Byle tanio, byle głośno, byle głupio
i
"Mowa ptaków", zdjęcie: materiały prasowe
Doznania

Byle tanio, byle głośno, byle głupio

Mateusz Demski
Czyta się 9 minut

Mateusz Demski: Zapowiadając pokaz Mowy ptaków, powiedziałeś, że takich filmów już się nie robi i pewnie nie będzie się robiło. Jestem po seansie i przyznaję, że dawno czegoś takiego nie widziałem. Zastanawiam się, skąd taki scenariusz znalazł się u ciebie.

Xawery Żuławski: Ojciec zostawił mi tekst na dziesięć dni przed śmiercią, mówiąc: „Przeczytasz albo wyrzucisz, zrobisz z tym, co chcesz”. Nigdy wcześniej o nim nie wspominał. Nie powiedział, że kilka lat wcześniej przymierzał się do jego realizacji razem z Marcinem Wierzchosławskim z Metro Films. Ja naprawdę nie wiedziałem, co znajdę w środku. Nie miałem też do tego głowy. Ojciec umierał, scenariusz przejeździł dwa miesiące na tylnym siedzeniu. W końcu postanowiłem go przeczytać. Lektura na 170 stron.

A kiedy dobrnąłeś do jego końca to…?

Pierwsze pytanie, jakie sobie zadałem, brzmiało: „O czym to, kurwa, jest?”. Spadła na mnie lawina różnych rzeczy – odniesień kulturowych, biograficznych, społecznych. Czułem się bezradny wobec tych wszystkich kontekstów.

Nieznośna intensywność filmów Żuławskiego.

Tak, ojciec nigdy nie brał pod uwagę dialogu z publicznością. Tworzył filmy pozbawione klasycznej struktury narracyjnej. Nie były ani łatwe, ani kasowe, dlatego też często spotykały się z oporem i niezrozumieniem. Zawsze fascynowała go penetracja sztuki jako sztuki. Nie poddawał się żadnym wymaganiom, sugestiom, nie uznawał ograniczeń. W Mowie ptaków jest to samo. Kiedy ojciec zmarł, Marcin

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Ludzkie oblicze Boga
Przemyślenia

Ludzkie oblicze Boga

Mateusz Demski

Bóg objawił się w Neapolu. Był rok 1984, stadion SSC Napoli, oszalały tłum 85 tys. kibiców witał Diega Armanda Maradonę. Uzurpowanie sobie przez niego praw do boskiego tronu jest o tyle na miejscu, że stał się on dla neapolitańczyków kimś więcej niż idolem. Fenomen tego utalentowanego Argentyńczyka, który odszedł z legendarnego FC Barcelona, aby zasilić szeregi lekceważonego przez wszystkich klubu, wykraczał ponad normę. Jedna z anegdot głosi, że przebił on popularnością Jezusa, a jego zdjęcia z dorysowaną aureolą w wielu domach zastępowały wizerunki Madonny z Dzieciątkiem. Według innej pogłoski uwielbienie posunęło się jeszcze dalej – doczekał się kościoła swojego imienia, a próbki jego krwi wprowadzano do lokalnych świątyń jako relikwie. Futbol w Neapolu to nie przystawka do piwa. To składowa codzienności, religia, która nadaje sens życiu. To trybunał odwoławczy dla prostego ludu.

Czytaj dalej