Szekspirowskie matki
Przemyślenia

Szekspirowskie matki

Dariusz Kuźma
Czyta się 5 minut

Wielkie kłamstewka były jednym z tych serialowych projektów, które nie wymagają kontynuacji. Ujmująco nakręcona i wspaniale zagrana historia o małomiasteczkowych radościach i obłudach, w ramach której kryminalna klamra narracyjna uzupełnia się ze snobistyczną telenowelą, by w emocjonalnej burzy wielkiego finału zapewnić widzowi katharsis. Gwałciciel oraz damski bokser, Perry, zginął w karykaturalnej pozie (i peruce) na schodach, a zawarty przez piątkę protagonistek pakt milczenia scementował ich trudną przyjaźń, maskując niewygodne refleksje o ich poczynaniach w trakcie całego sezonu. Rozrywka przez duże „R”. Żyjemy jednak w kulturze obsesyjnego dopowiadania i wyjaśniania, więc ogromny sukces Wielkich kłamstewek błyskawicznie przekształcił samowystarczalny miniserial w zaledwie pierwszy akt serialu o wielosezonowym potencjale. Madeline, Celeste, Jane, Renata oraz Bonnie powróciły więc na ekrany, by doświadczać jeszcze większych emocjonalnych turbulencji i dostarczać widzom jeszcze więcej ambitnej rozrywki, ale czar tej historii gdzieś się ulotnił.

Drugi sezon Wielkich kłamstewek jest pod kątem emocjonalnym zdecydowanie mroczniejszy i poważniejszy, więcej w nim tłumionej agresji, życiowego chaosu, mentalnej bezbronności. Kolejne odcinki dają natomiast jeszcze głębszy dostęp do głów bohaterek. Twórcy tej produkcji udają jednak, że to ten sam quasi-realistyczny, lekko szyderczy serial zza kulis nowobogackiej, małomiasteczkowej Ameryki. Postaci siłują się ze wspomnieniami feralnej nocy zakończonej śmiercią Perry’ego, borykają się z wychodzącymi na jaw grzechami przeszłości, małżeństwa się kończą, zaufanie upada, dzieci widzą coraz więcej rys na wizerunku rodziców. Wszystko to prawda. Nikt jednak nie pokusił się o zmianę stylistyki serialu. Dominują jasne barwy, sielankowe kompozycje wizualne, a obsesyjnie podawane atrakcyjne sklejki ze wspomnień bohaterek przypominają systematycznie o tym, co już się kiedyś wydarzyło, a przecież ważniejsze jest skupiać uwagę na tym, co teraźniejsze. Niezrozumiałe decyzje realizacyjne – w tym nachalny montaż, nad którym pracowało nawet ponad dziesięć osób – kastrują emocjonalnie wiele scen wyłącznie dla zachowania wrażenia technicznej i emocjonalnej spójności.

Wynika to prawdopodobnie z tego, że drugi sezon nakręciła Andrea Arnold, niezależna brytyjska reżyserka o wrażliwości, która lokuje ją daleko poza komercyjnymi produkcjami, natomiast w postprodukcji serial wziął na warsztat Jean-Marc Vallée, autor pierwszej odsłony. A ten całość „wygładził”. Prawdopodobnie, bo medialne doniesienia nie odkrywają z pewnością całej prawdy o tym, co działo się na planie oraz w dalszej produkcji. Widać jednak, że twórcy tej odsłony nie ufają inteligencji widza, dopowiadając to, co bez ich pomocy i tak ma swoje odzwierciedlenie na twarzach znakomicie grających aktorek. Najbardziej cierpi na tym nowa postać w serialu, Mary Louise, teściowa Celeste, która zmarłemu synowi postawiłaby ołtarzyk, bo nie dopuszcza do siebie myśli, że mógł być złym człowiekiem. Meryl Streep zagrała ją jako pasywnie agresywną, charyzmatyczną starszą babeczkę o dużym uroku osobistym, która jest irytująco wścibska, ale ma sporo racji w uwagach wobec synowej i jej koleżanek. Brak realizacyjnej subtelności spłaszcza jednak tę postać, czyniąc z niej zbyt łatwy do rozszyfrowania czarny charakter.

