Mędrzec pogodził się ze śmiercią i właśnie dlatego jest mędrcem. Zgoda na śmierć oznacza najwyższy poziom przyzwolenia na wszystko, czego chce natura. A jeśli świadomość nie przetrwa śmierci, a ciało rozproszy się na atomy? Mędrzec posłucha natury i pogodnie zgaśnie.
1
Dzisiaj o tym, co się tu stało, mówi się szeptem. Niechętnie. Wspomnienie tego zdarzenia wypłynęło w czasie rozmowy o psychice apenińskich górali, którą odbyłem nad pizzą z pewnym włoskim emerytowanym profesorem nauk przyrodniczych. Profesor wciąż nie potrafił pojąć tego, co zrobili barbarzyńcy. A ci, których nazwał barbarzyńcami? Pewnie słabo pamiętają stan umysłu, który ich do tego doprowadził. Przywołają niejasne, zgniłe poczucie nienawiści i kilka krwawych obrazów, ale nie odtworzą już łańcucha myśli i uczuć, który sprawił, że ukrzyżowali wilka.
Były wczesne lata 80. Rząd wyznaczył kilkanaście pasm tutejszych Apeninów na Park Przyrodniczy. Profesor, wtedy młody mężczyzna, przyjechał, żeby go ustanowić. Myślał, że to zwykła robota, ciekawsza niż inne, ale po historii z wilkiem przybitym do drzwi wójta Vallepietry i po tym, jak sam został pobity nocą w wiosce Camerata Nouva, okazało się, że do pracy musi nosić pistolet. Ludzie w Vallepietra dobrze wiedzą, kto ukrzyżował wilka, choć śledztwo niczego nie ustaliło. Ale jak miało ustalić, skoro carabinieri, którzy je prowadzili, są myśliwymi. A wilk podzielił los Chrystusa z jednego powodu – chodziło o protest przeciw zakazowi polowań.
Chodzę po miasteczku i patrzę na życzliwe twarze: sprzedawczyni w spożywczym; chłopaka, który biega za piłką wśród wyimaginowanych obrońców przeciwnika i prawdziwych samochodów; siwego staruszka przejętego tym, że w taką pogodę chce mi się iść w góry. Co musiało się stać, że w którymś z tych domów albo w jednym z dwóch barów ktoś w końcu rzucił: nie pozwalają nam polować, to zabijemy wilka, a potem… Jaka była pierwsza reakcja tych, którzy te słowa usłyszeli? Czy butelka z winem zaczęła krążyć szybciej od szklanki do szklanki?
2
Czy zrobili to dlatego, że dla chrześcijanina nie ma śmierci bardziej wyrazistej i bardziej teatralnej? Włochy są przecież chrześcijańskie i teatralne do bólu. Kelner w Rzymie odgrywa przed tobą opowieść o sobie lub swojej restauracji; uwodzi kobietę, z którą przyszedłeś; drażni się z tobą; zasypuje ją i ciebie minami. Urzędnik wychodzi zza biurka na środek pokoju, bo tam jest przestrzeń, a jak bez machania rękami ustalić godzinę spotkania z innym urzędnikiem? Wszędzie teatr. Surrealistyczne ciało okrwawionego wilka, z kończynami rozpiętymi na cztery strony, było dość teatralne i chrześcijańskie, żeby zaczepić się w zbiorowej pamięci na dłużej. Czy za sto lat będą tu o nim pamiętać?
W hoteliku w Vallepietra czytam Rozmyślania Marka Aureliusza i dociera do mnie, jak bardzo drażniła go teatralność i chrześcijanie. Oba te zjawiska odległe, jego zdaniem, od tego, czego pragnął najbardziej: prostoty i mądrości. Biografowie czasem dziwią się, dlaczego cesarz, który współczuł zubożałym Rzymianom i brzydził się zabijaniem barbarzyńców, dopuścił, by za jego czasów w imperium szczególnie chętnie urządzano rozrywkę, rzucając chrześcijan na pożarcie dzikim zwierzętom. W księdze XI Rozmyślań jest wskazówka. Marek Aureliusz pisze o tym, jak należy umierać: „Jakaż to jest dusza, gotowa, gdy już zajdzie potrzeba odłączenia się od ciała, albo zgasnąć, albo rozprószyć się, albo dalej trwać! Byle ta gotowość szła z własnego postanowienia, nie przez prosty upór, jak u chrześcijan, ale w sposób rozumny i poważny, i tak, by innego mogła przekonać, bez maski tragicznej”.
Rzymski filozof nie próbuje zrozumieć chrześcijan. Odbiera im rozum. A stworzenia nierozumne, na dodatek uparte, sądzi, nie zasługują na zbyt wiele współczucia. Mędrzec – ktoś, kto robi z rozumu użytek – pogodził się ze śmiercią i właśnie dlatego jest mędrcem. Zgoda na śmierć oznacza najwyższy poziom przyzwolenia na wszystko, czego chce natura. A jeśli świadomość nie przetrwa śmierci, a ciało rozproszy się na atomy? Mędrzec posłucha natury i zgaśnie pogodnie, inaczej niż chrześcijanin w swojej tragicznej masce, mamiący siebie samego urojeniami nieba.
