Bo we mnie jest jazz
i
Joanna Kulig na planie serialu "The Eddy", Lou Faulon/Netflix
Przemyślenia

Bo we mnie jest jazz

Rozmowa z Joanną Kulig
Mateusz Demski
Czyta się 9 minut

Zaczęło się w Bieszczadach, gdzie temperatura spadała do –27ºC, a skończyło pod palmami w Kaliforni, w towarzystwie nazwisk z pierwszych stron gazet, stanowiących spory wycinek hollywoodzkiego łańcucha pokarmowego. „To było trudne przeżycie, ale nie żałuję, bo poznałam mnóstwo interesujących ludzi, pełnych swobody, fantazji i niebanalnie myślących” – powiedziała mi Joanna Kulig, wspominając oscarową kampanię promocyjną Zimnej wojny w Los Angeles.

Po sukcesie filmu Pawła Pawlikowskiego kariera aktorki nabrała ekspresowego tempa. Za oceanem z dnia na dzień stała się ulubienicą krytyków, dołączyła do amerykańskiej agencji skupiającej najbardziej pożądane nazwiska w branży, a następnie do ekipy Damiena Chazelle’a, reżysera filmów takich jak La La Land czy Whiplash. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, tymczasem jej życie po raz kolejny stanęło na głowie, kiedy na świecie pojawił się mały Jan. O splocie intensywnego życia zawodowego i spełnienia w sferze prywatnej, a także o jazzie, który siedzi polskiej aktorce głęboko w sercu i głowie, tuż przed międzynarodową premierą serialu The Eddy na festiwalu w Berlinie, rozmawiał Mateusz Demski.

Mateusz Demski: Nie ma wyjścia, na początek muszę zapytać o jazz. Wytłumacz, proszę, skąd w tobie taka pasja?

Joanna Kulig: Muzyka była zawsze obecna w mojej rodzinie. Babcia pięknie śpiewała, znała mnóstwo pieśni ludowych, a jednocześnie w domu słuchało się dużo radia i audycji jazzowych nadawanych przez Dwójkę. W dzieciństwie często bywałam też w Krynicy-Zdroju, gdzie działało takie miejsce, jak Węgierska Korona. Występowałam tam z orkiestrą jazzową i moim

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Ciepło, zimno
Doznania

Ciepło, zimno

Jakub Popielecki

Zaczyna się niemal jak dokument. Pokryte zmarszczkami surowe twarze patrzą prosto w kamerę, ludowi muzycy grają do obiektywu tradycyjne pieśni. Kontekst zaraz staje się jasny: oto para artystów „z miasta” odwiedza wieś, dokumentując muzyczny folklor i organizując casting do zespołu ludowego. Wiktor (Tomasz Kot) oraz Irena (Agata Kulesza) wyciągają mikrofon, włączają magnetofon i próbują uchwycić bijący w narodzie rytm. Próbuje też reżyser Paweł Pawlikowski, przywołując na ekran czarno-białe duchy polskiej szkoły filmowej, góralskie melodie i jazzujące akordy. Wajdę, zespół „Mazowsze” i Komedę. Próbuje – i to z sukcesem, „Zimna wojna” nie jest bowiem wyrachowanym ćwiczeniem z nostalgii. Chłodny jest tylko tytuł.

W sumie nic dziwnego, w końcu to love story co się zowie, rozegrana na przestrzeni lat i rozpięta między Warszawą, Berlinem a Paryżem. Podczas przesłuchań Wiktorowi wpada w oko Zula (Joanna Kulig), zadziorna i zalotna, z charakterem i burzliwą przeszłością. Na drodze kiełkującego romansu staje jednak polityka. Aparatczyk Lech (Borys Szyc) i jego zwierzchnicy naciskają, by Wiktor włączył do zespołowego repertuaru pieśni chwalące bohaterski robotniczy czyn. Przy pierwszej nadarzającej się okazji kompozytor postanawia więc uciec za granicę, gdzie łatwiej oddychać pełną piersią. Na wygnaniu Wielka Miłość okaże się jednak Wielką Emocjonalną Pułapką. Czymś, co zarazem uskrzydla, jak i ogranicza: trzymającym przy życiu ideałem, który (być może) nigdy w owej celebrowanej idyllicznej formie nie istniał. Podobnie zresztą jak mityczna Ojczyzna, Polska. Ot, romantyczny klasyk: razem źle, osobno jeszcze gorzej.

Czytaj dalej