Czasy, kiedy fani hip-hopu spierali się o pierwszeństwo Wschodniego Wybrzeża nad Zachodnim są odległym wspomnieniem. Od lat na liście Billboardu liczą się jedynie raperzy i raperki z Południa. Ich styl podrabia się na całym świecie – także w Polsce, gdzie jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne repliki pochodzącego z Atlanty Migos. Większym zaskoczeniem jest dla mnie uległość zakochanej w sobie nowojorskiej sceny wobec tego wpływu. A dziś nie ma już wątpliwości, że w pogoni za sukcesem raperzy ze Wschodniego Wybrzeża zaczęli naśladować artystów z miast, których dekadę wcześniej nie potrafiliby wskazać na mapie. Nie ma jednak wyjścia – wszystkie największe hity nowojorskich raperów z ostatnich lat mają charakterystyczny południowy sznyt. Panda Desiignera brzmi jak utwór Future’a, a ubiegłoroczne Unforgettable French Montany nie odniosłoby zapewne takiego sukcesu bez udziału Swae Lee – znanego z duetu Rae Sremmurd, pochodzącego z Missisipi. Nie inaczej jest z Cardi B – chyba największą obecnie gwiazdą nowojorskiej sceny, której twórczość bazuje w równym stopniu na dokonaniach Nicki Minaj, jak wspomnianego Migos. Różnica polega na tym, że w przypadku autorki Invasion of Privacy wpisywanie się w ogólną prawidłowość ma drugorzędne znaczenie.
Cardi B jest jedyna w swoim rodzaju. Fakt, gra kontekstami, a jej kariera to kwintesencja uwielbianego przez PR-owców amerykańskiego snu, ale raperka wymyka się prostym klasyfikacjom i generalizacjom. Niektórym czytelnikom używanie w jej przypadku określenia „artystka” może przeszkadzać – w końcu mowa o celebrytce, gwieździe tabloidów i talk-show, relacjonującej w mediach społecznościowych każdy aspekt swojego życia. Z drugiej strony Cardi B to przecież bardzo sprawna raperka, mająca szczęście do producentów i łatwość do snucia historii w humorystyczny, błyskotliwy sposób. Oczywiście, dużo w tym wszystkim wulgarności, ale wersy takie jak: „pussy so good, I say my own name during sex” sprawiają też, że autorka Invasion of Privacy jest właśnie kreowana na kolejną gwiazdę feminizmu.
Jest jeszcze coś – sposób, w jaki Cardi B obchodzi się z mediami. Do historii telewizji przejdzie z pewnością wywiad, którego raperka udzieliła Jimmy’emu Fallonowi. Lapidarne odpowiedzi dzieliły w nim miejsce z niezidentyfikowanymi trelami i piskami, którymi gwiazda wieczoru komentowała wypowiedzi zdezorientowanego prowadzącego. Czysta abstrakcja? Niekoniecznie. Cardi B jest być może pierwszą tak spójną bohaterką nowych czasów. Już Nicki Minaj czy Lil Uzi Vert mieli w sobie coś z komiksowych postaci, łączących przemoc i seks z czystą, skierowaną do młodszego widza rozrywką. Cardi B idzie o krok dalej. Każda jej pojawienie się w mediach jest jak seans Kosmicznego meczu, gdzie kreskówka przebija się do rzeczywistego świata.
Cardi B wydaje się postacią z innej planety. Kobiecą odpowiedzią na Ziggy’ego Stardusta, która z jakichś powodów nie dzieli się tym, co słychać hen za Syriuszem, ale opowiada o trudnej przeszłości nowojorskiej ex-striptizerki i członkini gangu. Znam wielu artystów-nudziarzy, którzy w swoich piosenkach stawiają na niestworzone historie i skrajny eskapizm. U Cardi B ta autokreacja idzie w drugą stronę. Trudno przewidzieć, dokąd zabierze to nową gwiazdę nowojorskiego rapu, ale wejście ma naprawdę imponujące.