Jan Pelczar: Arktyka to dla Ciebie, w przypadku miejsca akcji tego filmu, ląd drugiego wyboru.
Joe Penna: W pierwszej wersji główny bohater znajdował się na Marsie. W scenariuszu to była już oswojona planeta, na której da się posadzić rośliny i drzewa. W naszym świecie przedstawionym mieszkały tam setki tysięcy ludzi. Ale pojazd głównego bohatera rozbił się w najmniej zaludnionej części Marsa. Producenci przyjęli mnie życzliwie, ale zapytali, czy słyszałem o nowym projekcie Ridleya Scotta. Nie wiedziałem, że twórca Gladiatora przygotowuje Marsjanina na podstawie bestsellerowej powieści. Przekonałem za to ludzi z branży, że moja historia jest uniwersalna i może rozgrywać się na Ziemi. Wybór padł na bezludne tereny Arktyki. Fabuła nabrała tam nawet większego sensu, stała się łatwiejsza do zrozumienia.
Trzeba było zmienić całe tło, a to wymagało pracy od nowa nad dokumentacją?
To prawda. Rozmawiałem z wieloma geologami, astronautami, astrogeologami. Zadawałem pytania tym, którzy interesują się Marsem, studiują warunki potencjalnego życia na tej planecie, zastanawiają się, w jaki sposób będzie można ją skolonizować. Konsultantami stali się ludzie, którzy tworzą plany przetrwania ludzkości na Marsie. Wszystko, czego się od nich dowiedziałem, trafiło do kosza. Zacząłem rozmawiać z pilotami, którzy latają nad Arktyką, szaleńcami utrzymującymi się z lotów nad pustynią lodową. Dzielili się ze mną doświadczeniem lekarze – specjaliści od hipotermii. Pytałem ich, jak zachowuje się w niskich temperaturach ciało człowieka, jaki kolor zyskują twoje palce, jak bije twoje serce, jakie są doświadczenia ludzi, którzy na sporym mrozie doznali urazu, uderzyli się w głowę. Konsultowałem się z internistami i neurologami. W obu przypadkach potrzebowałem rozmów i wiedzy, by napisać wiarygodną historię. Gdy zmyślasz, publiczność szybko to odkryje. Ta praca przyniosła też ciekawe spotkania. Poznałem na przykład swojego rodaka, który pół roku spędza w Arktyce, a pół – na Antarktydzie. Podąża śladami zimy.
Kim jest?
Nazywa się Francisco Mat