie upada, dzieci widzą coraz więcej rys na wizerunku rodziców. Wszystko to prawda. Nikt jednak nie pokusił się o zmianę stylistyki serialu. Dominują jasne barwy, sielankowe kompozycje wizualne, a obsesyjnie podawane atrakcyjne sklejki ze wspomnień bohaterek przypominają systematycznie o tym, co już się kiedyś wydarzyło, a przecież ważniejsze jest skupiać uwagę na tym, co teraźniejsze. Niezrozumiałe decyzje realizacyjne – w tym nachalny montaż, nad którym pracowało nawet ponad dziesięć osób – kastrują emocjonalnie wiele scen wyłącznie dla zachowania wrażenia technicznej i emocjonalnej spójności.

Czytaj dalej