3
W apenińskim hostelu bombarduję się Markiem Aureliuszem. Odpalam pocisk za pociskiem, akapit za akapitem, ale nie na ślepo. Aureliusz strzela – w Rozmyślaniach celując w samego siebie – trzema rodzajami filozoficznej amunicji. Te z serii L (jak logika) mają zniszczyć urojeniowe myślenie i tanią, ludową emocjonalność. Nie pozwolić, żeby w głowie kłębił się tłum wyobrażeń. Pociski z serii E (jak etyka) – dać wolność od impulsów. Fizyka (F), najważniejsza, ma nas dostroić do natury – ostatecznie zgasić self, które jest oporem stawianym życiu.
Amunicja – według szkoły stoików – powinna być odpalana inteligentnie. Najlepiej w pakiecie: L–E–F, szybką, łatwą do zapamiętania serią: „Nie daj roić wyobraźni (logika), uspokój popędy (etyka), bądź panem teraźniejszości (fizyka)”. Efekt ma przyjść od razu – w ciele i umyśle. To nie spekulacja filozoficzna ani coachingowa porada, która da ci sukces, tylko interwencja medytacyjna wymierzona w konkretną reakcję psychofizyczną. Ta reakcja, zwana ataraksją, utrwalana w nawyk przez całe życie, jest ostatecznym celem filozofii stoickiej.
Strzelam do siebie najcięższą amunicją – stoicką fizyką. Załaduj, odpal, poczuj pocisk w ciele: „Albo wszystko płynie z jednego źródła rozumnego, jakby ku jednemu ciału, i cząstka nie powinna czuć niezadowolenia z tego, co dzieje się dla korzyści całości, albo są tylko atomy i nic innego jak bezładna ich mieszanina i następnie rozprószenie. Czemuż się więc niepokoisz? Powiedz do swej woli: jesteś trupem, zgnilizną, dzikim zwierzęciem, obłudnikiem, bydlęciem na pastwisku”.
Kiedy ten trotyl filozoficzny wybucha w sercu, nie da się nie zignorować innej porady Aureliusza, żeby prawdy szukać w sobie, a nie w górach, nad morzem lub na wsi.
Wychodzę więc w góry.
4
Na ścieżce wzdłuż zimnego strumienia Fosso del Vallone łatwiej niż w hostelu odebrać ciało self i oddać je na parę chwil naturze. Uwaga dostrojona do grawitacji uspokaja ciało. Powiew wiatru na twarzy, zimny dotyk wody na dłoni rozpuszczają chmurę myśli. Przeganiają motłoch próżnych wyobrażeń z głowy. Woda i wiatr, rozbite na serie mikrodoznań, nie są przedmiotami. Self, obyte z kompaktowym światem przedmiotów, nie może nimi tak łatwo zawładnąć.
Wyżej w górach stopy ślizgają się po liściach z tamtej jesieni, ale ślizgają się spokojnie. Bez histerii, bo w dole przepaść. Warstwy starych liści, przy tej temperaturze i w tej wilgotności powietrza, muszą być śliskie. Za to ja nie muszę ich przeklinać. Mogę po prostu wrócić, nawet jeśli nie dotarłem do wodospadu, który self wyznaczyło za cel. W głowie szepcze Marek Aureliusz: „Nie być zadowolonym z tego, co się dzieje, jest odstępstwem od natury”. Na moją zgubę. Nie powinien chyba używać słowa „odstępstwo”, bo dzisiaj znaczy ono dla mnie tyle, co „ukrzyżowany wilk”. Czy może być inscenizacja bardziej odległa od natury niż ta, która jedną sceną zamienia Zwierzę w Człowieka i Boga jednocześnie?
Nagły impuls – natychmiast zobaczyć twarze ludzi z Vallepietry. To one, a nie wiatr i woda pomogą mi zrozumieć.
5
A może uciekłem w góry od prostoty pokoju, w którym tkwię od dwóch tygodni? Wyobrażenie prostoty jest terapeutyczne, gdy się jest zabieganym: pędzi z jednego końca miasta na drugi, zalega z tekstami zamówionymi przez redakcje, nie nadąża z prezentacjami, rozmowami i odpowiedziami na e-maile. Po dniu nudy w czterech hostelowych ścianach nie jest już tak atrakcyjne. Prostota w dużej dawce drażni nieobyty z nią umysł. Metodycznie testuje ciało, jakby była profesorem psychologii behawioralnej z amerykańskiego uniwersytetu, a to ciało studentem. Czy biochemiczny koktajl ze znudzenia sprawi, że obiekt badań znowu sięgnie po smartfona i sprawdzi pocztę? Nie? To zobaczmy, co zrobi, gdy wstrzykniemy mu podwójną dawkę.
Po dniu pustym w wydarzenia nagle koniecznie trzeba działać. Ale przez działanie łatwo stracić szansę na to, żeby znaleźć ten trzeci stan, nieobecny w życiu codziennym, spotykany w buddyjskich klasztorach i notatkach Marka Aureliusza, stan pomiędzy nudą a pragnieniem. Nieoswojony, nie zawsze przyjemny, nie dość ekstatyczny. Spotykasz go i od razu wiesz, jaką jest okazją, bo jest w nim jakby mniej ciebie. Nie zależy od twoich starań ani od stosowania modnych technik medytacyjnych. Możesz siedzieć ze skrzyżowanymi nogami w majndfulnesie całe wieki, aż ci popękają rzepki, i nawet na sekundę nie wyjść z więzienia self, żeby tego stanu doświadczyć. Chyba że on sam zdecyduje, by się pojawić.