Mateusz Demski: Zapowiadając pokaz Mowy ptaków, powiedziałeś, że takich filmów już się nie robi i pewnie nie będzie się robiło. Jestem po seansie i przyznaję, że dawno czegoś takiego nie widziałem. Zastanawiam się, skąd taki scenariusz znalazł się u ciebie.
Xawery Żuławski: Ojciec zostawił mi tekst na dziesięć dni przed śmiercią, mówiąc: „Przeczytasz albo wyrzucisz, zrobisz z tym, co chcesz”. Nigdy wcześniej o nim nie wspominał. Nie powiedział, że kilka lat wcześniej przymierzał się do jego realizacji razem z Marcinem Wierzchosławskim z Metro Films. Ja naprawdę nie wiedziałem, co znajdę w środku. Nie miałem też do tego głowy. Ojciec umierał, scenariusz przejeździł dwa miesiące na tylnym siedzeniu. W końcu postanowiłem go przeczytać. Lektura na 170 stron.
A kiedy dobrnąłeś do jego końca to…?
Pierwsze pytanie, jakie sobie zadałem, brzmiało: „O czym to, kurwa, jest?”. Spadła na mnie lawina różnych rzeczy – odniesień kulturowych, biograficznych, społecznych. Czułem się bezradny wobec tych wszystkich kontekstów.
Nieznośna intensywność filmów Żuławskiego.
Tak, ojciec nigdy nie brał pod uwagę dialogu z publicznością. Tworzył filmy pozbawione klasycznej struktury narracyjnej. Nie były ani łatwe, ani kasowe, dlatego też często spotykały się z oporem i niezrozumieniem. Zawsze fascynowała go penetracja sztuki jako sztuki. Nie poddawał się żadnym wymaganiom, sugestiom, nie uznawał ograniczeń. W Mowie ptaków jest to samo. Kiedy ojciec zmarł, Marcin