Maryl Streep jako Mary Louise; źródło: HBO
Maryl Streep jako Mary Louise; źródło: HBO

To nie tak, że Wielkie kłamstewka II nie wyszły, że nie warto dać im szansy. Przeciwnie, na drugim planie przewija się mnóstwo fascynujących refleksji, między innymi mocno rozwinięty wątek międzypokoleniowych traum, które rodzice przekazują dzieciom, gdy próbują ich rękami naprawiać błędy własnej młodości. Podobnie udane jest wprowadzenie rozważań o skłonności do wypierania obiektywnej prawdy i budowania za wszelką cenę pozorów szczęścia, mimo że świat wokół drży w posadach (część bohaterek oskarża o swoje problemy wszystkich z wyjątkiem siebie). Wspaniale jest podkreślona na poły szekspirowska, na poły telenowelowa niemożliwość moralna sytuacji Celeste oraz Jane, których naznaczone różnymi szkolnymi i życiowymi traumami dzieci mają tego samego ojca, gwałciciela oraz agresora. Co z tego, skoro cały drugi sezon jest zbudowany na chaotycznych dysproporcjach między fabułą i stylem realizacji, między ambicją mówienia o sprawach trudnych a rozrywką dla masowego widza. Zabrakło spójności, oryginalności, odwagi. Wielkie kłamstewka II to zatem serial niezły, chociaż mógł być znakomity.

 

Czytaj również:

Romeo i Julia z jerozolimskiego sztetlu
Przemyślenia

Romeo i Julia z jerozolimskiego sztetlu

Miłada Jędrysik

Shtisel to opowieść na czasy, w których próby przywrócenia dawnych restrykcyjnych norm społecznych zwykle kończą się źle. W izraelski serial o nieszczęśliwej miłości wkręciła się – ku swemu wielkiemu zdumieniu Miłada Jędrysik.

Oni się kochają, ale przeciwko ich związkowi są obie rodziny. Brzmi znajomo, ale to nie jest historia zwaśnionych rodów. Rody nie miałyby nic przeciwko, ale takie małżeństwo po prostu nie spodobałoby się tam, na górze. Bo on jeszcze nie ma trzydziestki, a ona jest 10 lat starsza i pochowała dwóch mężów. W ortodoksyjnej żydowskiej społeczności zamieszkującej Geulę, dzielnicę Jerozolimy, małżeństwa muszą zostać skomponowane tak, żeby miały jak największe szanse na harmonijne trwanie. Skomponowane – bo zadanie dobrania męża i żony należy do swata lub swatki. To zbyt poważna sprawa, żeby pozostawić ją romantycznym złudzeniom młodych. No więc on, Akiwa, grany przez błękitnookiego Michaela Aloniego, zakochuje się w Eliszewie (w tej roli filmowa gwiazda Ajjelet Zurer). To dwoje pięknych izraelskiego kina, a tu on chowa się za pejsami, rzadką brodą i tym śmiesznym, za małym (zapewne tylko z naszego punktu widzenia, pannom z Geuli się to podoba) kapeluszem, ona pod sztywną peruką i spódnicami ledwo ponad kostkę. Czy dalej są piękni? Oczywiście. Tam nie ma niepięknych postaci – owdowiały ojciec Akiwy rabin Szulem, ze swoim wielkim brzuszyskiem i okruszkami jedzenia w rozłożystej brodzie, jego trochę za tłusty syn Cwi Arie, emablowane przez Szulema w celach gastronomicznych 60-latki w czepkach nietwarzowych tak bardzo, że aż boli; oni wszyscy jakoś rozczulają. Przy czym nie jest to rozczulenie tkliwe i łzawe. „Tam jest takie ciepełko” – powiedziała kiedyś przyjaciółka o pewnej znajomej rodzinie. W tym serialu jest właśnie takie ciepełko. Pewnie dlatego, że oni wszyscy – Akiwa, jego bracia, siostry, wujkowie, babcia – to dobrzy ludzie. Zwykli ludzie.

Czytaj dalej